Sensacje filmowe - Krzysztof Toeplitz - E-Book

Sensacje filmowe E-Book

Krzysztof Toeplitz

0,0

Beschreibung

Dzieło autora scenariusza do ikonicznego serialu "Czterdziestolatek"!,,Hollywood nie jest miejscem na mapie - Hollywood to stan umysłu. (...) Ta nazwa stała się symbolem, oznaczającym kłębowisko ludzkich nadziei, namiętności, osiągnięć i dramatów, stała się symbolem amerykańskiego filmu i wszystkiego, co w dobrym i złym znaczeniu przyniosło światu to zjawisko". Sprawy, których dotyczą ,,Sensacje filmowe" rozgrywają się w Hollywood czasów PRL-u i mają związek nie tylko z historią ,,fabryki snów", ale też karierą, życiem osobistym popularnych aktorów. Teoplitz z właściwym sobie wdziękiem przedstawia ważne fakty z dziejów Hollywood, okraszając je reporterskimi dygresjami na temat np. wystąpień publicznych Charliego Chaplina czy bandy Charlesa Mansona odpowiedzialnej za morderstwo w willi Polańskiego. Lektura przypadnie do gustu temu, kto interesuje się przemysłem filmowym w Hollywood i chciałby poznać ciekawe ploteczki o dawnych gwiazdach srebrnego ekranu.-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 128

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Krzysztof Toeplitz

Sensacje filmowe

 

Saga

Sensacje filmowe

 

Zdjęcia na okładce: Shutterctock

Copyright © 1979, 2022 Krzysztof Toeplitz i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728363058 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

MORALISTA W FABRYCE SNÓW

„Hollywood nie jest miejscem na mapie — Hollywood to stan umysłu”, powiedział amerykański publicysta, Wilson Mizner, starając się określić, czym był Hollywood w latach dwudziestych. I miał rację. Ta nazwa stała się symbolem, oznaczającym kłębowisko ludzkich nadziei, namiętności, osiągnięć i dramatów, stała się symbolem amerykańskiego filmu i wszystkiego, co w dobrym i złym przyniosło światu to zjawisko.

Mimo jednak tej metafory Hollywood jest także miejscem na mapie i jest to jedno z przedmieść Los Angeles, dziś już na tyle dokładnie zrośnięte z tym ogromnym, rozłożystym miastem, że nie sposób wytyczyć granicy, oddzielającej Hollywood od Los Angeles.

Większość spraw, o których mowa jest w tej książce, dzieje się w Hollywood i w jego okolicach, ponieważ dzieje się w świecie głównie amerykańskiego filmu. Są to sprawy mniej lub bardziej sensacyjne, czasem zaś wręcz skandalizujące, niemniej jednak celem, dla którego zostały tu one opowiedziane nie jest jedynie śledzenie sensacji i skandali; można by ich opowiedzieć znacznie więcej i znacznie bardziej pikantnych. Powodem, dla którego opowiadamy tu o sensacjach filmowych jest więc to, że w każdej z nich mieści się coś więcej niż tylko bulwersujący bieg wydarzeń. Przegląda się w nich również duch czasu, historia obyczajów, zwłaszcza amerykańskich, są one także zwierciadłem pewnego ogólniejszego zjawiska, które jeden z amerykańskich krytyków określił zwięźle: „za dużo, za szybko”, mając na myśli to, że właśnie w Hollywood za dużo zupełnie nie przygotowanych do tego ludzi za szybko zrobiło niebotyczne kariery i oszałamiające pieniądze. Takie zdarzenia nie pozostają bez wpływu na ludzkie charaktery, a także na obyczaje całych zbiorowisk i dlatego Hollywood, będąc legendarną stolicą filmu stało się także miejscem, skąd najczęściej wybuchała barwna raca skandalu.

Chcemy więc na początek opowiedzieć tu o karierze człowieka, którego współcześni nazywali „carem Hollywoodu”, a którego nazwisko brzmiało William Hays. Misją tego człowieka miało być położenie kresu hollywoodzkim skandalom. Zanim jednak na horyzoncie pojawi się postać Williama Haysa należy cofnąć się do czasów, w których nic nie znaczące przedmieście Los Angeles w Kalifornii przeistoczyło się właśnie w ową „stolicę filmu”.

Historia Hollywoodu jest krótka, sięga zaledwie 1912 roku. W tym bowiem roku do mało znaczącej wioski w Kalifornii przybyła — w ramach ogólnego prądu, pchającego Amerykanów ze wschodniego wybrzeża na zachód, a także w związku z trwającą wówczas na gruncie rodzącego się przemysłu filmowego w USA walką tzw. „niezależnych” producentów z filmowym Trustem Patentowym (historia sama w sobie interesująca, w którą jednak nie będziemy się tu zapuszczać) — pierwsza ekipa filmowa firmy „Universal”, na czele której stał producent Carl Laemmle. Filmowcy zatrzymali się przy głównej (a może wówczas jedynej) ulicy, przecinającej Hollywood i łączącej je z Los Angeles, przy Sunset Boulevard, Bulwarze Zachodzącego Słońca, którą to nazwę w wiele lat później Billy Wilder uczynił tytułem swego głośnego filmu. Laemmle zorientował się szybko, że znalazł idealne miejsce do produkowania filmów. Urozmaicony kalifornijski krajobraz, słońce, świecące tu nieomal przez 365 dni w roku pozwalały na nieprzerwaną produkcję filmów, a bliskość granicy meksykańskiej pozwalała na szybkie wydostanie się poza obręb Stanów Zjednoczonych w wypadku kolizji z prawem. Laemmle zakupił teren, zwany ranczem Taylora, o powierzchni 275 akrów i w dwa lata później wybudowano tu pierwsze studio filmowe, dziś obiekt na poły produkcyjny, na poły zaś muzealny, stanowiący cel wycieczek turystycznych entuzjastów sztuki filmowej. Na ogromnym terenie „Universalu” można bowiem, niczym na terenie wykopalisk archeologicznych, śledzić sąsiadujące ze sobą pozostałości różnych epok historii amerykańskiego filmu. A to więc walący się i podnoszący mechanicznie za każdym razem drewniany most, po którym cwałował Tom Mix, a to dom, w którym „mieszkała” Scarlett O’Hara w filmowej wersji „Przeminęło z wiatrem”, a to sadzawka, udająca ocean, po której, poruszany przemyślnym mechanizmem, pływa i szczerzy zęby straszliwy rekin, znany również i współczesnym widzom z filmu „Szczęki”, a to wreszcie znajome wnętrza, w których rozgrywała się akcja sensacyjnego „Żądła”. Dekoracje te, wykorzystywane jeszcze od czasu do czasu, stoją obok siebie, niczym przedziwna układanka, zestawiana przez szaleńca. Wszystko to jednak nagromadziło się tu później. W pierwszym studio „Universalu” pracowało w roku 1912 zaledwie 500 osób, z czego 25 koczowało po terenie wytwórni, nie mając stałego miejsca zamieszkania. W roku 1915 do Hollywoodu, gdzie zdążono już do tej pory wyprodukować 500 filmów, i to nie tylko w studio „Universalu”, ale i w innych wytwórniach, które otwierały się tu teraz jedna za drugą, doprowadzono pierwszą linię kolejową, a jej inaugurację obserwowało już 20 000 stałych mieszkańców miasteczka filmowego. O prowizorycznym, niestabilnym i na poły koczowniczym życiu tej formującej się kolonii filmowej świadczy jednak fakt, że dopiero w roku 1916 urodziło się w Hollywood pierwsze „filmowe” dziecko, chłopiec, nazwany na cześć odkrywcy Hollywoodu Carl Laemmle Oelze.

Hollywood rósł i rozwijał się błyskawicznie. Mniej więcej około roku 1919 w tę nie budzącą początkowa zaufania awanturę włączył się, posiadający swoje centrale na Wschodzie, w Nowym Jorku, wielki kapitał bankowy z Wall Street. Ten nowy krok stał się punktem zwrotnym w historii Hollywoodu i całego przemysłu filmowego, czyniąc zeń, obok przemysłu samochodowego, najbardziej rentowny przemysł amerykański. Tę rentowność, rzecz jasna, przemysł filmowy zawdzięczał temu, że dostarczał on milionom widzów amerykańskich ich ulubionej rozrywki — widowiska filmowego. Film stał się bowiem najpowszechniejszą, najtańszą i najszerzej dostępną (m. in. i dlatego, że był niemy, a więc zrozumiały nawet dla tych, którzy nie znali języka angielskiego) rozrywką i pasją zarówno tych, którzy mieszkali już w Ameryce od kilku pokoleń, jak i tych, których w owym czasie niemal codziennie przywoziły na ląd amerykański okręty, przypływające z Europy i Azji — milionów chińskich, rosyjskich, niemieckich, włoskich czy polskich imigrantów. Rozwój filmu w Ameryce zawdzięczać można właśnie temu, że był on pierwszą i przez długie lata jedyną sztuką, która w sensie masowym zapuszczała korzenie na nowej i spragnionej kulturalnej uprawy ziemi.

Razem z błyskawiczną karierą filmu jako widowiska wyrastać zaczęły równie błyskawiczne kariery gwiazd filmowych — aktorów i aktorek. Gdy do Los Angeles w roku 1912 zjeżdżać zaczęli pierwsi ludzie filmu, wiele szanujących się pensjonatów w tym mieście zaopatrzyło się w wywieszki: „Aktorom i psom wstęp wzbroniony”. W kilka zaledwie lat później być człowiekiem filmu, być reżyserem, gwiazdą lub gwiazdorem oznaczało osiągnąć jeden z najwyższych statusów społecznych, na jaki można się było zdobyć w ówczesnej Ameryce. Ludźmi filmu byli, znani każdemu i uwielbiani przez tłumy, tacy „bogowie” ówczesnej Ameryki, jak Mary Pickford, Douglas Fairbanks, a także największy i najpopularniejszy z nich wszystkich, Charlie Chaplin.

Nie tu miejsce, aby śledzić koleje tego błyskawicznego wzrostu — trzeba by w tym celu napisać spory rozdział z historii amerykańskiego i światowego filmu. Wystarczy więc, z punktu widzenia interesującego nas tu tematu, powiedzieć, że na przestrzeni kilku zaledwie lat hollywoodzka kolonia filmowa zamieniła się ze zbieraniny na poły koczujących przybłędów, w najbardziej eksponowane, najbogatsze i najbardziej ekstrawaganckie środowisko w Ameryce, zamieszkujące wspaniałe wille i pałace na Malibu lub Beverly Hills, środowisko otoczone wielbicielami, służbą, szastające pieniędzmi i obserwowane przez całą Amerykę z ciekawością i uwielbieniem. 26 pism amerykańskich, nie licząc coraz liczniejszych zagranicznych, miało w Hollywood swoich stałych wysłanników, setki dziennikarzy myszkowało dorywczo po „stolicy filmu”, szukając wiadomości, które nie tylko z dziedziny sztuki filmowej, ale przede wszystkim z życia prywatnego gwiazd i gwiazdorów można by przekazać czytelnikom.

I oto tutaj, w tym miejscu, wypływa pierwsze źródło, z którego później, aż do naszych dni, rodzą się liczne sensacje i skandale hollywoodzkie. Pamiętajmy bowiem, że ludzie, którzy nagle, na skutek niesłychanego zbiegu okoliczności, znaleźli się niczym pod lupą opinii amerykańskiej, owi nagle kreowani wielcy gwiazdorzy albo genialni reżyserzy, byli ludźmi pochodzącymi z najróżniejszych, ale przeważnie dość niskich środowisk społecznych, na których rola elity towarzyskiej spadła równie nieoczekiwanie, jak kolosalne pieniądze. Wystarczy przypomnieć, że jeden z pierwszych naprawdę odkrywczych reżyserów amerykańskiego filmu, Edwin Porter, był mechanikiem samochodowym i długo wahał się, czy zająć się filmem, czy też otworzyć własną stację obsługi, że jeden z największych komików niemego ekranu, Roscoe Arbuckle, słynny „Fatty” (Grubasek), o którym za chwilę będzie tu jeszcze mowa, był pomocnikiem hydraulika, a największy ówczesny reżyser, uważany za właściwego twórcę sztuki filmowej, David Wark Griffith, będąc synem pułkownika z Południa i żywiąc pewne ambicje literackie, długo nie podpisywał reżyserowanych przez siebie filmów własnym imieniem (używał imienia Lawrence), aby nie utożsamiać się zbytnio z filmową zbieraniną.

A więc prasa, myszkująca po Hollywood, miała o czym pisać. Pisała ona po prostu o tym, jak grono niewątpliwie uzdolnionych, a często wręcz genialnych ludzi, pozbawionych jednak zbyt wygórowanych potrzeb kulturalnych i całkowicie wyzbytych choćby elementarnej ogłady, wydaje zarabiane przez siebie pieniądze. Ameryka zaś jest pod względem panujących tu opinii moralnych krajem dość złożonym. Z jednej strony do mitów amerykańskich należy mit o karierze, mit o sukcesie, którego wyrazem są zdobyte przedsiębiorczością, lecz także sprytem i odwagą, wielkie pieniądze. Amerykanie lubią i adorują ludzi, którzy potrafią się przebić, zrobić majątek, startując z niczego dostać się na szczyty. Z drugiej strony jednak u podłoża moralności amerykańskiej leżą surowe reguły, przyniesione tutaj przed wiekami przez pierwszych białych osadników, purytanów i kwakrów, którzy opuścili lub zostali wygnani ze Starego Kontynentu, głównie zaś z Anglii, właśnie dlatego, że buntowali się przeciwko panującym tu kościołom — katolickiemu i anglikańskiemu — z racji ich zepsucia, odejścia od cnót ewangelicznych, nadmiernej pobłażliwości moralnej. Losem człowieka na ziemi, według ich przekonań, winna być praca, pokora i czystość, a nagrody należy oczekiwać w niebie. Moralność amerykańska jest więc dziwną mieszaniną ideologii sukcesu, będącego przede wszystkim sukcesem materialnym, oraz surowych nauk, zaszczepionych na tej ziemi przez jej pierwszych białych osadników. Raz pierwsza, raz druga strona tego złożonego światopoglądu bierze górę i na tym między innymi polega fascynująca historia amerykańskiego obyczaju.

Hollywood na tym tle znalazło się niewątpliwie po stronie sukcesu i użycia. To właśnie przekonanie zaczęło się utrwalać w świadomości amerykańskiej zwłaszcza w latach po zakończeniu I wojny światowej. Działo się tak po pierwsze dlatego, że wówczas nikt już nie miał wątpliwości co do trwałości samego zjawiska Hollywoodu i jego znaczenia w życiu amerykańskim, a także w życiu świata (po wojnie Ameryka stała się potężnym eksporterem filmów, podbijając prawie niepodzielnie rynki europejskie, a także azjatyckie), po drugie zaś sama wojna i lata powojenne stały się dla społeczeństwa amerykańskiego okresem szalonego wzrostu prosperity, wynikającej najpierw z intensywnej produkcji wojennej, potem zaś z otwarcia nowych, światowych rynków zbytu. Przez całe lata dwudzieste, aż do Wielkiego Kryzysu w roku 1929, trwa okres gwałtownego wzrostu zamożności zarówno najwyższych, jak i średnich warstw społeczeństwa. Rosną jednak równocześnie kontrasty społeczne, wielkie bogactwo oddala się coraz bardziej od poziomu średniego, na tym tle również coraz jaskrawiej uwidacznia się nędza nie umiejących się odnaleźć w nowych warunkach środowisk imigranckich lub niektórych grup robotniczych. O rozmiarze bogacenia się szczytów społeczeństwa amerykańskiego wystarczająco jasno świadczy fakt, że podczas kiedy w roku 1924 zaledwie 75 osób w USA płaciło podatek dochodowy od dochodu wyższego niż 1 milion dolarów rocznie, to w roku 1927 było już takich płatników 283. O rozmiarach zaś coraz lepiej uświadamianej sobie nędzy i pauperyzacji mas pracujących, głównie imigranckich, świadczyć może wzbierająca w latach powojennych fala ruchu robotniczego — socjalistycznego i anarchistycznego — którego kulminacją był między innymi słynny proces Sacco i Vanzettiego w roku 1921, rewolucjonistów i imigrantów z Włoch, straconych mimo protestów całego niemal postępowego świata w roku 1927.

Otóż bogacąca się, drobnomieszczańska głównie Ameryka, w latach powojennych zaczęła patrzeć na Hollywood nieco innym okiem. Jak napisał jeden z historyków, drażnić ją zaczęły te milionowe fortuny „byłych hydraulików i panien sklepowych”, co niewątpliwie miało swoje źródła w zawiści, ale nie tylko. Bowiem Hollywood istotnie dawało coraz więcej powodów do krytycyzmu — zarówno Hollywood prawdziwe jak i Hollywood urojone. Oprócz gorszących faktów, w które zamieszani byli prawdziwi ludzie kolonii filmowej — o czym za chwilę — do nieświetnej opinii Hollywoodu dokładała się walnie sława tego miejsca jako krainy, gdzie pieniądze i popularność leżą na ulicy. Opowieści prasowe o bajecznych filmowych karierach, a także licznie wydawane wówczas książki i broszury, dające niezawodne przepisy na sukces aktorski w filmie sprawiały, że do Hollywood za ostatnie często grosze ściągały z całych Stanów młode zazwyczaj i ponętne dziewczęta, marzące o karierze nowej Poli Negri czy Glorii Swanson. Na miejscu okazywało się, że sprawa nie jest taka prosta, na powrót nie było już pieniędzy i większość z tych dziewcząt wpadała tak czy inaczej w sidła najstarszego zawodu świata. Ponieważ jednak ówczesne przepisy meldunkowe stanu Kalifornia nakazywały podawanie przy nazwisku także zawodu, większość z tych panienek wpisywała w tej rubryce „movie extra”, co może oznaczać statystkę lub dorywczo występującą aktorkę filmową; w ten sposób w komunikatach prasowych o policyjnych nalotach na rozmaite spelunki i podejrzane hoteliki nie brakło nigdy przedstawicieli „świata filmu”, owych właśnie „movie extra”.

Nie znaczy to jednak, jak powiedzieliśmy, aby autentyczne również środowisko filmowe było bez winy i zarzutu. Lata dwudzieste więc to okres słynnych skandali hollywoodzkich, epoka rozwiązłości, którą, jak twierdzą historycy, blado jedynie naśladowały, również nie wolne od swoich skandali, lata późniejsze. Nie sposób oczywiście wymienić ich wszystkich. Wyliczymy więc tylko najważniejsze, najbardziej poruszające opinię, pamiętając ciągle, że wszystko to działo się na tle nieopisanej wprost, bajecznej atmosfery hollywoodzkiego przepychu, zarówno autentycznego, jak i po filmowemu udawanego. Bowiem przepych stał się modą. Słynna jest w tym względzie anegdota o „wyścigu ślubów”, czyli o rywalizacji w wystawności przyjęć weselnych, jakie odbywały się ku czci pobierających się gwiazd i gwiazdorów. W ramach owego wyścigu producent filmów, w których występowała Vilma Banky, postanowił, z okazji jej ślubu z aktorem Rode La Rocque, wydać przyjęcie które — na użytek prasy i reklamy oczywiście — zakasuje wszystko, co było do tej pory. I rzeczywiście — jednakże kiedy jeden z dziennikarzy usiłował wbić widelec w indyka — jednego z setki stojących na stole weselnym — ptak okazał się rekwizytem, zrobionym z papier-maché... A więc tło takiego właśnie, niebiańskiego przepychu towarzyszyło skandalom hollywoodzkim, co w oczach prostych Amerykanów było tym bardziej drażniące i gorszące.

Pierwszym i niewątpliwym spośród owych głośnych skandali była sprawa wspomnianego tu już „Fatty” Arbuckle’a. „Fatty” był popularnym aktorem komediowym, z wdziękiem wygrywającym na ekranie swoją niezwykłą tuszę i towarzyszącym w wielu rolach największym komikom tego okresu. Był łagodny, dziecinny i dobrotliwy, tym bardziej więc wstrząsającymi stały się wiadomości, jakie dotarły z Hollywoodu 5 września 1921 roku. Wówczas bowiem do wiadomości Ameryki dotarło, że ulubioną rozrywką poczciwego „Grubaska” były orgietki, które urządzał on dla siebie i swoich przyjaciół w dosyć szacownym hotelu „St. Francis” w San Francisco. Dla tych, którzy znali go bliżej, nie była to szczególna nowość — już wcześniej, w roku 1917, na początku swojej kariery, „Fatty” świętując z okazji podpisania kontraktu z wytwórnią „Paramount” obnażył całkowicie w czasie przyjęcia swoją kolosalnych rozmiarów postać, a następnie, w tym właśnie „stroju”, odtańczył na stole taniec w otoczeniu wynajętych i tak samo „odzianych” dziewcząt. Wówczas jednak wiszący w powietrzu skandal (ktoś, zaszokowany, wezwał policję) udało się zatuszować przy pomocy setki tysięcy (sic!) dolarów. Skandal z 5 września 1921 roku miał jednak wymiar znacznie groźniejszy, ponieważ na miejscu szampańskiej zabawy, w jednej z sypialni, znaleziono trupa. Była nim młoda, 23-letnia starletka, Virginia Rapee. Istnieje kilka wersji jej śmierci, jedna bardziej makabryczna od drugiej, faktem jest jednak, że zwłoki były pokaleczone, a na miejscu znaleziono stłuczoną butelkę od szampana... I faktem jest również, że ostatnim, kto był w sypialni Virginii, był właśnie „Fatty”. Ten skandal zbulwersował opinię. W okamgnieniu Arbuckle został uznany za wroga publicznego, za symbol zepsucia i wyszukanego sadyzmu i mimo że sąd uznał go niewinnym śmierci aktorki z braku dowodów, jego kariera filmowa była skończona raz na zawsze, a życie złamane. „Fatty”, zmieniwszy nazwisko na William Goodrich, schudł podobno o 50 kilogramów, co stanowiło jednak zaledwie ćwierć jego niespełna dwustukilowej wagi, i próbował, bez powodzenia, swoich sił jako reżyser filmowy. Umarł w roku 1933 — nieznany, zapomniany bohater jednego z pierwszych skandali filmowych.

Drugim głośnym skandalem epoki była śmierć reżysera Williama Desmonda Taylora w roku 1922. Taylor, mężczyzna czterdziestoletni, zastrzelony został przez nieznanego sprawcę w swojej willi w Westlake Park, przy czym w chwili zbrodni zginął bez śladu jego służący, niejaki Sands, o którym jedni mówili, że był w rzeczywistości bratem zamordowanego, inni zaś, że po prostu umiejętnie ucharakteryzowaną na mężczyznę kobietą. Taylor miał opinię uwodziciela, wśród jego kochanek znajdowała się między innymi jedna z czołowych aktorek tego okresu, Mary Minter, a także, jak twierdzono, jej matka, oraz partnerka Chaplina, Mabel Normand. Być może sprawa tajemniczego zabójstwa wyszłaby na jaw, gdyby nie jeszcze jedna zagadkowa okoliczność: otóż, zanim na miejsce zbrodni przybyła policja, zjawili się tu przedstawiciele wytwórni „Paramount”, dla której pracował Taylor i w pośpiechu spalili stosy korespondencji reżysera, złożonej przeważnie z listów i bilecików od kobiet, Ten kolejny skandal usunął z ekranu Mary Minter, potępioną przez opinię publiczną „pannę Motylek”, jak nazywano ją w Hollywood, i rzucił cień na Mabel Normand, której przy okazji przypisano nałogową narkomanię. Niedługo później gwoździem do trumny kariery Mabel Normand stał się wypadek, który miał miejsce na przyjęciu w jej domu. Otóż jej osobisty szofer, będący również kochankiem chlebodawczyni, zastrzelił z pistoletu jednego z gości aktorki. Fakt ten określa się jako coup de grace zadany gwieździe, której pozycja w Hollywood już i tak była nie do uratowania.

Niedługo po tym, w roku 1923, nowy fakt zaatakował opinię amerykańską: oto w szpitalu zmarł Wallace Reid, aktor, który na ekranie reprezentował typ „zdrowego amerykańskiego chłopca”, symbol tężyzny i prostolinijności. Śmierć Reida przeczyła temu obrazowi, umarł on bowiem od nadużycia narkotyków. Ta niezgodność ekranowej bajki z rzeczywistością była tym, co najbardziej bolało miliony widzów i wówczas już nad Hollywoodem zawisła ciężka chmura niechęci i potępienia.

Nie chodziło tu jedynie o potępienie moralne. Trzeba bowiem pamiętać, że każdy z tych skandali, to nie tylko rozczarowanie, dotyczące filmowej elity. To także straty finansowe, sięgające milionów dolarów, jakie ponosić musiały wytwórnie filmowe. Reakcją bowiem na każdy kolejny skandal był bojkot filmów, w których występowali skompromitowani aktorzy, a także przerywanie produkcji filmów, nad którymi aktualnie pracowali. Przemysł filmowy nie mógł sobie pozwolić na kontynuowanie tej sytuacji. I wówczas właśnie na widowni pojawia się po raz pierwszy William Hays. Pojawił się on w osobliwej roli przyjętego dobrowolnie przez film i akceptowanego przez producentów cenzora i stróża obyczajów.

Przyjrzyjmy się bliżej owemu osobliwemu wydarzeniu, w trakcie którego przemysł filmowy sam — choć nie całkiem dobrowolnie, lecz pod naciskiem rozgniewanej opinii — nałożył sobie kaganiec w postaci cenzury obyczajowej i nie tylko obyczajowej. Precedensem do tego kroku były nieco wcześniejsze wydarzenia, które rozegrały się w jednej z najpopularniejszych gałęzi sportu amerykańskiego, w sporcie baseballowym. Baseball, podobnie jak film, był i pozostał szaleństwem Ameryki. Podobnie jak w filmie wyrosły tu niezwykłe kariery drużyn i poszczególnych zawodników i jak wszędzie, gdzie wchodzą w grę wielkie emocje, zaczęły wchodzić w grę także wielkie pieniądze, wydawane w sporej części na kaperowanie zawodników, „kupowanie” wyników spotkań ligowych i wiele podobnych, niezbyt etycznych praktyk. Atakowany za ich tolerowanie związek amerykańskiego baseballu — a trzeba pamiętać, że jest to w Ameryce sport jawnie zawodowy — postanowił ratować się przez samooczyszczenie. Na prezesa związku powołano więc człowieka nieposzlakowanego moralnie, sędziego Sądu Najwyższego, Landisa. Sędzia Landis stał się tym, który miał oczyścić baseballową „stajnię Augiasza”, ale także swoim nazwiskiem i opinią zasłonić baseball przed atakami władz i kibiców.