6,49 €
Autorka „Diabląt z Hallstead Hall” powraca do stworzonego przez siebie świata. Pierce Waverly wiedzie pełne uciech kawalerskie życie, zagłuszając żal do rodziców, którzy odtrącili go w dzieciństwie. Gdy więc nieoczekiwanie dostaje list od niejakiej Camilli Stuart, damy do towarzystwa matki, wzywający go do rodzinnego domu, traktuję tę bożonarodzeniową wizytę jako ostatnią nadzieją na odkrycie powodu niezrozumiałego postępowania rodziców i okazją do rozliczenia się z matką.Na miejscu okazuje się, że matka cieszy się doskonałym zdrowiem, a dama do towarzystwa, młoda wdowa po pastorze, jest osobą zbyt wielkiej urody i wdzięku, by wytrawny uwodziciel, taki jak Pierce, mógł potraktować ją obojętnie.Czar wigilijnej nocy czyni z kobiecego podstępu prawdziwy życiowy przełom - odkrywa rodzinne tajemnice i pogmatwaną przeszłość zauroczonej sobą pary.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Tytuł oryginału: ’Twas the Night After Christmas
Projekt okładki: Iza Szewczyk
Zdjęcia ze strony http://pl.depositphotos.com/ Autorzy zdjęć:
Ellya anterovium
Copyright © 2012 by Deborah Gonzales
All rights reserved including the right to reproduce this book or portions thereof in any form whatsoever. For information address Pocket Books, a Division of Simon & Schuster, Inc., 1230 Avenue of the Americas, New York, N.Y. 10020.
Copyright © for the Polish translation Wydawnictwo BIS 2015
ISBN 978-83-7551-463-6
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22 877-27-05, 22 877-40-33; fax 22 837-10-84
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
Kwiecień 1803 roku
Nikt go jeszcze nie zawołał.
Ośmioletni Pierce Waverly, dziedzic hrabiego Devonmonta, siedział na łóżku w górnej sali internatu męskiej szkoły Harrow, gdzie mieszkał od trzech miesięcy razem z sześćdziesięcioma innymi chłopcami.
Dziś zaczynały się jego pierwsze wakacje. Większość szkolnych kolegów została już odebrana przez rodziców. Kufer miał spakowany. Był gotów.
A jeśli nikt nie przyjedzie? Czy będzie musiał zostać w Harrow, sam w internacie?
Mama i tata przyjadą. Na pewno przyjadą. Dlaczego mieliby tego nie zrobić?
Ojciec uważa cię za słabeusza. Dlatego spakował twoje manatki i wysłał cię do szkoły – żebyś zmężniał.
Zadrżał mu podbródek. Nic nie mógł poradzić na to, że miał astmę. Ani na to, że lubił, kiedy matka uczyła go gry na fortepianie, co ojciec uznawał za niemęskie zajęcie. Jeśli ukrywał się, gdy ojciec chciał zabrać go na przejażdżkę konną, to dlatego, że zawsze był besztany, bo nie jeździł, jak należy. Pierce wpadał w złość i mówił rzeczy, które ojciec uważał za bezczelne. Albo, co gorsza, brakowało mu tchu i wpadał w panikę. Wówczas przychodziła matka i pomagała mu odzyskać oddech. Ojciec tego nie znosił.
W porządku, może i ojciec był zdolny zostawić go w szkole, żeby tu zgnił, ale matka nie posunęłaby się do czegoś podobnego. Tęskniła za nim – wiedział, że tak, nawet jeśli nie pisała za często. On także tęsknił. Ogromnie. Wiedziała, co robić, gdy dopadały go duszności. Nie uważała gry na fortepianie za niemęskie zajęcie i twierdziła, że Pierce jest bystry, a nie bezczelny. Umiała go rozbawić, nawet poprzez swoje nieczęsto pisane listy. Jeśli po niego nie przyjedzie…
Łzy wezbrały mu w oczach. Rozejrzał się i ukradkiem wytarł je dłonią w rękawiczce.
– Ależ maminsynek, beczy za rodzicami – usłyszał za sobą drwiący głos.
A niech to diabli! To jego zaprzysięgły wróg, George Manton, dziedzic wicehrabiego Rathmora. Manton był pięć lat starszy od Pierce’a. Prawie wszyscy chłopcy byli od niego starsi. I więksi. A także silniejsi.
– Wcale nie płaczę – oświadczył grobowym tonem Pierce. – Jest tu za dużo kurzu i tyle.
– Jak przypuszczam, masz jeden z tych swoich ataków – prychnął pogardliwie Manton. – Tylko nie myśl, że się na to nabiorę. Jeśli zaczniesz się przy mnie dusić, wykopię z ciebie ostatnie tchnienie. Jesteś marną namiastką wychowanka Harrow.
Ja przynajmniej potrafię to przeliterować poprawnie. A ty za nic nie przeliterujesz słowa „bęcwał”, nawet gdyby wyryto ci je na czole.
Pierce wiedział, że lepiej nie mówić tego na głos. Ostatnim razem, kiedy powiedział, co myśli, Manton jednym uderzeniem powalił go na ziemię.
– No i co? – drwił dalej Manton. – Nie masz nic do powiedzenia, mały mięczaku?
Jesteś przerośniętym troglodytą, który zaczepia chłopców dwa razy mniejszych od siebie, bo ma dwa razy mniejszy móżdżek.
Tego jednak także nie mógł powiedzieć.
– Zdaje się, że jest tu twój służący. – Pierce wskazał ruchem głowy drzwi. – Nie powinieneś kazać mu czekać.
Manton spojrzał w stronę, gdzie lokaj w liberii Rathmorów ze stoickim spokojem udawał, że niczego nie widzi.
– Każę mu czekać tak długo, jak zechcę. Jestem dziedzicem i mogę robić, co mi się żywnie podoba.
– Ja też jestem dziedzicem, wiesz? – Pierce dumnie wypiął pierś. – Twój ojciec jest tylko wicehrabią. Mój jest hrabią.
Kiedy Mantonowi zwęziły się oczy, Pierce przeklął zbyt prędki język. Doskonale wiedział, że nie powinien drażnić niedźwiedzia, lecz Manton bardzo go rozgniewał.
– Cholernie wiele ci to pomaga – odgryzł się Manton. – Jesteś żałosną namiastką syna hrabiego. Tak się dzieje, gdy miesza się obcą krew z dobrą angielską. Ośmielę się twierdzić, że twój ojciec żałuje, że zabrał się za twoją matkę.
– Nie żałuje! – Pierce skoczył na równe nogi. Błysk zadowolenia w oczach Mantona powiedział mu, że nie powinien dać się sprowokować. Manton zawsze atakował, gdy poczuł krew. Ale Pierce’owi było już wszystko jedno.
– Jest w połowie cudzoziemką. Dziadek Gilchrist zasiadał w Izbie Lordów!
– Był bez grosza – zadrwił Manton. – Nie wiem, co takiego twój ojciec widział w córce ubogiego barona, lecz przypuszczam, że obaj wiemy, co ona w nim widziała – fortunę i tytuł hrabiny. Uczepiła się go jak rzep psiego ogona.
– Ani słowa więcej o mojej matce! – Pierce popchnął go mocno. – Co ty możesz wiedzieć? Zamilcz, zamilcz, zamilcz…
Manton uderzył Pierce’a w ucho na tyle mocno, że ten umilkł.
Stał oszołomiony i próbował się pozbierać. Nim jednak rzucił się na Mantona, wtrącił się lokaj:
– Może powinniśmy już stąd iść, sir? – odezwał się niespokojnie. – Chyba nadchodzi dyrektor.
To wystarczyło, żeby Manton przestał. Pierce także. Stał, ciężko dysząc, żądny walki, niemniej jednak jeśli zadarłby z samym dyrektorem, ojciec by mu nie wybaczył.
– No proszę, upiekło ci się – wycedził Manton. – Dokończymy po powrocie.
– Nie mogę się doczekać! – wypalił Pierce, gdy lokaj przepuszczał Mantona przy wyjściu.
Zapewne po wakacjach tego pożałuje, ale na razie był rad, że postawił się Mantonowi. Jak ten podły bękart mógł opowiadać o matce takie niegodziwości i kłamstwa? Matka taka nie była.
W drzwiach ukazał się dyrektor w towarzystwie służącego.
– Paniczu Waverly, przybył po panicza krewny. Proszę za mną.
Bez dalszych wyjaśnień dyrektor wyszedł. Pozostawił jedynie służącego, który zabrał kufer Pierce’a, a następnie także wyszedł.
Oszołomiony Pierce zszedł za służącym po schodach. Krewny? Jaki znów krewny? Miał, co prawda, jakichś krewnych, niemniej jednak nigdy dotychczas ich nie widział.
Ojciec nie miał braci ani sióstr. Prawdę mówiąc, nie miał nawet rodziców, w ogóle nikogo, odkąd zmarła babka. Tylko stryja, generała kawalerii, lecz Isaac Waverly nadal służył w wojsku gdzieś za granicą.
Rodzice matki także od kilku lat nie żyli. Nie miała rodzeństwa. Pierce poznał jej dalszego kuzyna na pogrzebie dziadka Gilchrista, lecz pewnego razu w Montcliff – posiadłości rodzinnej, ojciec potraktował kuzyna tak nieżyczliwie, że ten szybko zakończył wizytę. Krewny, który do niego przyjechał, nie mógł zatem być krewnym ze strony matki.
Pierce zgadywał, kto by to mógł być, aż w końcu zobaczył człowieka zbliżonego wiekiem do ojca. Ach, to musiał być syn stryjecznego dziadka Isaaca. Pierce jak przez mgłę przypomniał sobie, że poznał pana Tytusa Waverly’ego na pogrzebie babki.
– Gdzie jest mama? – zapytał. – Gdzie ojciec?
Pan Waverly uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
– Wyjaśnię ci wszystko w powozie – odparł, po czym wyprowadził chłopca za drzwi. Służący już umieścił bagaż Pierce’a na górze, właśnie przywiązywał go sznurem.
Pierce poczuł ucisk w żołądku. Nie zapowiadało się dobrze. Dlaczego matka i ojciec wysłali krewnego, by go odebrał ze szkoły? Czyżby stało się coś strasznego?
Już w powozie, gdy ruszyli, pan Waverly spytał:
– Chciałbyś coś zjeść? Pani Waverly specjalnie dla ciebie przesłała pyszną mirabelkową tartę.
Pierce uwielbiał tartę mirabelkową, mimo to najpierw wolał się dowiedzieć, o co chodzi.
– Dlaczego to pan przyjechał, by mnie przywieźć do domu? Stało się coś?
– Nie, nic podobnego. – Pan Waverly uśmiechał się wymuszenie. – Tylko tyle, że nie jedziemy do Montcliff.
– To gdzie w takim razie? – W sercu Pierce’a z wolna narastał strach.
– Do Waverly Farm. – Krewny powiedział to pewnym, pogodnym tonem, którego dorośli używają, kiedy chcą przygotować dziecko na coś, co mu się na pewno nie spodoba. – Spędzisz wakacje u nas. Czy to nie wspaniałe? Będziesz bawił się doskonale, jeżdżąc na naszych koniach, to mogę ci obiecać.
– To znaczy, że cała moja rodzina będzie gościć w Waverly Farm, tak? – Lęk Pierce’a się wzmógł.
Krewny spojrzał łagodnie, jakby przyznawał się do winy.
– Obawiam się, że nie. Twój ojciec… uznał, że najlepiej ci będzie w wakacje u nas. Twoja matka się na to zgodziła, i ja także. – Pan Waverly patrzył na chłopca chłodno. – Z tego, co zrozumiałem, o wiele lepiej ci będzie w Waverly Farm niż w Montcliff.
– Tylko dlatego, że ojciec jest zimnym i pozbawionym serca samolubem – burknął pod nosem Pierce.
O Boże, nie powinien czegoś takiego wypowiadać na głos, a już na pewno nie przed krewnym ojca.
Przygotowywał się na kazanie, lecz pan Waverly zaśmiał się tylko.
– W rzeczy samej. Obawiam się, że to zazwyczaj idzie w parze z tytułem.
Ta bezpośrednia uwaga spotkała się z nieśmiałym uwielbieniem Pierce’a. Cenił sobie szczerość, jeśli była możliwa, szczególnie w kontaktach z dorosłymi. Rozparł się wygodnie na siedzeniu i uważnie przyglądał krewnemu, którego prawie nie znał.
Tytus Waverly nie wyglądał ani trochę jak ojciec; ten był ciemnowłosy, miał ostre rysy twarzy i arystokratyczne maniery. Pan Waverly miał jasne włosy, krągłą twarz, był muskularny, tryskający zdrowiem i ogorzały od słońca. Pierce przypomniał sobie, że krewny miał wielką stadninę koni wyścigowych.
Większość chłopców uradowałaby perspektywa spędzenia wakacji w takim miejscu, tymczasem Pierce z powodu astmy wcale się do tego nie palił. A jeśli Manton miał słuszność i Pierce rzeczywiście był mięczakiem?
– Czy zostanę z państwem Waverly całe wakacje? – upewnił się.
Mężczyzna przytaknął ruchem głowy.
– Mam syna. Roger ma pięć lat. Będziecie mogli się bawić.
Pierce z trudem powstrzymał się przed pogardliwym prychnięciem. Pięcioletni chłopiec to prawie niemowlę.
– Czy mama i ojciec nie przyjadą z wizytą? – Chciał to wyjaśnić do końca.
– Nie, chłopcze, obawiam się, że nie.
Z trudem przełknął. Próbował znieść to mężnie, nie spodziewał się jednak, że nie zobaczy rodziców. Nie miało to sensu. Chyba że…
– Czy z powodu czegoś, co zrobiłem, kiedy byłem w domu?
– Ależ oczywiście, że nie! Twój ojciec po prostu uważa, że teraz najlepiej zrobi ci pobyt na naszej farmie.
– Czyli chce, żebym stał się taki jak koledzy w szkole – stwierdził ponuro. – Dobry w jeździe konnej, strzelaniu i podobnych rzeczach. – Obrzucił krewnego niepewnym spojrzeniem. – Spodziewa się, że zrobi pan coś, żebym zmężniał?
Krewny zamrugał, po czym się roześmiał.
– Twoja matka wspominała, że jesteś bardzo bezpośredni.
O tak, i to był prawdopodobnie powód wypędzenia go z Montcliff. Mogłoby to stać się przyczyną wypędzenia go także z Waverly Farm i wówczas krewny będzie zmuszony odesłać go do domu.
– Nie cierpię koni, tak jak i dzieci. Nie chcę jechać do Waverly Farm.
– Rozumiem. – Pan Waverly powiedział to łagodniej. – Nie mogę już niczego zmienić, obawiam się więc, że możemy tylko sprawić, by twój pobyt u nas był przyjemny na tyle, na ile się da. Powiedz mi, co lubisz. Łowić ryby? Grać w karty?
Pierce skrzyżował ramiona na piersiach.
– Lubię być w domu.
Pan Waverly oparł się wygodniej i popatrzył uważnie na chłopca.
– Przykro mi, ale teraz nie możesz.
Pierce walczył z trudnym do opanowania drżeniem podbródka.
– To dlatego, że ojciec mnie nienawidzi.
– Och, chłopcze, nic podobnego – z wyrazem fałszywego żalu na twarzy zapewnił go krewny.
– Może mi pan powiedzieć prawdę, wiem, że tak. – Łzy podeszły Pierce’owi do gardła. – A co z matką? Też nie chce mnie już oglądać?
W oczach pana Waverly’ego zamigotał smutek, nim pojawił się w nich wymuszony uśmiech.
– Pewien jestem, że chce. Bardzo. Tylko ojciec nie może się obecnie bez niej obejść.
– Nie może się bez niej obejść niezależnie od okoliczności. – Pierce wbił w okno niewidzące spojrzenie, po czym dodał tęsknym tonem: – Czasami chciałbym, żeby mama zamieszkała ze mną w jakimś innym domu taty. – Rozpogodził się, po czym spojrzał znów na krewnego. – Na przykład w Londynie! Mógłby ją pan zapytać…
– To się nie zdarzy, chłopcze, pozbądź się zatem tej myśli od razu. – Pan Waverly był bardzo stanowczy. – Jej miejsce jest przy ojcu.
– Bardziej przy ojcu niż przy synu?
Niemiłe słowa Mantona powróciły natrętną myślą: Lecz przypuszczam, że obaj wiemy, co ona w nim widziała – fortunę i tytuł hrabiny. Uczepiła się go jak rzep psiego ogona.
To nie była prawda. A może?
Krewny powinien to wiedzieć. Powinien wiedzieć, jak się sprawy mają z matką i ojcem. Wyglądał bardzo przyjaźnie. Jak ktoś, komu można wierzyć.
– Czy… matka wyszła za ojca dla pieniędzy?
– Kto ci naopowiadał takich bzdur? – spytał ostro.
– Kolega w szkole. – Kiedy krewny ciężko westchnął, Pierce z trudem przełknął. – To prawda, tak?
Pan Waverly przesiadł się na siedzenie obok Pierce’a i poklepał chłopca po ramieniu.
– Czy tak było, czy nie, nie ma to nic wspólnego z tym, co matka czuje do ciebie. Dała mi ten list.
Kiedy krewny wyjął list z kieszeni i wręczył chłopcu, ciężar na piersi Pierce’a trochę zelżał. Pierce niecierpliwie złamał pieczęć i otworzył list, by przeczytać:
Mój najdroższy Synku,
Ojciec i ja uważamy, że pobyt w Waverly Farmbędzie dla Ciebie wielką przygodą. Na pewno się z niej ucieszysz, prawda? Tęsknię za Tobą, pewna jestem jednak, że nauczysz się tam wielu fantastycznych rzeczy. Nie zapomnij o listach i pisz, jak dobrze się tam bawisz!
Bądź dobry dla krewnych i noś głowę wysoko. Wiem, że będziemy z Ciebie dumni.
Pamiętaj zawsze, że kocham Cię bardzo, bardzo mocno.
Moc całusów,
mama
Ogarnęła go ulga. Matka go kochała. Kochała.
Przeczytał list ponownie, tym razem uważniej, i posmutniał. Listem matka jakby na siłę chciała go pocieszyć, tak jak pan Waverly.
No i była w nim linijka: Wiem, że będziemy z Ciebie dumni.
Westchnął. Kochała go, a mimo to pozwoliła, żeby ojciec go odesłał. Dlaczego? Nauczysz się tam wielu fantastycznych rzeczy. Podobnie jak ojciec, chciała, żeby zmężniał.
Łzy napłynęły mu do oczu, ale wziął się w garść. Doskonale. Żadnego płaczu. Żadnego zachowywania się jak maminsynek albo mięczak. Stanie się duży i silny, nauczy się jazdy konnej i walki, tak jak inni chłopcy.
Najwyraźniej ani ojciec, ani matka w innym wypadku nie pozwolą mu wrócić do domu.
Grudzień 1826 roku
Trzydziestojednoletni Pierce Waverly, hrabia Devonmont, siedział przy biurku w gabinecie londyńskiego domu i przeglądał pocztę. Czekał na przyjazd obecnej kochanki. Nagle na górze korespondencji znalazł się list adresowany znajomym pismem. Równie znajomy ból przeszył mu pierś, Pierce przypomniał sobie o innych listach przed laty.
Jakimż był naiwnym głupcem. Chociaż rósł duży i silny, chociaż stawał się takim synem, jakiego ojciec zawsze pragnął mieć, nigdy więcej nie wpuszczono go do domu. Każde święta – Boże Narodzenie, Wielkanoc, i wakacje spędzał w Waverly Farm.
Po śmierci Tytusa Waverly’ego i jego żony w tragicznym wypadku na morzu, kiedy Pierce miał lat trzynaście, z wojny powrócił generał Isaac Waverly, żeby zająć się gospodarstwem i osieroconymi dziećmi Tytusa.
Pomimo że Pierce przez pięć lat nie otrzymał od rodziców ani jednego listu, był pewien, że zostanie odesłany do domu. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Jakakolwiek była umowa Tytusa z jego rodzicami, dotyczyła wyraźnie także stryjecznego dziadka Pierce’a, generał bowiem przyjął rolę zastępczego rodzica i pozwolił mu mówić do siebie „wuju”.
Pomimo to dopiero w wieku lat osiemnastu, kiedy żadne z rodziców nie pojawiło się na uroczystości zakończenia szkoły w Harrow, Pierce zrozumiał, jaka jest prawda.
Nie tylko ojciec go nienawidził, matka też go nie chciała. Zapewne ledwo znosiła jego obecność, póki nie dorósł na tyle, by spakować się i ruszyć do szkoły oraz krewnych. Potem się go pozbyła. Była zbyt zajęta cieszeniem się fortuną i wpływami ojca, by zawracać sobie głowę własnym synem.
Ból przerodził się we wściekłość do czasu, kiedy Pierce osiągnął dojrzałość i w wieku dwudziestu jeden lat udał się do domu, by stawić czoła obojgu rodzicom.
Nie, nie mógł znieść pamięci o tamtej porażce. Upokorzenie z powodu odrzucenia nadal bolało. Z czasem wspomnienia wyblakły, aż w końcu osiągnął względny spokój.
To znaczy osiągnąłby, gdyby pozwoliła mu na to matka. Wlepił wzrok w list i zacisnął pięści. Nie pozwoliła. Zatruła mu dzieciństwo, a teraz, kiedy ojciec umarł i wszystko po nim odziedziczył Pierce, wymyśliła sobie, że zniszczy mu życie.
Próbowała nieustannie od dwóch lat, czyli od pogrzebu ojca. Kiedy wspomniała, by Pierce wrócił do domu, spytał, czemu trzeba było aż śmierci ojca, by na to pozwoliła. Spodziewał się litanii fałszywych wymówek, a tymczasem napisała tylko, że przeszłość należy do przeszłości. Chciała rozpocząć od nowa.
Żachnął się. To oczywiste, że tego chciała, tylko tak mogła zagarnąć więcej ojcowskich pieniędzy.
Do diabła z nią! Może i wbiła sobie do głowy, że chce jeszcze raz odegrać rolę matki, ale on nie chciał już odgrywać roli jej syna. Lata tęsknoty za matką, której nigdy nie było, dla której jako dziecko był gotów walczyć ze smokami, zamieniły mu serce w bryłę lodu. Śmierć ojca nie zdołała jej stopić.
Poza chwilami, kiedy przychodził list od matki…
Przełknął gorzkie przekleństwo i rzucił korespondencję sekretarzowi, panu Boydowi. Jedyna rzecz, jakiej się nauczył z ostatniego listu, który przeczytał, to to, że słowa nie znaczą absolutnie nic. Znaczą mniej niż nic. A już szczególnie słowo „miłość” jest pustym dźwiękiem.
– Odłóż do pozostałych – polecił Boydowi.
– Oczywiście, milordzie. – W głosie mężczyzny nie zabrzmiała nuta potępienia czy choćby wzruszenia.
Boyd był doskonałym sekretarzem, który znał się na rzeczy.
Mimo to Pierce poczuł takie samo ukłucie wyrzutów sumienia jak zwykle.
A niech to wszyscy diabli! Postąpił z matką godziwie, inaczej niż ona z nim. Miał kontrolę nad spadkiem po ojcu. Mógł pozbawić ją wszystkiego, gdyby tylko zechciał – a pewnie kto inny na jego miejscu by zechciał – tymczasem wysłał ją do starego dworu w majątku ziemskim, zapewnił gromadę służby i dość pieniędzy na drobne wydatki, by wiodła wygodne życie. Nie starczało to na ekstrawagancje – aż tyle nie był w stanie jej oferować – lecz z pewnością nie mogła go obwinić o zaniedbanie.
Wynajął jej nawet damę do towarzystwa, która idealnie nadawała się na tę posadę. Wprawdzie nie sprawdził tego osobiście, nigdy bowiem nie widział pani Camilli Stuart przy pracy, ani też w towarzystwie matki. Matki przecież też nie widział. Jasno wyłożył jej zasady. Mogła swobodnie poruszać się po Montcliff, jego majątku ziemskim w Herfordshire, tylko wtedy, kiedy jego tam nie było. Kiedy przyjeżdżał w interesach, musiała pozostawać w domu i trzymać się od syna z daleka. Dotychczas przestrzegała ustaleń.
Mimo to wciąż przychodziły listy, po jednym co tydzień, nieprzerwanie od dnia śmierci ojca. Dwa lata listów upchniętych w pudełku, z którego się już wysypywały. Żaden nie został otwarty. Miałby czytać jej listy, skoro nie odpowiedziała mu na ani jeden pisany przez niego w dzieciństwie?
Skoro stał na straży jej finansów, listy niewątpliwie zawierały żarliwe błagania o więcej pieniędzy. Nie nabierze się, o nie!
– Milordzie, przybyła pani Swanton – zaanonsował lokaj od drzwi.
– Możesz wprowadzić. – Słowa służącego wyrwały go z zamętu męczących myśli.
Boyd wsunął list do szuflady biurka Pierce’a, po czym wyszedł. Po drodze minął się z panią Swanton. Drzwi zamknęły się za nim. Hrabia został sam na sam z aktualną kochanką.
Jasnowłosa i niebieskooka Eugenia Swanton miała delikatną urodę szlachetnej damy i pyszne ciało rozpustnicy. To połączenie sprawiało, że była jedną z najbardziej obleganych kurtyzan w Londynie, chociażzaczynała skromnie jako gąska z kiepskimi manierami na rynku Spitalfields.
Kiedy przed trzema laty ją zdobył, był to nie lada wyczyn. O jej względy zabiegali nawet książęta i członkowie królewskiego rodu. W ciągu ostatnich miesięcy ten sukces przybladł nieco. Nawet Eugenia nie potrafiła ukoić niespokojnej duszy Pierce’a.
Przesuwała po nim wprawnym wzrokiem, odnotowując z uznaniem jego szykowny domowy strój. Nagrodziła kochanka uśmiechem. Powoli i zmysłowo zdjęła rękawiczki, dając tym sygnał, że chętna jest uczynić wszystko, czego Pierce sobie zażyczy. Jeszcze rok temu taki gest wystarczył, by położył ją na biurku i posiadł w najbardziej wyuzdany sposób.
Dziś Pierce siedział obojętny.
– Wezwałeś mnie, milordzie? – odezwała się aksamitnym eleganckim głosem. Poruszał go, to za jego sprawą interesował się nią dłużej niż wcześniejszymi kochankami. Miała kilka bardzo pociągających cech, w tym bystry dowcip.
I jeszcze…
Szykował się na nieuniknioną scenę, wstał zza biurka i zbliżył, by pocałować ją w lekko uróżowany policzek.
– Usiądź, Eugenio – poprosił cicho i wskazał jej fotel.
Zastygła bez ruchu, po czym uniosła starannie wyregulowane brwi.
– Nie ma potrzeby. Przyjmę odprawę na stojąco.
Zaklął pod nosem.
– Skąd wiedziałaś?
– Nie jestem głupia – powiedziała, przeciągając głoski. – Nie doszłabym tu, gdzie teraz jestem, gdybym nie potrafiła dostrzec, że mężczyzna traci mną zainteresowanie.
Wyraz jej twarzy wskazywał na rozczarowanie, nie było w nim natomiast zapowiedzi kłopotów, co go zdumiało. Przywykł do uspokajania porzucanych kochanek w histerii.
Jego szacunek do Eugenii wzrósł niepomiernie.
– Doskonale. – Wziął z biurka dokument i wręczył jej.
Przestudiowała go jak kobieta interesu, a przy lekturze ostatniej strony szeroko otworzyła oczy.
– Wielce szlachetnie, milordzie.
– Dobrze mi służyłaś – powiedział i wzruszył ramionami. – Czemu miałbym nie być hojny?
– Istotnie. – Wsunęła papier do torebki. – Zatem dziękuję.
Uradowany, że tak dobrze zniosła odprawę, otworzył przed nią drzwi.
– To dla mnie wielka przyjemność robić z tobą interesy, Eugenio.
Na te słowa się zatrzymała. Popatrzyła na niego gorejącym wzrokiem, który sprawił, że poczuł się niezręcznie.
– Oto cały kłopot z tobą, milordzie. Nasz związek zawsze nosił znamiona kontraktu. Bardzo intymnego, muszę ci to przyznać, ale jednak kontraktu. Tymczasem żadna umowa na świecie nie rozpali ciała w chłodną zimową noc.
– Przeciwnie – wtrącił z lekkim uśmiechem. – Wierzę, że rozpalanie twego ciała udawało mi się nader skutecznie.
– Mówię o tobie, nie o sobie. – Zbliżyła się do niego wystudiowanym krokiem kurtyzany. – Polubiłam cię, milordzie, pozwól zatem, że dam ci radę. Myślisz, że twoje pożądanie wygasło, bo się mną znudziłeś. Podejrzewam, że następna osoba wezwana do ogrzania ci łoża także nie będzie w stanie cię rozpalić… dopóki nie da ci czegoś więcej niż wzajemna umowa.
Najeżył się.
– Proponujesz, żebym się ożenił?
Eugenia włożyła rękawiczki.
– Proponuję, byś otworzył przed kimś serce. W łożu mężczyzny jest zdecydowanie goręcej, jeśli kochanków łączy nie tylko pożądanie.
Powstrzymał się od przekleństwa. Nie poszło tak łatwo.
– Nie przypuszczałem, że jesteś romantyczką.
– Ja? Skądże znowu. – Poklepała torebkę. – Taki romantyzm w zupełności wystarczy. I właśnie dlatego daję ci radę. Kiedy się poznaliśmy, uznałam, że należymy do osób, dla których liczy się tylko przyjemność, nie potrzebujemy uczuć. – Głos jej złagodniał. – Myliłam się jednak co do ciebie. Nie jesteś ani trochę taki. Tylko jeszcze tego nie wiesz.
Uśmiechnęła się i wyszła, szeleszcząc spódnicą.
Patrzył za nią z goryczą. Smutne, ale już zrozumiał. Mimo to wolał, by znająca życie kobieta sama rozpoznała oszustwo.
Matrony wpadały w panikę, kiedy rozmawiał z ich niewinnymi córkami, plotki o jego wyczynach regularnie pojawiały się w prasie, a kuzynostwo Waverlych dla zabawy przechowywało te wycinki na jego temat. Na pozór pozbawione celu poszukiwanie uciech nie było pogonią za przyjemnością. Było użyciem jedynej broni, jaką posiadał – zszargania reputacji nazwiska – aby okryć wstydem rodzinę, która go porzuciła.
Opuścił gabinet i poszedł do salonu, gdzie stał fortepian – jego zemsta na ojcu. Usiadł i zaczął grać posępny utwór Bacha, jeden z tych wydobywających mroczne uczucia, którym nie pozwalał wydostać się na światło dzienne. W towarzystwie znany był jako niestrudzony poszukiwacz rozrywek i buntownik.
Był taki aż do śmierci ojca. Od tamtej pory jego salonowe wyczyny utraciły sens. Nie było pojednania przy łożu śmierci. Nikt nie utrudniał objęcia przez niego należnego mu spadku. Nie było także wyjaśnienia, czemu został porzucony. Nie miało to sensu.
Już samo to, że pragnął sensu, złościło go. Miał dość prób zrozumienia tego. Liczyło się tylko to, że na końcu i tak zatriumfował. Odziedziczył posiadłość ziemską na tyle młodo, by zaprowadzić w niej swoje porządki. To wprost wymarzone dla niego zajęcie.
Naturalnie teraz, kiedy zyskał tytuł hrabiego, świat oczekiwał, że się ożeni. Jakże jednak mógł? Żonaty mężczyzna musi do końca życia znosić humory małżonki i dzieci. Wychował się w niezgodzie między rodzicami i nie zamierzał zamieniać jednego więzienia na drugie.
Wstał od fortepianu i wyszedł z salonu. Po drodze przykuł jego uwagę widok Boyda zmierzającego ku niemu z poważnym wyrazem twarzy.
– Milordzie, przyszedł do pana ekspres z Montcliff.
Zamarł. Zarządca, Miles Fowler, nie wysyłał ekspresów, musiało więc to być coś pilnego.
Ku jego zdumieniu list, który wręczył mu Boyd, nie przyszedł od Fowlera, lecz od matczynej damy do towarzystwa. Pani Stuart nie napisała ani razu od sześciu miesięcy, od kiedy pracowała u niego. To, że wysłała pilny list, przeraziło go.
Z bijącym sercem rozerwał kopertę i przeczytał:
Wasza Hrabiowska Mość,
wybaczy mi Pan, milordzie, moją zuchwałość, czuję się wszakże w obowiązku zawiadomić, iż Pańska matka jest bardzo chora. Jeśli życzy sobie Pan ujrzeć ją, zanim będzie za późno, powinien Pan przybyć niezwłocznie.
Z wyrazami szacunku
Camilla Stuart
Zwięzła wiadomość zmroziła go. Na podstawie referencji i listów polecających pani Stuart, nie wspominając o płomiennych pochwałach, jakich nie szczędził jej Fowler, Pierce miał określone wyobrażenie wdowy. Była praktyczną i prostolinijną kobietą, z tych, które gotowe raczej pogryźć szklankę i połknąć szkło, niż przyznać się, że czemuś nie sprostają.
Nie była skłonna do dramatyzowania, bez dwóch zdań. Jeśli napisała, że matka jest bardzo chora, oznaczało to, że jest bliska śmierci. Bez względu na to, co zaszło między nimi, takiego ostatecznego wezwania nie mógł nie posłuchać.
– Boyd, każ spakować moje walizki i odpraw je do Montcliff. Wyruszam natychmiast.
– Wszystko w porządku, milordzie? – spytał sekretarz.
– Nie sądzę. Prawdopodobnie matka poważnie zachorowała. Dam ci znać, kiedy ocenię sytuację.
– Co napisać pańskiemu wujowi?
A niech to jasna cholera. Rodzina Waverlych spodziewała się za parę dni jego przybycia. Nadal prawie każde święta i letnie miesiące spędzał u nich. – Napisz wujowi Isaacowi, że dołożę starań, by przyjechać na Boże Narodzenie, lecz niczego nie mogę teraz jeszcze obiecać.
– Oczywiście, milordzie.
Jeśli chodziło o Pierce’a, wuj Isaac i kuzynka Virginia byli jego prawdziwą rodziną, a matka zaledwie kobietą, która wydała go na świat.
Powinien zostawić ją samą na pastwę śmierci, tak jak ona zostawiła go samego na pastwę życia. Był jej wszak coś winny za opiekę we wczesnych dziecięcych latach, póki nie stał się na tyle duży, by przejść pod kuratelę krewnych. Zawdzięczał jej swoje narodziny. A zatem wywiąże się z obowiązku wobec niej.
I nic ponadto. Już dawno wyrzekła się prawa do jego miłości.
W przytulnym saloniku starego dworu w Montcliff Camilla cerowała pelerynkę, nie spuszczając z oka swojego sześcioletniego syna, Jaspera. Z szeroko otwartymi błękitnymi oczami siedział na kolanach lady Devonmont i czekał na bajkę.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!