5,99 €
Lord Jarret Sharpe, nałogowy karciarz i kobieciarz, skłonny jest raczej poprowadzić rodzinny browar, niż się ożenić. A taki bezlitosny warunek uzyskania dostępu do rodzinnego majątku stawia przed nim i jego rodzeństwem babka. Wszyscy muszą w ciągu roku zmienić swój stan cywilny. Jeśli lordowi Jarretowi uda się zwiększyć dochody nieźle prosperującego browaru on i rodzeństwo będą mieli utrzymanie, nawet jeśli nie zdołają spełnić warunku babki. Nieoczekiwanie pojawia się intrygująca panna Lake. Potrzebuje pomocy w sprzedaży doskonałego piwa, które według jej receptury robione jest w małym i podupadającym browarze jej brata. Musi ratować browar sama, bo brat jest alkoholikiem. Zlekceważona, postanawia zagrać na słabości hazardzisty. Proponuje grę w karty o dość niezwykłą stawkę. Jeśli lord Jarret przegra, będzie musiał zgodzić się na wspólne przedsięwzięcie, jeśli zaś wygra, ona ... ofiaruje mu swoje ciało. Czy człowiekowi honoru wolno jest przyjąć taki zakład? Panna stawia na szali bezcenną reputację, a więc całe swoje życie. Jakie okoliczności kryją się za tak desperackim krokiem? I jakiego jeszcze piwa nawarzą namiętni gracze?
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
SABRINA JEFFRIES
KOCHANEK Z PIEKŁA RODEM
przełożyła Dorota Jankowska-Lamcha
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: A Hellion in Her Bed
Projekt okładki: Iza Szewczyk
Zdjęcie na okładce http://depositphotos.com
Copyright © 2010 by Sabrina Jeffries, LLC
All rights reserved, including the right to reproduce this book or portions thereof in any form whatsoever. For information address Pocket Books Subsidiary Rights Department 1230 Avenue of the Americas, New York, NY 100200.
Copyright © for the Polish translation Wydawnictwo BIS 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone, w tym prawo do powielania całości lub części w jakiejkolwiek formie. Prosimy o nienaruszanie praw autorskich.
ISBN 978-83-7551-356-1
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Konwersja:
College w Eton, 1806
Trzynastoletni lord Jarret Sharpe nie miał ochoty na noc w piekle. Wyjrzał przez okno powozu na księżyc i zadrżał. Musiało być przed ósmą. Przyjadą zatem do Eton dokładnie w chwili, kiedy wychowanków zamyka się na klucz w długiej sali. A wtedy rozpęta się piekło. Zacisnął palce na czarnym krawacie i popatrzył na babkę. Co jej powiedzieć, by zmieniła postanowienie? Sześć miesięcy temu zabrała go z rodzeństwem, by zamieszkali z nią w Londynie – z dala od Halstead Hall, najlepszego miejsca na całym świecie. Odtąd już nie wzięła go ze sobą do browaru. Na domiar złego na siłę wysłała do okropnej szkoły. A wszystko dlatego, że mama i tata nie żyli.
Chłód zmroził mu duszę i chłopiec czuł się tak, jakby w nim samym coś umarło. Nie mógł jeść, nie mógł spać... nie mógł nawet płakać.
Jakiegoż to gatunku był potworem? Nawet jego starszy brat, Oliver, płakał na pogrzebie. Jarret bardzo chciał płakać, ale łzy nie popłynęły. Nie popłynęły nawet późno w nocy, kiedy dręczył go senny koszmar o ojcu w trumnie.
Przeczytał doniesienia prasowe o tym, jak kula „zmiażdżyła oblicze jego lordowskiej mości”, i nie mógł opędzić się od tego obrazu. A wystarczyło, że nadal prześladował go widok matki, sztywnej i bladej, leżącej w trumnie w śnieżnobiałej sukni, która zasłaniała dziurę po kuli. Za każdym razem, kiedy pomyślał, co oznaczała zamknięta trumna ojca, brakowało mu tchu.
– Powiedz Oliverowi, że co tydzień będę czekać na jego list, słyszysz? – powiedziała babka.
– Tak, proszę babci. – Ostry ból przeszył mu pierś. Zawsze w głębi duszy wierzył, że Oliver jest ulubieńcem babki. Teraz już nie.
– Na twoje listy także będę czekała, ma się rozumieć – dodała babka łagodniejszym tonem.
– Nie chcę do szkoły! – wybuchnął. Kiedy zobaczył jej uniesione brwi, dodał pośpiesznie: – Chcę zostać w domu. Chcę codziennie chodzić z babcią do browaru.
– Jarrecie, mój chłopcze...
– Nie, wysłuchaj mnie, babciu! – Miętosił na kolanach rękawiczki i z pośpiechem wyrzucał z siebie słowa. – Dziadek powiedział, że odziedziczę browar. Już wiem wszystko, co trzeba. Wiem, jak robi się zacier i jak długo należy prażyć jęczmień. Jestem też dobry w rachunkach, sama babcia tak powiedziała. Nauczę się buchalterii.
– Przykro mi, chłopcze, ale to po prostu nieroztropne. Źle uczyniliśmy z dziadkiem, że cię zachęcaliśmy, byś się zainteresował piwowarstwem. Twoja matka nie tego dla ciebie chciała i miała słuszność. Wszak poślubiła markiza dlatego, że pragnęła dla swoich dzieci czegoś więcej niż urabiania sobie rąk przy warzeniu piwa.
– Babcia sobie urabia ręce przy warzeniu piwa – wytknął.
– Bo muszę. To dla was główne źródło utrzymania, dopóki nie zostaną załatwione sprawy majątkowe rodziców.
– Przecież mógłbym pomóc! – Rozpaczliwie pragnął być użytecznym dla rodziny. Browar Plumtree był o niebo lepszy niż kucie łacińskich koniugacji i wiedza o tym, kto przeprawił się przez Nil. Na co mogły mu się przydać takie rzeczy?
– Znacznie bardziej pomożesz, kiedy zdobędziesz jakieś godne szacunku stanowisko. A to może ci dać tylko Eton. Urodziłeś się, by być kimś: prawnikiem lub biskupem. Zniosłabym nawet, gdybyś poszedł do wojska albo marynarki, jeślibyś tego zapragnął.
– Nie chcę być żołnierzem – powiedział ze wzburzeniem. Na samą myśl, że mógłby wziąć do ręki broń, burzyły mu się wnętrzności. Matka przypadkowo zastrzeliła ojca z pistoletu. Potem zabiła też siebie.
To ostatnie było szczególnie przykre. Babcia powiedziała dziennikarzom, że gdy matka zobaczyła, iż ojciec zginął z jej ręki, poczuła taką rozpacz, że strzeliła sobie w pierś. Nie miało to dla niego żadnego sensu, ale babcia zakazała im o tym wspominać, więc milczał. Nie wolno było nawet zadawać pytań.
Myśl o tym, że matka odebrała sobie życie, bolała straszliwie. Jak mogła opuścić pięcioro swoich dzieci? Gdyby żyła, na pewno sprowadziłaby nauczycieli do domu, a on mógłby nadal z babcią odwiedzać browar.
Ścisnęło go w gardle. To nie było w porządku!
– Skoro nie chcesz być żołnierzem, może zostaniesz prawnikiem – powiedziała łagodnie babcia. – Ze swoim bystrym umysłem byłbyś w tym doskonały.
– Nie chcę być prawnikiem! Chcę z babcią prowadzić browar!
Nikt w browarze jak dotąd nie powiedział mu złego słowa. Pracownicy traktowali go jak dorosłego. Nigdy nie nazwali matki morderczynią z Halstead Hall ani nie powtarzali obrzydliwych kłamstw o Oliverze.
Kiedy spostrzegł, że babka mu się przygląda, przestał marszczyć czoło.
– Czy to ma coś wspólnego z bójkami, w które się wdajesz w szkole? – spytała z zatroskaniem w głosie. – Dyrektor powiedział, że prawie co tydzień musi wymierzać ci karę za bójki. Dlaczego?
– Nie wiem – wybąkał.
Na twarzy babki pojawił się wyraz wielkiego niepokoju.
– Jeżeli inni chłopcy mówią jakieś brzydkie rzeczy o twoich rodzicach, porozmawiam z dyrektorem...
– Ależ nie, do licha! – zakrzyknął w panice, że tak łatwo go przejrzała. Nie mógł dopuścić, by rozmawiała z dyrektorem, toby tylko pogorszyło sytuację.
– Nie klnij przy mnie. No dalej, babci możesz powiedzieć. To dlatego nie chcesz wracać do szkoły?
Wydął dolną wargę.
– Nie. Ja tylko nie lubię się uczyć, to wszystko.
Wnikliwe spojrzenie badało jego twarz.
– Czy to znaczy, że jesteś leniem?
Nie odpowiedział. Lepiej mieć etykietę lenia niż skarżypyty.
Wydała z siebie ciężkie westchnienie.
– No cóż, niechęć do nauki nie jest powodem, by zostać w domu. Chłopcy na ogół nie lubią się uczyć, jednak nauka służy ich dobru. Jeśli się przystosujesz i zaczniesz pilnie pracować, będziesz wiódł dostatnie życie. Nie chcesz dostatniego życia?
– Ależ chcę, proszę babci – wyszeptał.
– To na pewno będziesz takie miał. – Wyjrzała przez okno powozu. – Już dojechaliśmy.
Gardło Jarreta zacisnęło się na dobre. Pragnął ją błagać, żeby nie kazała mu tam iść, ale kiedy babka raz coś postanowiła, nikt nie był w stanie tego zmienić. Poza tym nie chciała mieć go w browarze. Teraz już nikt go nigdzie nie chciał.
Wysiedli z powozu i podeszli do biura dyrektora. Babcia zgłosiła jego przyjazd, a lokaj wniósł na górę kufer. Do długiej sali.
– Obiecaj mi, że nie będziesz już wdawał się w żadne bójki – poprosiła.
– Obiecuję – powiedział głucho. Jakie miało znaczenie, że kłamał? Czy cokolwiek miało jeszcze znaczenie?
– Grzeczny chłopiec. Jutro przyjedzie Oliver. Poczujesz się lepiej, kiedy tutaj będzie.
Ugryzł się w język, żeby nie wyskoczyć z pośpieszną ripostą. Oliver starał się wprawdzie nim opiekować, ale nie mógł być równocześnie w wielu miejscach naraz. Niemal cały czas wolny spędzał na smętnych dysputach i piciu ze starszymi kolegami. Dziś wieczór w ogóle go tutaj nie będzie.
Jarret znów zadygotał.
– A teraz pocałuj babcię i pożegnaj się ładnie – powiedziała cicho starsza kobieta.
Posłusznie zrobił, co kazała, po czym jął się wlec po schodach. Ledwo wszedł do długiej sali i usłyszał za sobą szczęk klucza, kiedy ten potwór, John Platt, wybrał się na przechadzkę, żeby sprawdzić jego bagaż.
– Co tym razem nam przywiozłeś, Dzidzia?
Jarret nie znosił przezwiska, które nadał mu Platt i jego koledzy. Miał bowiem jeszcze gładki podbródek i był niewysoki. Siedemnastoletni Platt przerastał go więcej niż o głowę wzrostem, a podłością znacznie bardziej.
Platt znalazł zawiniętą w papier szarlotkę, którą zapakowała babka, i odgryzł wielki kawałek, podczas gdy Jarret patrzył i zaciskał zęby.
– No co, nie przyłożysz mi? – zapytał Platt i pomachał ciastem przed nosem Jarreta.
Jaki miałby w tym interes? Platt i jego przyjaciele i tak by go pobili, a na niego spadłyby kłopoty.
Za każdym razem, kiedy mu na czymś zależało, zabierano mu to. Okazywanie, że mu zależy, tylko pogarszało sprawę.
– Nie znoszę szarlotki – skłamał Jarret. – Kucharka dolewa do niej psich szczyn.
Miał uciechę obserwując, jak Platt zmierzył ciasto nieufnym spojrzeniem, po czym rzucił je jednemu ze swoich głupich kolegów. Miał nadzieję, że się udławią tym ciastem.
Platt odwrócił się, by dokładniej przeszukać mu bagaż.
– A co mamy tutaj? – zapytał, gdy znalazł złocone pudełko z kartami do gry, które Jarret otrzymał od ojca w prezencie urodzinowym.
Jarretowi krew zastygła w żyłach. Myślał, że ukrył je lepiej. Wziął do szkoły karty wiedziony impulsem i pragnieniem, by mieć coś, co będzie mu przypominało rodziców.
Tym razem trudniej mu przyszło zachować spokój.
– Nie wiem, jaki byś miał z tego pożytek – powiedział, próbując nadać głosowi znudzony ton. – Nie umiesz przecież grać.
– Czyżby, kujonie? – Platt złapał Jarreta za krawat i podniósł do góry tak, że odciął mu dopływ powietrza.
Jarret wbił palce w ręce Platta i walczył o oddech, kiedy Giles Masters, syn wicehrabiego i brat najlepszego przyjaciela Olivera, położył dłoń na ręce Platta zaciśniętej na krawacie.
– Puść chłopaka – polecił ostrzegawczo.
Jarret stanął mocno na nogach i ciężko dyszał. Masters miał osiemnaście lat, był bardzo wysoki i miał mocny lewy prosty.
– A bo co? – cedził Platt. – Bo mnie zastrzeli? Tak jak jego brat zastrzelił ojca, żeby zgarnąć majątek?
– To nikczemne łgarstwo! – wrzasnął Jarret i puścił w ruch pięści.
Masters położył mu rękę na ramieniu, żeby go powstrzymać.
– Przestań prowokować chłopaka, Platt. Oddaj mu karty, albo zrobię ci z twarzy kotlet mielony.
– Nie zaryzykujesz przed egzaminem – powiedział Platt, aczkolwiek niepewnie. Popatrzył na Jarreta. – Powiem tak. Skoro Dzidzia chce dostać karty z powrotem, może o nie zagrać. Masz jakieś pieniądze, żeby postawić, Dzidzia?
– Brat Jarreta sobie nie życzy, by chłopak grał w hazardowe gry – przypomniał Masters.
– Och, jakież to słodkie – powiedział z ironicznym grymasem Platt. – Dzidzia robi dokładnie wszystko, co mu każe starszy brat.
– Na litość boską, Platt... – zaczął Masters.
– Mam pieniądze – wtrącił Jarret. Nauczył się grać w karty, siedząc ojcu na kolanach, i był całkiem dobry. Wypiął dumnie pierś. – Na pewno cię ogram.
Platt podniósł wysoko brwi, usiadł na podłodze, po czym potasował karty, wybrał trzydzieści dwie i rozłożył, rozpoczynając pikietę.
– Jesteś pewien? – zapytał Masters, kiedy Jarret zajął miejsce przed przeciwnikiem.
– Zaufaj mi – odparł chłopak.
Po godzinie odegrał to, co postawił. Po dwóch godzinach wygrał od Platta piętnaście szylingów. Do rana zaś stał się bogatszy o pięć funtów, gromiąc ociężałych umysłowo koleżków Platta.
Od tamtej pory już nikt nigdy nie nazwał go Dzidzią.
Londyn, marzec 1825
Dziewiętnaście lat po tamtej, brzemiennej w skutki nocy Jarret urósł jeszcze o głowę, nauczył się bić i nadal grał w karty. Tak zarabiał na życie.
Dzisiaj jednakże trzymał w ręku karty wyłącznie dla rozrywki. Siedział przy stoliku w gabinecie miejskiego domu babki i rozkładał kolejnych siedem kart.
– Jak możesz grać w takiej chwili? – zapytała z kanapy jego siostra Celia.
– Nie gram, układam pasjans – odparł ze spokojem.
– Znasz Jarreta – wtrącił jego brat, Gabe. – Tylko z talią kart w garści czuje się bezpiecznie.
– Bezpiecznie się czuje dopiero, jak wygrywa – zauważyła jego druga siostra, Minerva.
– A zatem teraz bardzo kiepsko – rzekł Gabe. – Ostatnio stale przegrywa.
Jarret znieruchomiał. To była prawda. A zważywszy, że rozrzutny styl życia zawdzięczał środkom wygranym w karty, stanowiło to poważny problem.
Rzecz jasna, Gabe stale mu to wytykał. Dwudziestosześcioletni Gabe był sześć lat młodszy od Jarreta i cholernie irytujący. Podobnie jak Minerva miał brązowe włosy z jasnymi pasemkami i zielone oczy o dokładnie takim samym odcieniu jak oczy matki. Tylko to jedno Gabe odziedziczył po tej prostolinijnej kobiecie.
– Nie możesz nieustannie wygrywać w pasjansa, chyba że oszukujesz – powiedziała Minerva.
– W kartach nie oszukuję nigdy. – Była to prawda, jeśli nie liczyć jego nieprawdopodobnej umiejętności śledzenia każdej karty w talii. Niektórzy uważali to za oszustwo.
– Czy nie powiedziałeś właśnie, że pasjans to nie gra w karty? – zażartował Gabe.
Piekielny drań. By dorzucić obrazę do przytyku, zaczął głośno wyłamywać palce, co zawsze działało Jarretowi na nerwy.
– Na litość boską, nie hałasuj – syknął Jarret.
– Czy ten hałas masz na myśli? – spytał Gabe i specjalnie jeszcze raz zatrzeszczał stawami.
– Jeśli nie posłuchasz, braciszku, to zatrzeszczę stawami na twojej szczęce – ostrzegł Jarret.
– Nie kłóćcie się! – Orzechowe oczy Celii wypełniły się łzami, kiedy spojrzała na drzwi prowadzące do sypialni babki. – Jak możecie, kiedy babcia umiera?
– Ona nie umiera – powiedziała Minerva, wybitna realistka. Cztery lata młodsza od Jarreta, zupełnie nie miała skłonności do dramatycznych scen jak siostra, poza tymi, które umieszczała w pisanych przez siebie średniowiecznych romansach.
Poza tym, podobnie jak Jarret, znała babkę lepiej niż ich mała siostrzyczka. Hester Plumtree była niezniszczalna. Obecna ,,choroba” stanowiła bez wątpienia kolejne posunięcie strategiczne – aby zmusić ich do postępowania zgodnie z jej wolą.
Babka dała im wszystkim ultimatum – dostali rok na zamążpójście lub ożenek. W razie niespełnienia tego warunku przez którekolwiek z rodzeństwa wszyscy musieli się liczyć z wydziedziczeniem. Jarret sam nic by sobie nie robił z tej groźby, nie mógł jednak skazać rodzeństwa na życie bez pieniędzy.
Oliver próbował spierać się z rozkazem babki, po czym zaskoczył wszystkich, skuwając się małżeńskimi kajdanami z Amerykanką. To jednak nie zadowoliło babki. Nadal żądała ofiary od reszty. Pozostało im mniej niż dziesięć miesięcy.
To dlatego ostatnio Jarret zaczął przegrywać, właśnie przez jej usiłowanie, by go zmusić do małżeństwa z pierwszą lepszą osobą, której nie odstraszy atmosfera skandalu i rozwiązłości otaczająca rodzinę Sharpe’ów. Zaczął bowiem starać się o wielką wygraną, żeby móc utrzymać rodzeństwo i żeby mogli wysłać babkę do wszystkich diabłów.
Rozpaczliwe pragnienie wygranej przy karcianym stoliku oznaczało klęskę. Warunkiem powodzenia było bowiem chłodne opanowanie i nieprzywiązywanie wagi do wyniku. W karty mógł wygrać tylko wtedy, kiedy je rozdawał. Nadmierna determinacja skłaniała do podejmowania ryzyka na bazie emocji, a nie umiejętności. A to ostatnio zdarzało mu się zbyt często.
Co, na litość boską, planowała wskórać babka, chcąc zmusić ich do małżeństwa? Co najwyżej namnożyć par jeszcze bardziej nieszczęśliwych niż ich rodzice.
Lecz Oliver przecież nie był nieszczęśliwy.
Brat miał wyjątkowe szczęście. Udało mu się znaleźć jedyną kobietę zdolną poradzić sobie z jego głupotą i nałogami. Prawdopodobieństwo ponownego wystąpienia takiego cudu w jednej rodzinie było znikome. A czterokrotnie? Nieskończenie małe. Bogini Fortuna była kapryśna, zarówno w życiu, jak i w kartach.
Jarret zaklął, po czym wstał i jął przechadzać się po gabinecie. W przeciwieństwie do gabinetu w Halstead Hall, ten był przestronny i jasny, umeblowany według najświeższej mody. Na stole z drewna różanego stał dumnie duży model browaru Plumtree.
Zagryzł zęby. Wszystko przez ten przeklęty browar. Babka kierowała nim z powodzeniem przez wiele lat i uważała, że równie dobrze mogła pokierować ich życiem. Zawsze musiała być przy władzy. Tymczasem jedno spojrzenie na stos papierzysk piętrzących się na biurku wystarczyło, żeby się przekonać, iż zarządzanie browarem to za trudne zadanie dla osoby, która ma siedemdziesiąt jeden lat. Tymczasem uparta kobieta nie zgadzała się na wynajęcie zarządcy, pomimo że Oliver bardzo ją do tego namawiał.
– Jarrecie, napisałeś do Olivera? – spytała Minerva.
– Napisałem, kiedy poszłaś do apteki. Goniec zaniósł już list na pocztę. – Chociaż Oliver i jego świeżo poślubiona małżonka wyjechali do Ameryki, do jej rodziny, Jarret i Minerva chcieli, by brat wiedział o chorobie babki na wypadek, gdyby jednak dolegliwość okazała się prawdziwa.
– Mam nadzieję, że on i Maria dobrze się bawią w Massachusetts – rzekła Minerva. – Tamtego dnia w bibliotece wydawał się bardzo zmartwiony.
– Ty też byś się zmartwiła, gdybyś myślała, że to przez ciebie zginęli nasi rodzice – zauważył Gabe.
To była jeszcze jedna bomba Olivera – wyznanie, że w dniu tragedii pokłócił się z matką w bibliotece, na skutek czego opuściła dom w gniewie i poszła szukać ojca.
– Myślicie, że Oliver miał słuszność? – zapytała Celia. – Czy to przez niego mama zastrzeliła papę? – Celia miała tylko cztery lata, kiedy to się stało, niewiele więc pamiętała.
Z Jarretem jednak sprawa miała się inaczej.
– Skądże!
– Dlaczego? – zapytała Minerva.
Jak wiele wolno mu powiedzieć? Zapamiętał bardzo dobrze, że...
Nie, nie powinien czynić bezpodstawnych oskarżeń, bez względu na to, kogo one dotyczyły. Mógł się jednak przyznać, co jeszcze go gnębiło.
– Ja doskonale pamiętam ojca na pikniku. Mruczał pod nosem: „Gdzież to, do diabła, ona się wybiera?”. Popatrzyłem na łąki i zobaczyłem tam matkę na wierzchowcu kierującą się w stronę domku myśliwskiego. To wspomnienie mnie prześladuje.
Gabe podchwycił tok rozumowania Jarreta.
– A zatem, jeśli wyszła z biblioteki poszukać ojca, czego tak pewien jest Oliver, znalazłaby go na pikniku. Nie jechałaby już nigdzie indziej, gdyby to jego szukała.
– Właśnie – potaknął Jarret.
Minerva wydęła usta.
– To znaczy, że wersja wydarzeń babci może być prawdziwa. Matka pojechała do domku myśliwskiego, bo była wzburzona i chciała pobyć z dala od wszystkich. Tam zasnęła. Ojciec ją zaskoczył i dlatego do niego strzeliła...
– A potem strzeliła do siebie, kiedy zobaczyła, że on nie żyje? – dokończyła Celia. – W to nigdy nie uwierzę. To nie ma sensu.
Gabe obrzucił ją spojrzeniem pełnym przygany.
– Tylko dlatego, że nie chcesz uwierzyć w to, iż kobieta może być na tyle lekkomyślna, by bez zastanowienia zastrzelić człowieka.
– Ja na pewno nie zrobiłabym takiego głupstwa – odgryzła się Celia.
– Ale ty masz zamiłowanie do broni strzeleckiej i umiesz się z nią należycie obchodzić – zauważyła Minerva. – Matka zaś w ogóle nie miała o tym pojęcia.
– No właśnie – rzekła Celia. – I tak niewiele myśląc, złapała pistolet i oddała z niego swój pierwszy strzał w życiu? To jakaś bzdura. Po pierwsze, jak go naładowała?
Wszyscy wlepili w nią wzrok.
– Nikt z was o tym nigdy nie pomyślał, prawda?
– Mogła się nauczyć – podsunął Gabe. – Babka umie strzelać. To, że mama nigdy w naszej obecności nie strzelała, nie oznacza, że babka jej nie nauczyła.
Celia zmarszczyła brwi.
– Z drugiej strony, jeśli matka zasadziła się, by umyślnie zastrzelić ojca, jak twierdzi Oliver, ktoś musiał pomóc załadować jej pistolet. Może stajenny. Wtedy mogła się gdzieś przyczaić i czekać na ojca, a nawet pojechać za nim do domku myśliwskiego. To już ma więcej sensu.
– Ciekawe, że wspomniałaś o stajennych – rzekł Jarret. – Przecież musieli osiodłać jej konia, a zatem mogliby wiedzieć, gdzie się wybierała i kiedy wyjechała. Mogła im podać jakiś powód wyjazdu. Gdybyśmy mogli z nimi porozmawiać...
– Większość zakończyła służbę w Halstead Hall, kiedy Oliver zamknął posiadłość na cztery spusty – zauważyła Minerva.
– Dlatego myślę wynająć Jacksona Pintera, żeby ich znalazł.
Celia prychnęła pogardliwie.
– Możesz go nie lubić, ale to jeden z najbardziej cenionych w Londynie gończych z Bow Street*. – Wprawdzie Pintera wynajmowano, by zgłębił przeszłość potencjalnych małżonków, nie było jednak powodu, by nie powierzyć mu nieco innej misji.
Drzwi sypialni babki otworzyły się i do gabinetu wszedł doktor Wright.
– Cóż tam? – zapytał wprost Jarret. – Jaki wyrok?
– Możemy się z nią zobaczyć? – dodała Minerva.
– Właściwie pani prosi do siebie wyłącznie lorda Jarreta – rzekł doktor Wright.
Jarret zesztywniał. Po wyjeździe Olivera był najstarszy. Nie trzeba było słów, by odgadnąć, co mu babka szykuje, zwłaszcza teraz, kiedy rzekomo była chora.
– A czy lepiej się czuje? – zapytała Celia z wyrazem niepokoju malującym się na twarzy.
– Obecnie dokucza jej tylko ból w piersiach. Może przeminąć. – Doktor Wright odpowiedział spojrzeniem na wzrok Jarreta. – Pani potrzebuje nade wszystko spokoju i odpoczynku, póki nie wydobrzeje. Wpierw jednak chce porozmawiać z panem. – Kiedy wszyscy wstali, dodał: – Na osobności.
Jarret lekko skinął głową i podążył za doktorem do pokoju babki.
– Proszę nie mówić niczego, co mogłoby ją wyprowadzić z równowagi – mruknął doktor Wright, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Na widok babki Jarret wstrzymał oddech. Musiał przyznać, że nie wyglądała jak zwykle. Siedziała oparta o poduszki, nie była więc umierająca, jednak barwa jej skóry świadczyła o tym, że zdecydowanie nie jest z nią dobrze.
Zignorował uczucie niepokoju, które chwyciło go za serce. Babka czuła się tylko trochę źle. To była jedynie jeszcze jedna akcja sprawowania kontroli nad ich życiem. Będzie jednak niemile zaskoczona, jeśli wierzy, że taktyka, która podziałała na Olivera, odniesie skutek także wobec niego.
Wskazała gestem fotel przy łóżku. Jarret siadł ociężale.
– Ten głupiec Wright upiera się, że nie mogę ruszać się z łóżka przynajmniej miesiąc – zaczęła zrzędzić. – Miesiąc! Nie mogę na tak długo zostawić browaru.
– Musi babcia leżeć w łóżku tyle, ile potrzeba, żeby wydobrzeć – rzekł Jarret. Starał się utrzymywać obojętny ton, dopóki nie nabierze pewności co do zamiarów babki.
– Jedyny sposób, żebym wytrzymała w łóżku tak długo, to znalezienie kogoś odpowiedzialnego, zdolnego zająć się sprawami browaru. Kogoś, komu ufam. Kogoś, kto ma interes w tym, żeby browar działał bez zarzutu.
Kiedy wzrok babki skupił się na nim, Jarret zamarł. A więc to jest ta intryga!
– Nie ma mowy – rzekł i poderwał się na nogi. – Proszę nawet o tym nie myśleć. – Nie miał zamiaru pchać się pod pantofel babce. Było już dość fatalnie, że próbowała mu dyktować, kiedy się ma ożenić. O nie, nie będzie kierowała całym jego życiem.
Westchnęła z trudem.
– Kiedyś mnie błagałeś o tę właśnie możliwość.
– To było bardzo dawno temu. – Wtedy, kiedy rozpaczliwie próbował sobie znaleźć w życiu jakieś miejsce. I wówczas się przekonał, że niezależnie od tego, jakie to będzie miejsce, ślepy los zawsze może mu je odebrać bez uprzedzenia. Nadzieje na przyszłość może zniweczyć jedno słowo, rodzice mogą zniknąć człowiekowi z życia w mgnieniu oka, a dobre imię rodziny może zniszczyć zwykła ludzka złośliwość.
W życiu nie było nic pewnego. Zatem człowiekowi jest lepiej, kiedy idzie przez życie lekki, bez obciążeń ani marzeń. To jedyny sposób, by uniknąć rozczarowań.
– Któregoś dnia odziedziczysz ten browar – zauważyła babka.
– Tylko wtedy, kiedy wszyscy zdołamy w ciągu roku zmienić stan cywilny – odparował. – Jeśli nawet założymy, że go odziedziczę, wtedy wynajmę zarządcę. Powinna to babcia uczynić już dawno temu.
Spojrzała gniewnie.
– Nie chcę, żeby jakiś obcy człowiek szarogęsił się w moim browarze. – Wieloletni argument już się zestarzał. – Jeśli ty nie zechcesz, będę musiała powierzyć zarząd nad browarem Desmondowi – dodała.
Zawrzał w nim gniew. Desmond Plumtree był najbliższym kuzynem matki, człowiekiem, którego wszyscy nienawidzili, a on najmocniej. Babka już wcześniej groziła, że odda browar właśnie temu bękartowi, i doskonale wiedziała, co myśli o tym Jarret. Skierowała przeciwko niemu jego własne uczucia.
– Dalej, proszę, niechże babcia odda browar w ręce Desmonda – powiedział, choć musiał użyć całej siły woli, by nie zostać ofiarą jej manipulacji.
– Wie o browarze jeszcze mniej niż ty – powiedziała rozdrażniona. – Poza tym jest zajęty swoim ostatnim przedsięwzięciem.
Ukrył starannie ulgę.
– Musi być jeszcze ktoś, kto zna się na tyle dobrze na interesach, żeby przejąć browar.
Zakaszlała w chusteczkę.
– Nikt, komu ufam.
– A mnie babcia ufa i wierzy, że ja pokieruję browarem? – Wydał z siebie cyniczny śmiech. – Zdaje się, że parę lat temu słyszałem, iż karciarze to pasożyty. Nie obawia się babcia, że wszystko wydoję z babci ukochanego browaru?
Miała dobry powód, by spąsowieć.
– Powiedziałam tak tylko dlatego, że nie mogłam znieść, jak marnujesz swój wybitny umysł przy karcianym stoliku. To nie jest życie dla człowieka tak bystrego jak ty. Już ja dobrze wiem, że stać cię na wiele więcej. Miałeś pewne sukcesy w inwestycjach. Tobie nie trzeba wiele czasu, by wyrobić sobie pozycję w browarze. I ja tu jestem, w każdej chwili gotowa ci pomóc, jeślibyś potrzebował rady.
Płaczliwa nuta w jej głosie sprawiła, że umilkł. Babka brzmiała, jakby była naprawdę zrozpaczona. Zmrużył oczy. Koniec końców mógł to rozegrać tak, by zadziałało na jego korzyść. Usiadł z powrotem.
– Jeżeli naprawdę życzy sobie babcia, bym przez miesiąc zarządzał browarem, to chciałbym dostać coś w zamian.
– Będziesz miał pensję i z pewnością dojdziemy do porozumienia co do warunków...
– Nie chodzi o pieniądze. Chciałbym, żeby babcia wycofała się z ultimatum. – Pochylił się i wbił w nią wzrok. – Żeby nie było groźby wydziedziczenia nas, jeżeli nie zawrzemy małżeństw według babci polecenia. Wszystko ma być jak przedtem.
Spojrzała na niego ponuro.
– Nie ma mowy.
– W takim razie przypuszczam, że wynajmie babcia zarządcę. – Wstał i podążył do drzwi.
– Zaczekaj! – zawołała.
Zatrzymał się, by spojrzeć za siebie z podniesionymi ze zdziwienia brwiami.
– A jeżeli cofnę ultimatum tylko w stosunku do ciebie?
Powstrzymał się od uśmiechu. Musiała rzeczywiście być bardzo zdeterminowana, skoro skłaniała się do układów.
– Słucham.
– Każę panu Boggowi zmienić testament w taki sposób, że odziedziczysz browar bez względu na to, co się stanie. – W jej głosie zabrzmiała gorycz. – Możesz sobie aż do śmierci pozostać kawalerem.
To było warte rozważenia. Jako właściciel browaru mógłby pomóc bratu i siostrom, gdyby nie udało się im wypełnić warunku babki. Do czasu jej śmierci byliby pozostawieni sami sobie, ale wówczas Jarret mógłby ich utrzymać. To położenie wydawało się lepsze od dotychczasowego.
– Przeżyję to jakoś.
Głęboko wciągnęła powietrze.
– Musisz się jednak zgodzić, by zostać w browarze aż do końca roku.
– Dlaczego? – nastroszył się.
– Od tego browaru zależy egzystencja naprawdę wielu ludzi. Jeśli mam tę firmę zostawić tobie, to muszę być pewna, że utrzymasz browar, nawet jeśli po mojej śmierci wynajmiesz zarządcę. Musisz sporo się dowiedzieć, byś mógł wynająć odpowiedniego człowieka. Potrzebuję pewności, że nie pozwolisz, by wszystko poszło na zmarnowanie.
– Broń Boże! Może babcia chyba zaufać własnemu wnukowi, że bezpiecznie utrzyma browar. – Miała jednak trochę słuszności. Jego noga nie postała w tym miejscu od dziewiętnastu lat. Co właściwie wiedział jeszcze o browarnictwie?
Mógł się nauczyć i oczywiście się nauczy, jeżeli tego trzeba, by babka na dobre przestała się wtrącać w ich życie. Zrobi to jednak na swoich warunkach.
– W porządku – powiedział. – Zostanę aż do końca roku. – Kiedy babka uśmiechnęła się szeroko, dodał: – Chcę jednak mieć całkowitą kontrolę. Będę babci składał raporty, może babcia wyrażać swoją opinię, ale to moje decyzje będą ostateczne. – Te słowa starły uśmiech z jej twarzy. – Poprowadzę browar Plumtree tak, jak uznam za najkorzystniejsze, bez żadnego babci wtrącania się – ciągnął. – I dostanę to na piśmie.
Stal w jej błękitnych oczach zdradziła, że starsza pani nie była aż tak chora, jak udawała.
– W ciągu roku możesz narobić strasznych szkód.
– W rzeczy samej. Jeśli jednak sobie babcia przypomina, to nie był mój pomysł.
– W takim razie musisz mi przyrzec, że nie wprowadzisz żadnych poważnych zmian.
Skrzyżował ręce na piersiach.
– Nie.
W rysach jej twarzy pojawiła się czujność.
– To przynajmniej obiecaj mi, że nie będziesz czynił żadnych ryzykownych inwestycji.
– Nie. Albo pozwoli mi babcia na pełną kontrolę, albo znajdzie sobie zarządcę.
Dobrze było czuć przewagę w negocjacjach. Nie chciał, żeby chodziła za nim krok w krok i zatwierdzała każdą decyzję. Jeśli miał zarządzać, to chciał robić to po swojemu. A kiedy minie rok, odzyska wolność i będzie mógł pędzić takie życie, jakie mu się spodoba... A także zapewnić rodzeństwu podobną możliwość.
Babka jednak nie zgodzi się na jego warunki. Nigdy jeszcze nie straciła nad niczym władzy, nawet na jeden dzień. A już z pewnością nie odda jej wnukowi pasożytowi na cały rok. Dlatego jej słowa okazały się dla niego zupełnym zaskoczeniem:
– Doskonale, spełnię twoje żądania. Do jutra będziesz to miał na piśmie.
Zastanowił go błysk w jej oczach. Pojawił się i zgasł jednak tak szybko, że po chwili Jarret był pewien, iż tylko coś sobie ubzdurał.
– Jest jeden jedyny warunek – kontynuowała. – Musisz zatrzymać pana Crofta jako swojego sekretarza.
Jarret jęknął. Sekretarz babki w browarze był chyba największym cudakiem, jakiego kiedykolwiek spotkał.
– Czy muszę?
– Wiem, że wydaje się dziwny, ale już po tygodniu będziesz rad, że go zatrzymałeś. Dla browaru jest człowiekiem niezbędnym.
Cóż, w końcu była to niewysoka cena za odzyskanie z powrotem swojego życia. Pewne, że w tym układzie on był górą.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!