Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Nach dem Fall der Mauer und der deutschen Wiedervereinigung war Polen plötzlich unmittelbarer Nachbar von NATO und EU geworden. Rasch drängte die erste frei gewählte polnische Regierung in die westlichen Sicherheits- und Wirtschaftss-trukturen, in NATO und EU. Deutschland war dabei das Tor zum Westen. Die deutsche Rregierung unter Bundeskanzler Kohl hatte die Normalisierung der Beziehungen zwischen Deutschland und Polen ganz weit oben auf die Prioritätenliste der auswärtigen Politik gesetzt. Die Entwicklung hin zu freund-schaftlicher Zusammenarbeit erfolgte in rasanter Geschwindigkeit. Dabei spielten die Streitkräfte eine hervorgehobene Rolle: von ehemaligen Gegnern in NATO bzw. Warschauer Pakt wurden in wenigen Jahren Freunde. Am 12. März 1999 wurde Polen Mitglied in der NATO. In 85 Essays werden Begegnungen zwischen Deutschen und Polen in dieser spannenden Zeit dargestellt. Sie reichen von der einfachen Marktfrau bis hin zu den Präsidenten Roman Herzog und Aleksander Kwasniewski. Vor dem Hintergrund der deutsch-polnischen Geschichte ist die Nachhaltigkeit einer guten Entwickl-ung der bilateralen Beziehungen nach der friedlichen Revolution in Europa in den neunziger Jahren von besonderer Bedeutung. Die Essays dokumentieren, dass sich viele Bürger in beiden Ländern engagiert für eine Normalisierung der Beziehungen zwischen unseren beiden Ländern einsetzen. Diese Beispiele positiver persönlicher Begegnungen sollen das Verständnis zwischen den Menschen unserer beiden Nachbarvölker weiter vertiefen helfen. Sie sollen auch jene motivieren, die diesen Prozess kritisieren oder Vorurteile gegen die Menschen der jeweils anderen Nation hegen sowie Vorurteile und Intoleranz sowie evtl. vorhandene Befangenheit abbauen helfen.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 329
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Zdjęcie na stronie tytułowej:
Józef Oleksy (polski premier w latach 1995-1996), Ursula i Hartmut Spiekerowie podczas uroczystego przyjęcia 3 października 1995 r.
dla moich polskich przyjaciół
Pawła, Andrzeja, Witka i Tomasza
Swą książką „Polska na kursie ku Zachodowi“ komandor Hartmut Spieker stworzył pozycję ze wszech miar wartą lektury, opisującą okres jego pobytu w Polsce w charakterze niemieckiego attaché wojskowego w latach 1994 do 1998.
Z dużą dawką serdeczności i znajomością rzeczy przedstawia on czasy marszu Polski w kierunku Zachodu, wspaniałe czasy dla stosunków niemiecko-polskich!
Wspomnienia komandora Spiekera dowodzą, jak szczęśliwym zrządzeniem było mieć go wówczas, wespół z jego małżonką, w Warszawie. Książka napawa ufnością, że mimo pewnych zawirowań również Polska jutra z powodzeniem będzie kontynuować ten kurs!
Życzę jego wyjątkowo ważnej w obecnym czasie książce powodzenia w Niemczech i w Polsce!
Tą drogą dziękuję komandorowi Spiekerowi za jego służbę dla Niemiec i rozwijanie przyjacielskich stosunków niemiecko-polskich!!
w lipcu 2020 r.
Volker Rühe
Wspomnienia zapisane w tej książce są fotografią zdarzeń wypełniających niezwykły okres w stosunkach Niemców i Polaków.
Choć dotyczą wydarzeń państwowych, są bardzo osobiste. Przebija w nich przekonanie, że dokonywał się w tym czasie rzadki cud przemian w stosunkach między dwoma narodami, które przez wieki czuły do siebie wrogość, w swej masie społecznej wzajemnie się nie akceptowały, podejrzliwie odnosiły do intencji drugiej strony, a często obciążone były strasznymi doświadczeniami wojny i okupacji.
Taki „cud” wymaga przełomu, zasadniczego porzucenia przeszłości jako jedynej możliwej wskazówki do dalszego działania. Wymaga też wiary, że możliwa jest lepsza przyszłość, tworzona wspólnie. Takie momenty nazywamy historycznymi.
To nowe podejście wymagało działań mężów stanu, bazowało na dojrzałości obu społeczeństw, ale w praktycznym sensie potrzebowało wielu małych kroków pojedynczych ludzi. Aby przełamać stereotypy i uprzedzenia, ci pojedynczy ludzie musieli wierzyć w sukces swoich wysiłków, dawać przykład, aktywnie tworzyć rzeczywistość. Takim człowiekiem był i jest autor niniejszych wspomnień.
Treść tych wspomnień pokrywa okres, gdy myśl o wprowadzeniu Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej wielu wydawała się aż nazbyt optymistyczna. Szczególne wątpliwości tego rodzaju wyrażała polska kadra oficerska, w większości wychowana w warunkach wieloletniej indoktrynacji mówiącej o zagrożeniu ze strony NATO, zwłaszcza ze strony „rewizjonistycznych” Niemiec. Trudne do wyobrażenia było, że Wojsko Polskie i Bundeswehra staną się sojusznikami, zintegrowanymi dla wspólnego bezpieczeństwa. A bez wsparcia politycznego i materialnego Niemiec nasze wejście do obu organizacji, do Sojuszu i do Unii, nie byłoby możliwe.
Szkoda, że teraz, w okresie „dobrej zmiany” w naszym kraju, zapominamy o tej kluczowej, historycznej roli Niemiec.
Karty tej książki pokazują, jak w ciągu kilku lat, w oparciu o te same wartości polityczne i zbliżone standardy wyszkolenia, przeszliśmy razem od tamtych wyobrażeń do wspólnych jednostek bojowych, połączonych dowództw i głębokiego wzajemnego zaufania. To, co wydawało się prawie niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne, stało się codziennością.
Autor tych wspomnień odgrywał w tym procesie istotną rolę i wywiązał się z niej sumiennie. Ale ponadto widać, że jego działanie na rzecz polsko-niemieckiej przyszłości sprawiało mu radość, że cieszyła go każda mila na tej drodze.
Byłem świadkiem tego procesu. Jestem wdzięczny losowi, że dał mi okazję do współdziałania ze wspaniałym Niemcem, przyjacielem Polski i Polaków. Hartmut, dziękuję Ci za to co zrobiłeś i, oczywiście, za świadectwo, które dajesz w tej książce.
w lipcu 2020 r.
„Panie komandorze, jestem pewien, o1 że Polska nadal będzie podążać kursem 270“napisał 28 kwietnia 1998 r. w naszej księdze gości Bronisław Komorowski, wówczas przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Później, w latach 2010-2015, był on prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej.
Od roku 1994 do 1998 moja żona Ursula i ja mieszkaliśmy w Warszawie. Jako komandor Niemieckiej Marynarki pełniłem obowiązki attaché obrony przy Ambasadzie Niemiec w Warszawie.
Wspomnianego wieczoru Bronisław Komorowski wraz z małżonką, panią Anną, gościli u nas zaproszeni na kolację. W trakcie minionych trzech lat wielokrotnie podkreślałem w wywiadach, artykułach prasowych i na wykładach, że jestem pod wrażeniem powszechnego i głęboko zakorzenionego, politycznego ukierunkowania kraju. Wszystkie partie polityczne w Polsce, od lewa do prawa, reprezentowały moim zdaniem zbliżony bądź identyczny pogląd: idziemy kursem 270°, kursem na Zachód, do Brukseli, w kierunku europejskich i transatlantyckich struktur gospodarczych i bezpieczeństwa, czyli w kierunku UE i NATO. Po zakończeniu kolacji Bronisław Komorowski wykorzystał moje marynistyczne słownictwo w swoim wpisie do naszej księgi gości. Właśnie to sformułowanie późniejszego prezydenta Polski stało się impulsem do nadania niniejszej książce jej tytułu.
Ponieważ w polskich staraniach o integrację ze strukturami europejskimi i transatlantyckimi Niemcy stanowiły „bramę do Zachodu“, rozwój stosunków między obu państwami i zamieszkującymi je ludźmi miał szczególną wagę. Nasze doświadczenia z owych czterech lat, lat 1994-1998, wskazują, że nastąpiła tu niezwykle szybka i pomyślna ewolucja. W obliczu polsko-niemieckiej historii – zwłaszcza z okresu dwustu niemal lat, od roku 1795 do 1990 – ta trwałość pozytywnego rozwoju bilateralnych stosunków po pokojowej rewolucji lat dziewięćdziesiątych w Europie ma ogromne znaczenie. Niestety, od 2015 r. rozwój ten przechodzi – tylko czasowe, miejmy nadzieję – załamanie.
85 esejów o najróżniejszym charakterze ma choć w drobnej części odzwierciedlić ów szybki rozwój. Są wśród nich eseje nader rzeczowe, eseje o robiących głębokie wrażenie osobistych spotkaniach, a także opowieści bardzo emocjonalne, opisujące z bliska spotkania przedstawicieli obu naszych narodów. Wszystkie one mają udokumentować, że wielu obywateli Polski, jak i Niemiec angażuje się w sprawę normalizacji stosunków. Te przykłady pozytywnych, osobistych spotkań Polaków i Niemców mają dopomóc w dalszym pogłębianiu zrozumienia między ludźmi obu naszych sąsiadujących narodów. Winny one również pozytywnie zmotywować tych, którzy krytykują ów proces lub żywią uprzedzenia wobec przedstawicieli drugiego narodu. Mają pomóc w redukowaniu uprzedzeń i nietolerancji, jak i ewentualnie istniejących animozji.
1 W nawigacji kurs 270º to kurs na zachód.
Po wyborze polskiego Papieża w roku 1978, po utworzeniu dwa lata później związku zawodowego Solidarność, po wyborze Michaiła Gorbaczowa Sekretarzem Generalnym Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w marcu 1985 r. i po upadku muru berlińskiego w 1989 r., wskutek czego już wkrótce nastąpiło zjednoczenie obu państw niemieckich, Polska znalazła się w całkowicie nowej sytuacji geopolitycznej: nagle zaczęła bezpośrednio graniczyć z Zachodem, z Unią Europejską i z NATO. Trzy dotychczasowe państwa sąsiedzkie, czyli Związek Radziecki, NRD i Czechosłowacja, zniknęły z mapy świata. Warszawa musiała za to nawiązać stosunki dyplomatyczne z siedmioma nowymi sąsiadami, czyli z Niemcami, Republiką Czeską oraz Słowacją, z Ukrainą, Białorusią, Litwą i Rosją.
W komunistycznej Polsce krytyka pod adresem kierownictwa tolerowana była jedynie w formie anegdot, które krążyły przede wszystkim w kręgach intelektualnych oraz wyższych gremiach politycznych. I tak jeszcze kilka lat wcześniej kursowała po Warszawie anegdota o „Nowym Świecie“, świecie, który teraz znalazł się nagle w zasięgu ręki. Cóż takiego opowiadano sobie w komunistycznych czasach w Warszawie, centrum „najweselszego baraku obozu socjalistycznego“? Oto owa drobna anegdota: „Jeśli stanie się plecami do Komitetu Centralnego PZPR, wtedy zobaczy się Nowy Świat!“ Gwoli wyjaśnienia: budynek KC PZPR stał u wylotu reprezentacyjnej warszawskiej ulicy „Nowy Świat“.
Od 1990 r. prezydentem państwa był Lech Wałęsa. Waldemar Pawlak, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL), został w 1993 r. wybrany premierem koalicyjnego rządu złożonego z lewicowego SLD oraz Stronnictwa, któremu przewodniczył.
Hanna Suchocka, premier kraju w latach 1992 do 1993 i poprzedniczka Waldemara Pawlaka, jasno i wyraźnie przedstawiła polskie cele stwierdzając: „bylibyśmy radzi, gdyby dialog w ramach Północnoatlantyckiej Rady Współpracy (NACC) zdołał doprowadzić do zwiększenia bezpieczeństwa Polski. Choć obecnie, zarówno z punku widzenia polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej, Polska jest krajem bezpiecznym, celem polskiego rządu jest uzyskanie tak dla Polski, jak i dla innych państw europejskich, obszernej reformy bezpieczeństwa. Stąd też oczekujemy, że z biegiem czasu NATO będzie podejmować coraz bardziej znaczące zobowiązania w odniesieniu do Republiki Czeskiej i Słowackiej, do Węgier i Polski – zobowiązania, które w ostateczności doprowadzą do zintegrowania tych państw z atlantyckim systemem bezpieczeństwa. Nasze stosunki z NATO traktujemy jako dynamiczny proces. Jestem przekonana, że nie ma powodu by sądzić, że obecny stan kontaktów to ich poziom końcowy. Chcemy nadal rozwijać ten proces także poprzez wnoszenie nowych elementów i wskazywanie nowych możliwości, cały czas mając na uwadze nasz strategiczny cel, czyli pełne członkostwo w Sojuszu Atlantyckim.”2
W nowej sytuacji geopolitycznej oraz z uwagi na polskoniemiecką historię, rząd federalny w Niemczech pod przewodem kanclerza Helmuta Kohla umieścił poprawę, normalizację stosunków między obu krajami na bardzo wysokim miejscu listy zadań polityki zagranicznej. Takie ustawienie priorytetów miało z pewnością kilka przyczyn. Jedną z nich były procesy historyczne, które zaszły między obu krajami, zwłaszcza od czasu III rozbioru Polski w roku 1795. Kolejny powód wymienił Wolfgang Schäuble3, stwierdzając: „Niemcy mają silniejszą potrzebę stabilności i bezpieczeństwa niż inni, nie ma co z tego kpić ani się na to skarżyć, to skutek rozłamów, choćby tych z pierwszej połowy ostatniego stulecia. Wreszcie ma to też związek z tym, że leżymy w środku Europy i wszystko, co się w Europie dzieje, dotyka nas bezpośrednio i szybciej niż innych. Mamy więcej sąsiadów niż inni, od miejskich granic niemieckiej stolicy Berlina do polskiej granicy zachodniej jest 60 kilometrów. A gdyby zachodzące w Polsce przemiany przybrały zły obrót, stabilność Niemiec zostałaby bezpośrednio naruszona“.4
W obszarze zainteresowania ministra obrony punkt „Polska” został uznany za priorytet szczególnej miary. Kierownictwo ministerstwa, na czele z ministrem Volkerem Rühe, sekretarzem stanu Jörg‘em Schönbohmem i Inspektorem Generalnym Bundeswehry generałem Klausem Naumannem okazywało Polsce, angażowaniu się na jej rzecz oraz wiązaniu jej z Zachodem nadzwyczaj duże zainteresowanie. Fakt, że w okresie od września 1994 r. do września 1998 r. Volker Rühe odwiedził Polskę w sumie dwanaście razy – częściej, niż w tym samym czasie wizytował USA – dokumentuje to zaangażowanie; doprowadziło to też do znacznej popularności Rühe’go w politycznych kręgach Warszawy. W tych latach budowano zaufanie – po każdej ze stron w odniesieniu do partnera; to całkiem nowe doświadczenie w stosunkach między Niemcami i Polakami od końca XVIII wieku.
Wola szybkiego i pełnego włączenia w transatlantyckie struktury sojusznicze spotkała się w 1994 r. z różnymi reakcjami natowskich partnerów. Brytyjskie stanowisko w sprawie możliwości członkostwa państw wyszehradzkich w NATO cechował do owej pory głęboki sceptycyzm. Niechętna postawa Francji w tej kwestii wydawała się dalece jednolita, a stanowisko USA w odniesieniu do problemu przyjęcia państw wschodnioeuropejskich do Sojuszu Atlantyckiego nacechowane było w tamtym czasie ogromną ambiwalencją.5
Natomiast stanowisko niemieckie było jednoznaczne. Już 26 marca 1993 r. minister obrony Volker Rühe zaproponował na forum Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS) w Londynie przyjęcie państw wschodnioeuropejskich do NATO. Odchodząc od często spotykanego w ramach Sojuszu, pojemnego sformułowania mówiącego o rozszerzeniu NATO „we właściwym momencie”, Volker Rühe sugerował, by państwom Europy Wschodniej przyznać członkostwo w NATO jeszcze przed ich ewentualnym przystąpieniem do Wspólnoty Europejskiej.6
Te cztery lata były naprawdę nader ciekawym okresem. Po pierwsze, Polska – jak już powiedziano – zdecydowanie zmierzała do UE i NATO z Niemcami jako bramą na Zachód! A poza tym, po rozpadzie Związku Radzieckiego i rozwiązaniu Układu Warszawskiego, w tym dużym kraju z blisko 40 milionami mieszkańców bardzo szybko zapanowała powszechna atmosfera przełomu. Życie w takim kraju to wyjątkowa przyjemność. Gdy wyznaczano mnie na stanowisko, tempa i intensywności zmian, jakie miały nastąpić, nie dało się jeszcze przewidzieć. Potem jednak te właśnie zmiany mocno przyczyniły się do naszego całkiem osobistego, znakomitego samopoczucia.
Byliśmy w końcu w dwojakim względzie uprzywilejowani: mieliśmy status dyplomatów, a wcześniej uczyliśmy się intensywnie języka polskiego. Jedno i drugie dodatkowo wpływało na dobre samopoczucie. Jak to się mówi? „Znajomość języka kraju otwiera wiele drzwi“. Tak to chyba brzmi, lecz w wypadku Polski wymaga uzupełnienia: „Jeśli będąc w Polsce i, mając w pamięci polsko-niemiecką historię, jako niemiecki oficer mówisz po polsku, to otwiera to nie tylko drzwi, ale i serca“. W ciągu tych czterech lat doświadczaliśmy tego raz za razem.
Teraz, gdy już przedstawiłem cel niniejszej książki oraz naświetliłem krótko geopolityczną sytuację Polski we wrześniu 1994 r., niechaj przemówią niezwykle zróżnicowane i urozmaicone wydarzenia w obrębie polskoniemieckich stosunków w przedziale lat 1994-1998.
2 Premier Hanna Suchocka w: NATO-Brief 1993, s. 6 (tłumaczenie własne).
3 Znany niemiecki polityk i prawnik, działacz Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) i jej przewodniczący w latach 1998-2000, długoletni poseł do Bundestagu i minister kilku rządów niemieckich; od 2017 r. przewodniczący Bundestagu (przyp. tłum.).
4Wolfgang Schäuble, „Europa wohin?“ [Dokąd, Europo?], wyd. Hilmar Kopper, Brigitte Seebacher-Brandt und Norbert Walter, s. 124/125
5 Karl-Heinz Kamp, „Die Frage einer Osterweiterung der NATO“ [Problem rozszerzenia NATO na wschód], w: Innere Studien und Berichte, nr 57/93, wyd. Fundacji Konrada Adenauera, listopad 1993
6 Tekst wystąpienia w: Volker Rühe, „Betr.: Bundeswehr“, Berlin 1993, s. 172 i nast.
Pierwsze lata ostatniej dekady XX wieku były dla Polski czasem wielkiej niepewności. Wprawdzie strategiczna decyzja o zerwaniu uczestnictwa w Układzie Warszawskim i ustanowieniu pełnej suwerenności państwa została podjęta i zyskała pełne poparcie społeczeństwa, nie wiadomo było jednak, jak potoczą się losy państwa. Polskie elity polityczne szukały najlepszej drogi do zabezpieczenia bytu państwa i jego rozwoju. Dyskusje toczyły się wokół różnych idei: mówiono o NATO-bis, o neutralności, o poszukiwaniu międzynarodowych powiązań z państwami „trzech mórz”8 będącymi obszarem wyzwalającym się z dominacji radzieckiej. Jednakże najsilniej akcentowana była nadzieja na włączenia się do zachodnioeuropejskich struktur bezpieczeństwa i współpracy gospodarczej. Członkostwo w NATO traktowane było jako daleki strategiczny cel.
Wielu osobom wszakże, w tym szczególnie liderom Wojska Polskiego, cel ten wydawał się jedynie marzeniem; oznaczał odwrócenie niemal półwiecznych doświadczeń z Układu Warszawskiego z jego doktryną, szkoleniem, strukturami dowódczymi, zakorzenionymi głęboko postawami nieufności wobec państw zachodnich, w tym szczególnie wobec Republiki Federalnej Niemiec, przez dziesiątki lat przedstawianej w oficjalnej propagandzie jako największe zagrożenie dla polskiej państwowości. Na to wszystko nakładała się wiedza o odmienności posiadanej przez polskie wojsko techniki uzbrojenia oraz infrastruktury obronnej państwa.
Pomimo tych wątpliwości, powszechna wola „powrotu do Europy” narastała. My, to znaczy pracownicy MON-u, szukaliśmy intensywnie sygnałów ze strony nowych przyjaciół na Zachodzie, które wskazywałyby, że nasze „marzenie” ma racjonalne podstawy i może kiedyś być zrealizowane. Ważne było zwłaszcza, by przekonać o tym naszych wojskowych. Na jednym ze spotkań w Sztabie Generalnym WP argumentowali oni np., że doświadczenia Polski z 1939 roku, a potem z Teheranu i Jałty wskazują, jak niepewne są gwarancje zachodnich sojuszników. Brak było zaufania do ewentualnych nowych gwarancji w obliczu silnego sprzeciwu Rosji i wyraźnego nastawienia głównych państw zachodnich do budowy jak najlepszych stosunków z tym mocarstwem.
Gdy w styczniu 1993 r. urząd prezydenta USA obejmował Bill Clinton, zarówno jego administracja, jak i niemal wszystkie państwa Zachodu nastawione były na wykorzystanie szansy, jaką stworzyła likwidacja Układu Warszawskiego i nowe rozdanie geopolityczne w Europie Wschodniej. Na tym obszarze pojawiło się siedem nowych demokracji, sama Rosja wydawała się być na drodze ku zupełnie nowej, demokratycznej orientacji w polityce wewnętrznej i do przyjaznego ułożenia stosunków ze światem zachodnim. Panowała opinia, że nie wolno robić niczego, co mogłoby podważyć tę nowa politykę i przeszkodzić Borysowi Jelcynowi w jej trudnej przecież realizacji. Szło o to, by nie dawać podstaw do tego, aby w Rosji zaczęto wątpić w dobre intencje mocarstw zachodnich i NATO.
Takie nastawienie „starych” członków Sojuszu nie sprzyjało nadziejom państw Europy Wschodniej na szybką integrację z NATO i EWG. Rosnący nacisk tych państw na taką integrację był dobrze rozumiany w NATO i zachodnich stolicach, ale strategiczny interes związany z ostrożną polityką wobec Rosji przeważał. W konsekwencji procesy integracyjne rozwijały się głównie na płaszczyźnie politycznej, werbalnej, a w mniejszym stopniu w sferze technicznowojskowej. W tych wczesnych latach 90. ubiegłego wieku potrzebny był Polsce partner wspierający nasze ambicje, mający wpływy wśród członków NATO, a jednocześnie gotowy do systematycznej, konkretnej współpracy. Takim partnerem okazały się Niemcy.
Poważna redefinicja polityki Zachodu, wynikająca przede wszystkim z presji państw dążących do NATO, ale także z zawiedzionych nadziei na istotną zmianę w polityce wewnętrznej i zagranicznej Rosji, nadeszła wraz z ogłoszeniem przez NATO programu „Partnerstwa dla Pokoju” (PfP). W tym samym okresie określone zostały też polityczne i wojskowe warunki, których spełnienie przez państwa dążące do członkostwa w NATO było konieczne, aby myśleć o integracji wojskowej. W amerykańskiej RAND Corporation opracowano również studium o ogromnych kosztach takiej ewentualnej integracji, co nie zachęcało do szybkiego podjęcia tego procesu. Ogłoszenie tych dokumentów było jednakże pozytywnym sygnałem, na który czekali kandydaci do członkostwa – sprawa stanęła wreszcie na wokandzie poważnej dyskusji w łonie państw NATO. Jednocześnie nie był to sygnał jednoznaczny. Odebrany został krytycznie przez elity polityczne państw wschodnioeuropejskich. Znaczna część opinii widziała w nim raczej negatywny zamiar opóźnienia procesu integracji, potwierdzający obawy, że Zachód nie jest do niej gotowy.
W reakcji na uwagi naszych wojskowych, w urzędzie MON odpowiadającym za proces integracji z NATO trwały starania o pogłębienie jego wojskowych aspektów. Postulaty tego rodzaju zgłaszane były przez nas wobec wszystkich państw NATO. Najszybciej pozytywny oddźwięk uzyskaliśmy w relacjach z Republiką Federalną Niemiec, najbliższym sąsiadem reagującym w najbardziej przyjaznym tonie na zabiegi dotyczące rozszerzenia Sojuszu na Polskę. W odróżnieniu od nastrojów przeważających wśród innych państw NATO, Niemcy gotowe były do budowy nowych relacji wojskowych z polskim sąsiadem. Odbywały się seminaria gromadzące oficerów obu stron, podczas których mówiono m.in. o trudnej wspólnej historii i o potrzebie przełamania starych stereotypów. Tworzono sieć kontaktów pomiędzy graniczącymi poprzez Odrę jednostkami wojskowymi, odbywały się liczne wizyty oficjalne polityków i wyższych dowódców. Na jednym ze spotkań, w Neubrandenburgu, ministrowie obrony Niemiec i Polski, Volker Rühe i Piotr Kołodziejczyk, podpisali w październiku 1994 r. formalną umowę o współpracy 12. Dywizji Zmechanizowanej ze Szczecina i 14 Dywizji Grenadierów Pancernych z Neubrandenburga. Jednym z postanowień tej umowy było powołanie grupy roboczej do opracowania założeń organizacyjnych planowanej wspólnej jednostki. W tamtym okresie współpracy Polski z państwami NATO było to zamierzenie dalekowzroczne i przełomowe.
Nie bacząc na fakt, że do zbliżenia Wojska Polskiego z armiami NATO ciągle jest daleko, polski MON zaproponował w 1994 r. przeprowadzenie wspólnych ćwiczeń z Niemcami. Reakcja niemieckiego MON-u była pozytywna, aczkolwiek wskazano, że polityczny wydźwięk takiego przedsięwzięcia byłby lepiej oceniony w Europie, gdyby przyłączyła się do niego np. Dania. Z polecenia ministra Milewskiego zadzwoniłem do znanego mi od lat ministra obrony Danii, Hansa Hækkerupa, z propozycją dołączenia do ćwiczeń. Odpowiedź była entuzjastyczna. W niemieckiej odpowiedzi podkreślono także potrzebę ogłoszenia, iż nie będą to ćwiczenia ogólnowojskowe, ale akcja oparta na scenariuszu „utrzymania” i „wymuszenia” pokoju pomiędzy zwaśnionymi stronami. Czyli akcja w stylu ONZ-owskiej operacji pokojowej.
Dość szybko opracowano wspólny komunikat i zasady współdziałania. Przez polskie terytorium przejechały transportery bojowe sił duńskich. Do Krakowa przyleciały pododdziały spadochroniarzy z Niemiec i Danii. Po stronie polskiej zalecono zwiększoną obecność oficerów rozpoznania, aby monitorować reakcję społeczeństwa na widok żołnierzy Bundeswehry, po raz pierwszy obecnych na terytorium Polski. Ćwiczenia „Tatra 94” na poligonie w Nowej Dębie były wielkim sukcesem, nie licząc jednej złamanej nogi niemieckiego spadochroniarza. Żołnierze trzech państw skakali z polskimi spadochronami, ze starych polskich samolotów transportowych. Współpraca jednostek niemieckich i polskich narastała. Pojawiły się formalne porozumienia między partnerskimi jednostkami wojskowymi.
Skutkiem tej przyjaznej relacji były kolejne poważne wspólne ćwiczenia, połączone z działaniami ogniowymi, przeprowadzone pod kryptonimem „Pancerne Skrzydła ‘95” na poligonie żagańskim. Brały w nich udział pododdziały czołgów Bundeswehry z 13. Dywizji Grenadierów Pancernych i polskich z 11. Dywizji Kawalerii Pancernej.
Oczywiście, narastający dialog Polski z NATO i coraz szerszy zakres przemian w Wojsku Polskim umacniały stopniowo świadomość wszystkich uczestników Sojuszu, iż integracja kilku państw Europy Środkowo-Wschodniej jest sprawą coraz bardziej realną. W części państw-kandydatów, szczególnie w Polsce, postanowiono wykorzystać okazję i z „Partnerstwa dla Pokoju” uczynić „pułapkę” na autorów tego programu. Spełnienie warunków „Partnerstwa” miało postawić państwa NATO w obliczu sytuacji: kto spełnił warunki, ten oczekuje spełnienia obietnicy. Program „Partnerstwa” przeistoczył się w konkretny proces przemian techniczno-doktrynalnych w siłach zbrojnych, przygotowując kandydatów do członkostwa.
Ale dojrzewanie „starych” członków Sojuszu do podjęcia decyzji o przyjęciu nowych państw było powolne, przynajmniej w odczuciu państw-kandydatów. Przykładem takiego podejścia były pierwsze wspólne ćwiczenia ich sił zbrojnych z wojskami NATO we wrześniu 1994 r. pod kryptonimem „Most Współpracy” („Cooperative Bridge”). Przeprowadzone z wielkim nakładem propagandowym ćwiczenie było z pewnością postrzegane jako „pierwszy krok” o dużej wadze politycznej. Ale w opinii polskich wojskowych było ono mało wymagające, powierzchowne. Dźwięczą mi jeszcze słowa Naczelnego Dowódcy Sił NATO w Europie, gen. George’a Joulwana, wyjaśniające takie podejście do tych ćwiczeń: „żeby biegać, trzeba najpierw nauczyć się chodzić.”
Nie jest niespodzianką, że nam w Polsce, darzącej szczególną sympatią Stany Zjednoczone, szczególnie zależało na nawiązaniu wojskowego współdziałania z partnerem amerykańskim – niekwestionowanym liderem Sojuszu, którego decyzje o ewentualnym rozszerzeniu NATO miały być rozstrzygające. Szło o udowodnienie, że i ten partner, podobnie jak Niemcy i Wielka Brytania (wspólne ćwiczenia 7. Brygadą Pancerną „Szczury Pustyni”) gotów jest na współpracę wojskową w pełnym wymiarze szkoleniowym, z udziałem większej liczby jednostek. Uzyskaliśmy sukces: Pentagon i polskie władze wojskowe wydały odpowiednie polecenia. Polski sztab generalny przystąpił do przygotowań z partnerami z USA. Trwały one kilka miesięcy i dotyczyły wielu aspektów organizacyjnych, logistycznych i psychologicznych. Jak głosił wydany w tej sprawie komunikat: „…Polskoamerykańskie ćwiczenie taktyczne wraz ze strzelaniem [odbędzie się] w dniach 8 do 14 czerwca 1995 r. na poligonie Wędrzyn (kompania USA - zmechanizowana lub czołgów, a ze strony polskiej … dowództwo 10. BKPanc z wydzielonymi siłami i środkami – wzmocniony batalion)…Sprawa dwustronnego ćwiczenia z wojskami USA na terytorium Polski ma dla nas charakter priorytetowy…”.
W celu podsumowania przygotowań i przedstawienia programu ćwiczeń delegacje polska i amerykańska spotkały się we Wrocławiu. Stronę polską reprezentował sekretarz stanu Jerzy Milewski, stronę amerykańską – ambasador Nicolas Rey i oficerowie sił mających wziąć udział w ćwiczeniu. Atmosfera wspaniała, radosna. W pewnym momencie do ambasadora Reya podszedł sekretarz, wręczając mu depeszę z Waszyngtonu. Ambasador podał ją min. Milewskiemu, a ten, wyraźnie wzburzony, zwrócił się do mnie ze słowami: „ja tego nie przekażę wojsku, pan to zrobi!” Treść była jednoznaczna: z polecenia prezydenta Stanów Zjednoczonych ćwiczenia, podczas których miała być użyta ostra amunicja lotnicza i artyleryjska, zostają odwołane jako zbyt kontrowersyjne z punktu widzenia ważnych państw, sąsiadów Polski (w domyśle: zbyt prowokacyjne wobec Rosji). Wykonałem polecenie w osobnym pomieszczeniu, bez udziału partnerów amerykańskich. Trudno się dziwić reakcji najwyższych polskich dowódców, w tym całej „góry” Sztabu Generalnego WP: zdziwienie, wzburzenie, „Tak właśnie traktują nas partnerzy z NATO”.
Całkowitą zmianę w polityce NATO przyniósł ponowny wybór Billa Clintona na prezydenta USA i jego przemówienie w Detroit w październiku 1996 r., podczas którego ogłoszono gotowość zaproszenia niektórych państw Europy Wschodniej do Sojuszu. W odniesieniu do państw najintensywniej przygotowujących się do członkostwa, „Partnerstwo” zmieniło się w realny, konkretny plan działania Sojuszu na rzecz przyjęcia nowych członków.
Nie bacząc na meandry wielkiej polityki i naturalne komplikacje czy trudności procesu przygotowującego integrację sił zbrojnych z NATO, Polska kontynuowała rozmowy w sprawie realizacji idei wspólnej jednostki, rzuconej przez Volkera Rühe kilka lat wcześniej. Entuzjazm Polski dla tej idei jest w pełni zrozumiały – pojawiła się szansa na „bycie w NATO” zanim się do niego weszło. Z kolei minister obrony Danii, Hans Hækkerup, dążył do polepszenia wizerunku armii w społeczeństwie i wśród sojuszników, stawiając Danię obok Niemiec jako forpocztę umocnienia Sojuszu.
W polskim MON współdziałanie Sztabu Generalnego i politycznej części ministerstwa, szczególnie Departamentu Wojskowych Spraw Zagranicznych kierowanego wtedy przez płk. dr. Franciszka Gągora (później generała, Szefa Sztabu Generalnego WP; zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem) było wyjątkowo zgodne. Przygotowane zostały odpowiednie dokumenty wiodące do formalnego trójporozumienia o utworzeniu nowego korpusu sił lądowych i wydzielenia odpowiednich jednostek wojsk. W październiku 1997 r., w Greifswaldzie, dwaj ministrowie państw NATO i kandydat do członkostwa, Polska, w mojej osobie jako Sekretarza Stanu – I. Zastępcy Ministra Obrony (w zastępstwie ówczesnego ministra Stanisława Dobrzańskiego), podpisali odpowiedni dokument. Nowy wielonarodowy korpus europejskich sił zbrojnych stał się faktem. W jego skład weszły 14. Dywizja Grenadierów Pancernych Bundeswehry, 12. Dywizja Zmechanizowana ze Szczecina i duńska Jutlandzka Dywizja Zmechanizowana.
We wrześniu 1998 r., po zmianie rządu w Polsce, dokumenty te, z uszczegółowieniem spraw finansowania dowództwa ustanowionego w Szczecinie i szkolenia personelu, podpisali ponownie ministrowie trzech państw. Korpus, pozostający poza strukturą dowodzenia Sojuszu, uzyskał nazwę Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni.
7 Autor: dr Andrzej Karkoszka, b. sekretarz stanu w MON (1995-1997) i współprzewodniczący polskiego zespołu negocjacyjnego przygotowującego przystąpienie Polski do NATO.
8 Chodzi o państwa leżące pomiędzy Adriatykiem, Morzem Bałtyckim i Morzem Czarnym.
Po kursie w Centrum Języków Obcych9 w Hürth, gdzie moja żona Ursula i ja wspólnie, przez rok, w całodziennym cyklu uczyliśmy się języka polskiego, oraz po odjeździe wozów z naszym przeprowadzkowym dobytkiem także my opuściliśmy Nadrenię w kolumnie, obu naszymi samochodami, zatrzymując się na nocleg w rejonie Hanoweru. Jesteśmy w drodze do przejścia granicznego we Frankfurcie n. Odrą. W wiadomościach dla kierowców rozgłośnia „Antenne Brandenburg” informuje: „Czas oczekiwania na wjazd do Polski wynosi dla samochodów ciężarowych 48 godzin, dla osobowych 1 godzinę”. To pierwszy namacalny kontakt z naszym nowym, czasowym krajem zamieszkania. W rejonie Frankfurtu n. Odrą jedziemy lewym pasem autostrady i mijamy długą na około 15 km kolejkę niezliczonych, małych i wielkich autotransporterów, które wwożą z Niemiec do Polski lub przewożą do innych krajów dawnego bloku wschodniego stare auta i części do nich. Około kilometra przed granicą także ruch samochodów osobowych ustaje. Czekamy około dziesięciu minut, gdy mija nas pojazd niemieckich celników; zatrzymujemy ich i pytamy, czy mając paszporty dyplomatyczne możemy skorzystać z pierwszeństwa. Uzyskujemy potwierdzenie i w eskorcie urzędników cła przejeżdżamy obok pokaźnej kolejki samochodów.
Gnębią nas okropne wyrzuty sumienia, gdy mijamy długi rząd czekających osobówek, jednak już po kilku minutach jesteśmy na odrzańskim moście, widzimy polską biało-czerwoną flagę i wjeżdżamy do Polski. Co nas tu spotka, czego doświadczymy w najbliższych latach? Jak zostaniemy przyjęci jako niemiecka rodzina oficerska? Nadrzędne czynniki służbowe dały nam szesnaście miesięcy na przygotowania do pobytu w kraju naszych nowych gospodarzy. I to nie tylko poprzez naukę języka polskiego. Dość było czasu na zgłębianie polskiej historii, polskiej kultury i stosunków polsko-niemieckich, a my intensywnie go wykorzystaliśmy. Czujemy się dobrze przygotowani. Znajomość polsko-niemieckiej historii ma być przewodnikiem w naszej pracy i kontaktach w Polsce. Mając świadomość zbrodni popełnionych przez nazistowskie Niemcy w Polsce pragniemy przyczynić się do rozbudowy dobrosąsiedzkich stosunków, do ich normalizacji, i bardzo się cieszymy na te nowe wyzwania.
Takie myśli chodzą nam po głowie gdy przekraczamy Odrę, czyli granicę. Jednak już jesteśmy na „warszawskiej alei” i ruszamy dalej ku Warszawie. „Warszawską aleją” nazywany jest polski odcinek trasy europejskiej nr 810, która prowadzi z Frankfurtu n. Odrą przez Warszawę do Brześcia n. Bugiem na Białorusi. Cały ruch samochodowy – osobowy i ciężarowy – do Polski i krajów leżących dalej na wschód odbywa się po tej dwupasmowej szosie. Autostrady jeszcze nie ma. Bardzo szybko poznajemy kolejne słowo w języku polskim, które dotąd było nam nieznane: koleiny. Słowo to wielokrotnie pojawia się na tablicach wzdłuż drogi. Tuż przed północą, przemęczeni po długiej i wyczerpującej jeździe, docieramy do hotelu „Victoria Intercontinental” przy warszawskim Placu Piłsudskiego. Wyzwanie „Polska” może się zacząć!
9 Bundessprachenamt
10 Chodzi o drogę E30
„To najsprytniejsza sztuczka, jaką wymyśliło NATO” – taką opinię, przedstawiając się, wyraża na poligonie Biedrusko (1900-1945 niemiecki poligon Warthelager), na północ od Andrzej Karkoszka. Jest on szefem Poznania, 11 Sztabu Planowaniaw polskim Ministerstwie Obrony Narodowej i wita ambasadorów oraz attaché wojskowych z wielu krajów, którzy chcą zobaczyć ostatni dzień pierwszych manewrów w ramach PdP12 odbywanych pod kryptonimem Cooperative Bridge. Uczestniczą w nich żołnierze z Bułgarii, Czech, Danii, Holandii, Litwy, Niemiec, Polski, Rumunii, Słowacji, Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Włoch oraz USA. Wiele innych państw przysłało obserwatorów, w tym Rosja.
Pierwotnie te pierwsze wspólne ćwiczenia z udziałem wojsk z krajów NATO oraz krajów rozwiązanego Układu Warszawskiego miały odbyć się w Holandii. Jednak polski rząd pod przewodnictwem premiera Waldemara Pawlaka (PSL), z ministrem obrony Piotrem Kołodziejczykiem (wiceadmirał w st. spocz.), czynił wszystko, by pierwsze manewry w ramach PdP zorganizować na polskim terytorium. Stąd też jak najbardziej logiczne jest, że w dniu ich zakończenia obecni są prezydent Lech Wałęsa i minister obrony Piotr Kołodziejczyk. Cooperative Bridge jest wydarzeniem politycznym wyjątkowej klasy i cieszy się ogromnym zainteresowaniem prasy całego świata: po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny na wspólnych manewrach spotykają się żołnierze NATO i byłego Układu Warszawskiego! Żartobliwie twierdzi się wszakże, że w tym krótkim ćwiczeniu bierze udział więcej dziennikarzy niż żołnierzy.
Choć większość państw NATO postrzega PdP jedynie jako polityczny gest wobec tych wszystkich krajów, które właśnie uzyskały wolność, kilka rządów w Europie Środkowo-Wschodniej bardzo szybko dostrzega możliwość wykorzystania tego programu jako wehikułu wspomagającego ich starania o członkostwo w NATO. Cytowany na wstępie Andrzej Karkoszka staje się jednym z czołowych bojowników o przynależność Polski do NATO. Dla Polski, Czech i Węgier ten właśnie plan już wkrótce miał się stać rzeczywistością: na odbytym 8/9 czerwca 1997 r. szczycie NATO w Madrycie państwa te zostały zaproszone do rozmów akcesyjnych, a 12 marca 1999 r. stały się pełnowartościowymi członkami Sojuszu.
Andrzej Karkoszka już wkrótce miał awansować do rangi sekretarza stanu w polskim Ministerstwie Obrony Narodowej i jako taki być wyznaczony zastępcą przewodniczącego polskiej delegacji negocjacyjnej prowadzącej z NATO rozmowy w sprawie członkostwa.
11 dr A. Karkoszka był w tym czasie dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa Międzynarodowego MON, który pełnił podobną funkcję co Sztab Planowania w ministerstwie obrony Niemiec (przyp. tłum.)
12 PdP: Partnerstwo dla Pokoju (ang. Partnership for Peace)
Jesteśmy w Polsce dopiero niecały tydzień, a już staje przede mną wyjątkowo trudne zadanie. Polskie Ministerstwo Obrony Narodowej zaprosiło niemieckie i duńskie ministerstwa obrony do udziału w pierwszych trójstronnych manewrach sił lądowych na poligonie Nowa Dęba na odległych, południowo-wschodnich rubieżach Polski. W ćwiczeniu, któremu nadano kryptonim „Tatry 94”, uczestniczy 50 polskich, 96 niemieckich i 50 duńskich spadochroniarzy. Na weekend planowany jest program kulturalny obejmujący zwiedzanie Krakowa i Auschwitz. Dla nas jest to pierwsza wizyta w Auschwitz – później nastąpią kolejne.
Fakt, że niemieccy żołnierze w większej liczbie pojawią się w Auschwitz, wywołuje w ambasadzie wyraźny niepokój. Nie wiemy, jak zareaguje opinia publiczna w Polsce. W niedzielny poranek wyruszam wcześnie, już o 05:30, wraz z żoną z Warszawy, by przybyć na czas do Auschwitz. Moim zadaniem jest towarzyszenie niemieckim spadochroniarzom podczas pobytu w byłym niemieckim obozie zagłady.
Gdy docieramy na parking przed Miejscem Pamięci, odbiera mi mowę: żołnierze ubrani są w plamiste stroje maskujące, tak niemieccy, jak i polscy oraz duńscy. W 1994 r. niemieccy żołnierze w mundurach polowych w Auschwitz! Jaka będzie reakcja polskiej opinii publicznej? Mój dotychczasowy niepokój nadal się wzmaga. Jednak wśród obecnych tu Polaków nie ma po tym ani śladu. Powoli też staje się dla mnie jasne, dlaczego wszyscy noszą mundury polowe: żołnierze są na manewrach i nie zabrali cywilnych ubrań z garnizonów w swoich ojczystych krajach.
W mieszanych, liczących po dwadzieścia osób grupach, młodzi żołnierze oprowadzani są po Miejscu Pamięci – dawnym obozie koncentracyjnym. Niemieccy żołnierze obu wyznań najwyraźniej zostali bardzo dobrze przygotowani przez sześciu towarzyszących im kapelanów wojskowych. Na wstępie, wraz ze swymi duńskimi i polskimi kolegami, składają wieniec pod Ścianą Śmierci obok osławionego bloku 11 – „Bloku Śmierci”.
Podczas oprowadzania po terenie obozu niemal wszyscy młodzi żołnierze mają łzy w oczach. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak wielu młodych, bliskich płaczu ludzi. I my jesteśmy wstrząśnięci i głęboko przejęci, i nie możemy powstrzymać łez. Jak to możliwe, żeby ludzie, nasi właśni przodkowie, stworzyli i przez długi czas utrzymywali taki system zagłady? Auschwitz jest i pozostanie krytycznym punktem w stosunkach między obu naszymi narodami. Komory gazowe, baraki, stosy ludzkich włosów, walizek, okularów, zabawek, a w końcu Ściana Śmierci szokują nas wszystkich. Ten dzień głęboko zapadnie nam w pamięć.
Następnie żołnierze odjeżdżają do Krakowa, a my do Warszawy.
Międzynarodowa prasa licznie stawiła się na miejscu, by zrelacjonować tę wizytę niemieckich żołnierzy w dawnym obozie koncentracyjnym. Jednak sprawozdania, jakie pojawiły się w gazetach i telewizji w Niemczech oraz w Polsce są bez rozdźwięków, dysharmonii czy cienia skandalu, pozbawione jakiegokolwiek tonu sensacji. Są rzeczowe i rzetelne. Osobiście oceniam tę wizytę jako historyczny krok w kierunku dobrosąsiedzkich i przyjaznych stosunków między obu naszymi narodami.
Następnego ranka w ambasadzie znów jesteśmy spokojni; wszystkie nasze obawy okazały się bezpodstawne.
Żołnierze, jak widać, kroczą w czołówce drogą ku normalizacji stosunków między obu narodami, Niemcami i Polakami – mocno wyprzedzając przedstawicieli innych dziedzin. Jeszcze pięć lat temu stali naprzeciw siebie jako przeciwnicy, teraz wszakże dokumentują początek współpracy, czy wręcz początek przyjaźni.
Cóż za pozytywna przemiana!
Tego słonecznego, jesiennego dnia w klubie oficerskim poligonu Drawsko (niem. Dramburg) na Pomorzu spotkało się trzynastu najwyższych rangą generałów i admirałów polskich sił zbrojnych. W obiedzie uczestniczyli także prezydent Lech Wałęsa, minister obrony Piotr Kołodziejczyk oraz Mieczysław Wachowski, szef prezydenckiego gabinetu i zaufany, najbliższy współpracownik prezydenta.
W trakcie spotkania, pod naciskiem ministra Wachowskiego, szef Sztabu Generalnego gen. broni Tadeusz Wilecki poddaje pod głosowanie kwestię, którzy spośród generałów mają jeszcze zaufanie do swego ministra. Jedenastu generałów głosuje przeciwko własnemu ministrowi, będącemu ich przełożonym; tylko jeden admirał i jeden generał wstrzymują się od głosu!
Celem prezydenta Lecha Wałęsy i szefa jego Sztabu Generalnego jest najwyraźniej stworzenie osi władzy prezydent – sztab generalny, z pominięciem parlamentu i premiera. W tym celu musi jeszcze zostać zwolniony ze stanowiska nielubiany przez generałów sił lądowych minister obrony, niedawny admirał Piotr Kołodziejczyk, i zastąpiony przez „milszego” ministra. To znane i drastyczne wydarzenie weszło do polskiej historii pod nazwą Obiadu Drawskiego. Co działo się dalej? 10 listopada 1994 r., w następstwie odbytego w Drawsku spotkania, prezydent faktycznie dymisjonuje ministra obrony. Opinia publiczna dowiaduje się o tym wpierw dzięki temu, że 11 listopada 1994 r. minister nie uczestniczy w defiladzie i uroczystościach z okazji polskiego Święta Narodowego.
Tuż po obchodach spotykam się z kilkoma innymi attaché obrony z państw NATO, by wymienić się poglądami na to, jak w sprawozdaniach do naszych stolic przedstawić ten ciąg zdarzeń.
Nasza jednomyślna opinia zmierza ku temu, że rozdźwięk między ministerstwem obrony a sztabem generalnym jeszcze się powiększył, że minister obrony i jego ministerstwo wyraźnie straciło na sile przebicia w odniesieniu do prezydenta państwa, że szef Sztabu Generalnego znów poszerzył swój obszar władzy, że parlament, a zwłaszcza Komisja Obrony Narodowej utraciły po części i wpływy, i twarz oraz że wielkim wygranym jest prezydent Lech Wałęsa – przynajmniej na krótką metę.
Dla wszystkich nas jest oczywiste, że takie postępowanie przeszkodzi członkostwu Polski w NATO. W demokracjach krajów natowskich na stałe zapisana jest parlamentarna kontrola nad siłami zbrojnymi, a to oznacza również lojalność żołnierzy wobec politycznego kierownictwa. Członkostwa w NATO przy takim szefie Sztabu Generalnego, jak gen. Wilecki, nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
Taką ocenę przekazujemy do Bonn, Waszyngtonu i Londynu, a raporty te przyczyniają się następnie do tego, że podczas licznych wizyt w Polsce zachodni politycy nieustannie monitują w sprawie parlamentarnej kontroli nad siłami zbrojnymi pobudzając tym samym regularną dyskusję we wszystkich kręgach polskiej opinii publicznej. Ostatecznie doprowadza to do tego, że wkrótce po zmianie prezydenta, 23 grudnia 1995 r., wchodzi w życie nowe prawo. Aleksander Kwaśniewski, następca Lecha Wałęsy, podpisuje 14 lutego 1996 r. Ustawę o urzędzie Ministra Obrony Narodowej. Szef Sztabu Generalnego i siły zbrojne zostają w niej w sposób jasny i jednoznaczny podporządkowane cywilnemu ministrowi Obrony Narodowej. Po wejściu w życie tej ustawy, już w okresie pierwszych dwóch miesięcy roku 1996 departament uzbrojenia i departament finansów, jak również wojskowe służby informacyjne przechodzą w podległość ministrowi Obrony Narodowej. Do tej pory podlegały one szefowi Sztabu Generalnego. Tymi decyzjami Polska spełnia jeden z nieodzownych warunków przystąpienia do NATO. „Parlamentary oversight over the military” – tak to się nazywa po angielsku, w języku NATO.
Ponadto cała historia z Drawska zostaje podchwycona przez prasę i ona również przyczynia się do decyzji nowego prezydenta. Niezwykle wymowna jest w tym kontekście karykatura zamieszczona w tygodniku Wprost, na której widnieje generał udekorowany licznymi orderami, z których jeden wyjątkowo błyszczy. Podziwia to zwykły polski obywatel i pyta, mając na uwadze bitwy II wojny światowej: „Arnhem? Monte Cassino?” A generał odpowiada: „Nie, Drawsko”.
W ciągu najbliższych miesięcy znaczenie Obiadu Drawskiego miało spaść do rangi drobnego zaledwie epizodu. Demokratyczny proces w obrębie Wojska Polskiego, jak nazywają się polskie siły zbrojne, postępował bez przeszkód.
Przyjęcie zorganizowane przez Ambasadę Niemiec w Teatrze Wielkim, warszawskiej Operze Narodowej, z okazji Niemieckiego Święta Narodowego. Niemal przez godzinę stoimy w szóstkę (ambasador, minister pełnomocny i ja wraz z naszymi małżonkami) w receiving line13 i witamy 1.500 gości. Wraz z premierem Waldemarem Pawlakiem, ministrem spraw zagranicznych Andrzejem Olechowskim, ministrami spraw wewnętrznych, sprawiedliwości, handlu zagranicznego i obrony jest wśród nich cała czołówka polskiego gabinetu rządowego. Wielu ambasadorów, np. USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji, oraz znaczna liczba attaché obrony i mnóstwo innych gości z Polski i innych krajów honoruje Niemcy cztery lata po ponownym zjednoczeniu. Zaproszony jest także i pojawia się wraz ze swą małżonką Wojciech Jaruzelski, pierwszy i ostatni komunistyczny prezydent, który 13 grudnia 1981 r. ogłosił w Polsce trwający do 22 lipca 1983 r. stan wojenny. Bez wątpienia jest postacią historyczną, która wedle szeroko rozpowszechnionej opinii historyków, dzięki wprowadzeniu stanu wojennego zapobiegła wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego (a tym samym także wkroczeniu niemieckich żołnierzy NAL NRD!). Natychmiast mówię szeptem do żony, że – jeśli te powitania kiedyś wreszcie się skończą – musimy odszukać tę historyczną osobistość i porozmawiać.
Około godz. 19:00 receiving line się rozpada i całą szóstką mieszamy się między naszych gości. Wraz z żoną szukamy wpierw okazji do rozmowy z byłym polskim prezydentem, generałem w st. sp. Wojciechem Jaruzelskim i jego żoną Barbarą. Znajdujemy oboje pogrążonych w rozmowie z urzędującym ministrem spraw zagranicznych Andrzejem Olechowskim i Szymonem Szurmiejem, dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie. Co za zestawienie! Ostatni komunistyczny prezydent, minister Andrzej Olechowski z „Solidarności” oraz jeden z najbardziej znanych i wpływowych Żydów w Polsce. Teraz do tego składu dołącza niemiecki attaché obrony ze swoją żoną. Przedstawiamy się raz jeszcze w języku polskim, a wtedy Barbara Jaruzelska odpowiada nam w wolnej od akcentu niemczyźnie. Jesteśmy zaskoczeni, nie wiedzieliśmy bowiem, że jest dyplomowaną germanistką i jako wykładowczyni prowadziła zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim. W kręgu tych sześciu osób o bardzo zróżnicowanej osobistej i politycznej proweniencji toczy się nader ciekawa rozmowa o Warszawie, Polsce i o polskoniemieckich stosunkach teraz i w przyszłości. O przeszłości się nie mówi.
Około godz. 21:30 kończy się piękny, udany i ciekawy wieczór, wieczór nadający stosowne ramy naszemu narodowemu świętu oraz roli Niemiec w Europie i na świecie w cztery lata od ponownego zjednoczenia.
Opisana wyżej rozmowa miała wszakże dalsze niespodziewane, trwałe następstwa. W nadchodzących latach wiele razy mieliśmy odwiedzać Teatr Żydowski w Warszawie – sami, kilkakrotnie z przyjaciółmi z Niemiec, a raz także z Izraela. Bilety zamawia-liśmy z reguły wcześniej, tele-fonicznie. Gdy je odbieraliśmy, dostawaliśmy je w kasie wraz z uprzejmymi pozdrowieniami od Szymona Szurmieja. Cieszy się on, mówiono, z naszej wizyty i uważa nas za swoich gości; bilety dla nas są bezpłatne na znak niemiecko-żydowskiego pojednania!
13ang. dosł. linia odbiorcza, przen. rząd osób witających gości
Zaraz po naszym przyjeździe do Warszawy, we wrześniu, zwrócono nam uwagę na pana Andrzeja Schweitzera. Powiedziano nam, że musimy koniecznie zaplanować zwiedzanie miasta z jego udziałem.
W języku polskim grzecznościowa forma zwracania się do kogoś brzmi pan i pani. Wspomniany pan Schweitzer pracuje od czasu do czasu dla ambasady. To indywidualność, starszy pan, który przeżył wojnę będąc dzieckiem i w jej trakcie, jako nastoletni chłopak, czynnie uczestniczył w działaniach podziemnej organizacji – podobnie jak Marcel Reich-Ranicki. Krótko mówiąc, dla każdego dyplomaty w ambasadzie pan Schweitzer to ktoś dobrze znany. Nie jest on co prawda miejscowym pracownikiem ambasady, czyli „personelem lokalnym”, jak się to określa w terminologii MSZ; jednak często korzysta się z jego usług, gdy do wykonania jest wyjątkowe zadanie, a on zawsze jest do dyspozycji. Pan Schweitzer, rzecz jasna, mówi dobrze po niemiecku.
Ponieważ wielkość parku samochodowego ambasady ma swoje granice, co jakiś czas istnieje potrzeba wynajęcia samochodu. I właśnie pan Schweitzer