Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Nie tak trudno uciec od problemów, trudniej od samego siebie. Malowniczy Park Narodowy Snowdonia, stara drewniana chatka otulona lasem, dookoła ani żywego ducha. Odludna Walia jak magnes przyciąga wypalone dusze i życiowych rozbitków. Ktoś próbuje odciąć się od toksycznego środowiska pracy i fałszywych przyjaciół, ktoś inny ucieka od blasku fleszy i szuka utraconej prywatności, a ktoś jeszcze inny stara się zebrać myśli po tragicznym wypadku. Majestat surowych klifów i niewzruszony spokój natury oddziałuje terapeutycznie na każdego. Gdy spadnie śnieg i świąteczna atmosfera zacznie rozlewać się po górach i dolinach, uciekinierzy od świata zostaną zmuszeni połączyć siły, by wspólnie stawić czoła nowym przeciwnościom losu. Ciepła, kojąca opowieść świąteczna, w sam raz dla miłośników powieści Katarzyny Grocholi. Zbiorowe wydanie historii funkcjonującej dotąd jako cztery osobne części.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 184
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Lilly Emme
Tłumaczenie Eliza Gryglewicz-Gabrusiewicz
Saga
Świąteczne tarapaty w górzystej Snowdonii
Tłumaczenie Eliza Gryglewicz-Gabrusiewicz
Tytuł oryginału Świąteczne tarapaty w górzystej Snowdonii
Język oryginału szwedzki
Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright ©2019, 2024 Lilly Emme i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727214375
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Wyciągnęłam rękę po szklankę, która stała na stoliku nocnym. Wzięłam łyk letniej wody, podniosłam się i niechętnie poszłam do kuchni.
Termometr na zewnątrz pokazywał minus 10 stopni Celsjusza. W środku nie było o wiele lepiej. Nędzne 14 stopni. Włożyłam gruby wełniany sweter i zaklęłam cicho, że jeszcze nie kupiłam grzejnika.
Podłożyłam ostatnie polana do pieca, następnie spaliłam również papierową torbę, w którą były zapakowane. Ogień od razu buchnął jasnym płomieniem.
Zamieszkałam w starej chatce babci, ponieważ było to miejsce położone na odludziu i nie widniało w żadnych dostępnych rejestrach. Babcia mieszkała tam całe swoje życie.
Gdy porzuciłam pracę asystentki finansowej w kancelarii kościelnej, zostałam zmuszona, żeby się tu przeprowadzić. Moje mieszkanie w Liverpoolu było co prawda nowe i ciepłe, ale tutaj miałam nadzieję, że nikt mnie nie znajdzie.
Chatka leżała blisko Bach Tref Môr. w samym centrum Parku Narodowego Snowdonia. Wioska liczyła ogółem stu mieszkańców, ale liczba ta zmniejszała się w szybkim tempie każdego roku. Główną przyczyną tego stanu rzeczy był brak pracy poza sezonem turystycznym. Niektórzy spośród mieszkańców dorobili się jednak na wynajmie pokoi dla gości pragnących zobaczyć słynną górę Snowdon. Na jej szczyt można było dojechać minikolejką, a trasa cieszyła się wielkim powodzeniem.
W kuchni włączyłam czajnik i wyciągnęłam ulubioną, sfatygowaną, porcelanową filiżankę mojej babci. To była ostatnia sztuka z pięknej zastawy, którą kiedyś miała. Włożyłam do niej torebkę herbaty i napełniłam ją wrzątkiem.
Widok z okna zapierał dech w piersiach. Jezioro błyszczało kilkaset metrów dalej i wydawało się, że jest na wyciągnięcie ręki. Zbliżał się grudzień, a za oknem leżała wyjątkowo gruba warstwa śniegu. Było tak pięknie, że gdy patrzyło się wystarczająco długo, wydawało się, iż serce wyskoczy człowiekowi z piersi.
Usiadłam na starej kanapie i podciągnęłam nogi. W końcu ogień i herbata zaczęły na mnie działać. Czułam się bardzo zmęczona. Czas spędzony w Liverpoolu pozbawił mnie energii i chęci do życia. Teraz potrzebowałam tylko ciszy i spokoju, aby odpocząć i wyleczyć swoje rany. Pierwsze miesiące w chacie poświęcałam głównie na sen i regenerację organizmu. Dzisiaj, po raz pierwszy od przyjazdu tutaj, nie czułam się wyczerpana przed śniadaniem. Zapowiadał się całkiem udany dzień.
Dźwięk klaksonu gwałtownie przerwał moje rozmyślania. Nowy listonosz trzykrotnie zatrąbił, gdy podjeżdżał pod mój dom. Głośno westchnęłam, poszłam do przedpokoju i założyłam kalosze. Nie pomyślałam o kurtce, bo nie zamierzałam z nim rozmawiać.
Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zuchwały. Wczoraj siedział w swoim samochodzie z moją pocztą w ręku, zamiast wrzucić listy do skrzynki. Czekał pewnie, aż wyjdę, żeby zamienić ze mną kilka słów. Czy takie zachowanie jest w ogóle zgodne z prawem? – pomyślałam poddenerwowana.
Otworzyłam drzwi i szybko je za sobą zamknęłam. Było tak zimno, że para unosiła się z ust. Na podjeździe stał brzydki czerwony samochód z namalowaną królewską koroną na drzwiach. Bardzo mnie to wszystko zirytowało.
– Cześć, Holly!
Kiwnęłam głową ponuro, pokazując mu, że nie jestem w nastroju do rozmowy.
– Ale fantastyczny zimowy dzień! Słońce świeci, a śnieg...
– Czy jest do mnie jakaś poczta, Baptiste? – zapytałam i objęłam się rękami. Przemarzałam do szpiku kości. Wpatrując się w niego tępo, zobaczyłam w jego ciemnych oczach błysk, który sprawił, że poczułam się jeszcze bardziej zirytowana.
– Oczywiście, że jest. W przeciwnym razie bym tu nie przyjeżdżał, nieprawdaż? – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Na pewno tylko po to, żeby pokazać pełny garnitur lśniących białych zębów. Ani śladu próchnicy – pomyślałam.
– Mam dla ciebie dzisiaj odręcznie zaadresowany list. Wiesz, że to nietypowe. W większości przychodzą same reklamy i...
Sięgnęłam ręką przez otwarte okno do wnętrza samochodu. Baptiste świadomie trzymał bardzo mocno białą kopertę. Wyglądało, jakby w ogóle nie planował mi jej oddać.
– Zimno mi. Czy mogę dostać swój list?
Przestępowałam z nogi na nogę, aby nie odmrozić sobie palców.
– Jestem w drodze już od piątej. Wschód słońca był wspaniały, niebo zrobiło się różowe, a mróz pokrył skrzącą kołderką całą ziemię.
Znów wzniosłam oczy ku niebu. Nie przepadałam za długimi wywodami Baptiste’a na temat cudowności natury. Tego wszystkiego było dla mnie stanowczo za wiele. On był zbyt miły, zbyt radosny i pozytywny, a już na pewno zbyt przystojny.
– Proszę, oto list.
Baptiste wyciągnął kopertę, ale zaraz potem szybko cofnął rękę.
– Czy wiedziałaś, że pub Harfa i Prosię w centrum jest do wynajęcia? Może zadzwonisz i zapytasz, czy oferta jest nadal aktualna?
Popatrzyłam na niego ze szczerym zdziwieniem. Jego fryzura była idealna, a skóra błyszczała. Chyba mu odbiło! Pub Harfa i Prosię był zamknięty już od piętnastu lat.
– Co dokładnie miałabym zrobić z tą starą ruderą?
Wyszarpałam list z jego dłoni, obróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę domu.
– Na przykład podawać jedzenie? Czymś musisz się w końcu zająć.
Nawet się nie odwróciłam, tylko pokazałam mu środkowy palec. Gdy się tu przeprowadziłam, nie miałam w planach przyjaźni z listonoszem ani z nikim innym mieszkającym w wiosce. Babcia prowadziła samotniczy tryb życia, a ja planowałam pójść w jej ślady. Miałam już dość wszelkich kontaktów towarzyskich. Dawno straciłam nadzieję, że kiedykolwiek znajdę prawdziwych przyjaciół. Od pewnego czasu miałam problemy z nawiązywaniem relacji międzyludzkich, ponieważ kiedyś zaufałam niewłaściwym osobom. Poświęcałam się i ciężko pracowałam, a potem ktoś wbijał mi nóż w plecy przy pierwszej nadarzającej się okazji. Myliłam się co do wielu osób w mojej poprzedniej pracy. Żaden z przyjaciół nie pomógł mi, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Nikt też nie chciał wierzyć w moją wersję zdarzeń.
Mimo wszystko brak celu w życiu nie wpływał na mnie szczególnie dobrze. Choć Baptiste mnie irytował, miał niestety rację. Musiałam wymyślić, czym się zająć, teraz gdy już nie pracowałam w kancelarii.
Gdy weszłam do kuchni, poczułam się zaniepokojona, patrząc na przygasający ogień. Będę musiała się wybrać do Bach Tref Môr, aby kupić więcej opału. Samodzielne pozyskanie drewna do palenia nie wchodziło w grę, gdyż było to niezgodne z prawem.
Popatrzyłam na jezioro i szpaler drzew, który je okalał. Przepisy prawa obowiązujące w Snowdonii były jednoznaczne. Niszczenie zieleni, szlaków turystycznych i roślin chronionych było zabronione. Babcia nie szczędziła słów krytyki w stosunku do turystów, którzy zachowywali się, jakby byli właścicielami tego miejsca. Często też skarżyła się na bogatych londyńczyków, którzy podnosili ceny domów w okolicy. Wykupywali stare gospodarstwa i przekształcali je w luksusowe letnie posiadłości. Nikt w pobliżu nie zajmował się już rolnictwem i w jej mniemaniu zaczęło to stanowić duży problem. Z czego ludzie będą żyć – miała w zwyczaju pytać babcia. Z czego ja będę żyć – pomyślałam i przejechałam dłonią po zakurzonym parapecie. Gruba warstwa kurzu przylgnęła do czubka mojego palca. Wytarłam dłonie i wzięłam kopertę.
Charakter pisma nic mi nie mówił. Bawiłam się kopertą przez chwilę, myśląc o jej zawartości. Nikt nie znał mojego nowego adresu. Nikt. A już na pewno nie on.
W jednej chwili wszystko wróciło. Zobaczyłam jego świdrujące spojrzenie. Znowu poczułam zapach jego oddechu na mojej skórze. Nie mogłabym po raz drugi przez to przechodzić.
Trzęsącymi się dłońmi chwyciłam otrzymany list. Koślawymi literami napisano jedno zdanie.
Dla odstępcy od drogi surowa jest kara, kto karcenia nie znosi, ten umrze...1
– Do jasnej cholery, nawet nie można wyjść i kupić sushi, tak żeby pół Londynu się o tym nie dowiedziało.
Chloe tak energicznie zdjęła wysokie skórzane kozaki, że wylądowały one na białej ścianie przedpokoju. W wyniku tego zdarzenia na świeżo pomalowanej powierzchni pojawiły się ciemne plamy błota.
Nelson, jej brązowy kot birmański, spojrzał na nią pytająco.
– Co chciałbyś, żebym teraz zrobiła? Przeprosiła ścianę? – powiedziała Chloe i rozłożyła ręce. Nelson cicho i spokojnie siedział na macie, w do niedawna białym przedpokoju.
– Tak, tak, nie chcę się kłócić. Teraz zjemy sushi.
Poszła do kuchni, wyciągnęła dwa kryształowe kieliszki do wina i napełniła je wodą. Jeden położyła na podłodze. Nelson patrzył wyraźnie zaskoczony to na kieliszek, to na Chloe.
– Jeśli nie używa się najlepszych kieliszków w zwykły dzień, to kiedy, do diaska, ma się to robić? Można niespodziewanie umrzeć, wypadki chodzą po ludziach.
Chloe przez ostatnie tygodnie często płakała pogrążona w głębokim smutku. Bardzo schudła, była zmęczona i rozdrażniona. Jej łzy były zrozumiałą reakcją na ostatnie wydarzenia. Teraz jednak Chloe czuła głównie gniew i miała ochotę zrobić komuś krzywdę.
Usiadła ciężko na stołku i myślami cofnęła się w czasie. Pokój gościnny w domu rodzinnym był zawsze pełen gwiazd i celebrytów. Muzyków, śpiewaczek operowych i aktorów z całego świata. Pamiętała, że panował tam niewyobrażalny wręcz zgiełk i harmider. Zawsze trafił się ktoś, kto potrzebował przenocować na kilka dni. Niezliczoną ilość razy Chloe była zmuszona odstępować swój pokój, swoją jedyną bezpieczną przystań, jednemu z przyjaciół rodziny, który, z niewiadomych powodów, nie miał gdzie się podziać. Uczucie wyobcowania towarzyszyło Chloe już od wczesnej młodości. Jej rodzice uwielbiali rozgardiasz i wszystkich ludzi, którzy choć na chwilę chcieli być częścią ich życia. Oczywiste więc było, że Chloe już jako dziecko musiała zaakceptować taki styl życia. Rodzice mieli nadzieję, że córka będzie chciała żyć podobnie jak oni. Tak się jednak nie stało. Chloe zawsze ceniła sobie porządek i ład.
Tymczasem jej dzieciństwo wyglądało całkiem inaczej. Jako dziecko nigdy nie marzyła o jakimś konkretnym zawodzie, ponieważ ojciec z matką wysłali ją na pierwsze przesłuchanie w wieku zaledwie sześciu lat. Występ ten okazał się nieoczekiwanym sukcesem i zaowocował wielką karierą filmową. Mimo wspaniałego początku drogi zawodowej Chloe pozostawała pod ścisłą kontrolą opiekunów, którzy zdecydowali się sami uczyć ją w domu. Zarówno ojciec, jak i matka byli cieszącymi się powodzeniem aktorami, ale to Chloe osiągnęła najwięcej. W pewnym momencie rodzice postanowili porzucić zawód, żeby skupić się w pełni na karierze córki.
– Wystarczy. Nie będę już więcej płakać – powiedziała do siebie Chloe.
Otarła ze złością łzy w mankiet koronkowej bluzki, a następnie otworzyła dwa pudełka wybornego sushi i położyła kilka kawałków świeżej ryby na podłodze.
– Proszę bardzo.
Nelson cicho podszedł do swojej porcji, powąchał ją i delikatnie polizał.
Chloe wzięła pałeczki i włożyła pierwszy kęs potrawy do ust. Jedzenie ostatnio jej nie cieszyło, bardzo schudła, przez co nie wyglądała atrakcyjnie. Ubrania wisiały na niej i wyglądała jak szkielet – sama skóra i kości. Traciła na wadze już od dłuższego czasu i jeśliby się nie opamiętała, to zapewne wkrótce zaczęłaby jej grozić śmierć z głodu. Może to było jakieś wyjście. Wtedy jej tajemnica nigdy nie ujrzałaby światła dziennego.
Nagły dźwięk sprawił, że zerwała się z miejsca. Pałeczki upadły na podłogę, jak w transie podeszła do okna i spojrzała z zaskoczeniem.
– Chloe!
To było jak niespodziewany cios. Znowu ten sam dziennikarz, który śledził ją w drodze do restauracji. Chyba go wtedy nie zgubiłam – pomyślała Chloe.
– Czy możesz skomentować plotki? – zapytał.
Chloe wzdrygnęła się i szybko zasunęła zasłony. Życie w Londynie stawało się nie do zniesienia. Gdziekolwiek by się nie udała, zawsze ją rozpoznawano. Ludzie zatrzymywali Chloe na ulicy, zadawali mnóstwo pytań, wyrażali współczucie lub próbowali się czegoś dowiedzieć. Zwykle jednak ją wypytywali i czuła się tak, jakby musiała się im spowiadać.
– Tak, Nelson, nie możemy tu zostać.
Podniosła kota z podłogi. Już od kilku tygodni planowała ucieczkę, ale nie przypuszczała, że to wydarzy się tak nagle.
Weszła do sypialni, posadziła kota na łóżku i wyjęła największą walizkę; tak dużą jak ona sama. Nelson siedział spokojnie, obserwując panią swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Znudzony zaczął drapać białą narzutę, aż w końcu zwinął się w kłębek i zamruczał z wyraźnym zamiarem zapadnięcia w drzemkę.
– Tobie to dobrze – westchnęła głęboko Chloe i otworzyła szafę. Ostrożnie wyjęła starą koszulę nocną Angeliki. Musnęła dłonią białą tkaninę, a potem włożyła koszulę na dno walizki.
Ethan obudził się wczesnym rankiem, gdy lekarz z policjantem pojawili się przy szpitalnym łóżku.
– Dzień dobry – powiedział lekarz. – Przepraszam, że budzimy pana tak wcześnie, ale komisarz Benson ma jeszcze kilka pytań.
Ethan uniósł się ostrożnie na łóżku i spojrzał oszołomiony na obu mężczyzn.
– Co się stało? – wydusił z siebie Ethan.
– Ma pan ciężkie wstrząśnienie mózgu – odpowiedział lekarz.
– No dobrze, to zacznijmy od nowa. Jaka jest ostatnia rzecz, którą pan pamięta? – zapytał komisarz.
– Nic nie pamiętam.
Komisarz uniósł lekko brwi.
– Na pewno coś pan pamięta. Czy zna pan swoje imię?
– Tak, Ethan.
– Ile ma pan lat?
– Dwadzieścia.
– Gdzie pan mieszka?
– W Willow Manson w Buckinghamshire.
– Widzę w notatkach, że studiuje pan w College’u Pembroke w Cambridge i mieszka pan w akademiku. Czy to prawda?
– Tak, tak myślę – odpowiedział niepewnie Ethan.
– Jak długo może trwać taka utrata pamięci? – Komisarz zwrócił się z pytaniem w kierunku lekarza.
– Trudno powiedzieć. Czasami kilka godzin, a w niektórych przypadkach kilka dni.
– Czy straciłem pamięć? – spytał Ethan.
– Proszę się nie martwić. Doprowadzimy pana do pionu – zapewnił lekarz.
Komisarz westchnął z irytacją, skrzyżował ręce i popatrzył z ukosa na lekarza, mówiąc:
– Proszę dopilnować, żeby pobrano materiał do badania na potrzeby dochodzenia. Jest oskarżony o popełnienie morderstwa, więc nie potrzebujemy jego zgody.
Lekarz zbliżył się do Ethana z patyczkiem do wymazów w ręku.
– Proszę otworzyć usta, pobiorę materiał. To potrwa tylko chwilę.
Gdy lekarz skończył, zabezpieczył próbkę.
– O jakim dochodzeniu mowa? – zapytał Ethan.
– Zaginął młody mężczyzna, a pan jest ostatnią osobą, która go widziała – odburknął szorstko komisarz.
Włosy stanęły Ethanowi dęba i poczuł, że ma gulę w gardle. Czas się zatrzymał. Miał wrażenie, że coś sobie przypomina, ale nie był w stanie znaleźć właściwych informacji w labiryncie kłębiących się myśli.
– Kto zaginął?
– Colin Smith. Kojarzy pan to nazwisko?
Serce Ethana gwałtownie stanęło. Umysł płata mi figle – pomyślał. Gdy jednak wydawało mu się, że wspomnienia powracają, te w ostatniej chwili gdzieś umykały.
– Co się stało z Colinem? – po chwili zapytał Ethan słabym głosem.
– Myślałem, że pan nam to powie – rzucił oschle komisarz.
– Ja... ja nie pamiętam.
– No, nic w takim razie – powiedział komisarz i zapisał coś w swoim notatniku.
– Czy zechce pan pójść ze mną teraz do laboratorium? – przerwał lekarz, zwracając się do policjanta.
– Mała przerwa nam teraz nie zaszkodzi, może pacjentowi wróci pamięć – powiedział komisarz i utkwił wzrok w Ethanie. – I oczywiście gdyby pan zapomniał, jest pan aresztowany pod zarzutem popełnienia morderstwa. Mimo to zostanie pan w szpitalu do czasu wypisu – kontynuował komisarz poważnym tonem.
Po czym obaj wyszli z pokoju. Ethan próbował uspokoić oddech. To nie mogło się wydarzyć. Rozmyte fragmenty zdarzeń migotały przed jego oczyma. Policja miała rację. Na pewno studiował w Cambridge. Tak mu się wydawało i chyba brzmiało znajomo. Znaleziono go w zaroślach i o ile dobrze pamiętał, było to już jakiś czas temu.
Czuł, że wpada w panikę. Musi się stąd wydostać. Uciec gdzieś i wszystko przemyśleć. Nie miał pojęcia, co się stało. A teraz został aresztowany pod zarzutem popełnienia morderstwa. Czy to znaczy, że Colin nie żyje? Czy został zamordowany?
Spuścił nogi z łóżka i stanął chwiejnie na podłodze. Wyciągnął kroplówkę z ręki i zatamował krwawienie papierowym ręcznikiem. W szafie znalazł strój, w którym zwykle występował w chórze. Torba na ramię leżała na szafce nocnej. Ethan zabrał potrzebne rzeczy i cicho wymknął się z pokoju. Oczekiwał, że przed drzwiami zastanie uzbrojonych policjantów, jednak nikogo tam nie było. Zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi, już stał przed szpitalem.
Rozglądając się nerwowo, Ethan zauważył zaparkowaną nieopodal taksówkę. Wsiadł do samochodu i poprosił kierowcę o jak najszybszy kurs na dworzec kolejowy.
Spojrzałam przez okno. Była zima i wszędzie panował mróz. Wstałam i podeszłam do kominka. Żar dogasał, dołożyłam więc kilka nowych polan. Ogień zapłonął na nowo i poczułam, jak ciepło rozchodzi się po chacie. Na szczęście udało mi się znaleźć ukryty schowek na drewno. Zapasy starczą mi na jakiś czas.
Czy ten irytujący listonosz nie powinien wkrótce się zjawić? Nie żebym tęskniła za rozmowami o pogodzie i przekomarzaniem się, ale po wczorajszym liście nie mogłam zmrużyć oka.
Chodziłam tam i z powrotem po skrzypiącej drewnianej podłodze. Po raz pierwszy od przeprowadzki do chatki zamknęłam drzwi wejściowe na noc.
Kiedy w końcu usłyszałam samochód, wybiegłam na zewnątrz, zanim Baptiste zdążył zatrąbić.
– Czy jest dla mnie dzisiaj jakaś poczta? – zapytałam i włożyłam głowę przez otwarte okno samochodu.
– Tak, chyba mam jakiś list... chwileczkę... Czy czekasz na coś szczególnego?
Wyrwałam niecierpliwie stertę kopert z jego rąk. Szybko czytałam nazwiska odbiorców.
– Czekaj, czekaj, nie wszystkie listy są dla ciebie – powiedział, próbując odebrać mi korespondencję.
– To gdzie jest ten mój?
– Jeśli oddasz mi całą pocztę, to zaraz sprawdzę.
Z rezygnacją zwróciłam mu cały stos.
– Czy coś się stało? – zaczął się dopytywać.
– Nie!
– Jesteś zdenerwowana.
– Chcę po prostu dostać swoją przesyłkę. Czy proszę o zbyt wiele?
– Ależ oczywiście, że nie.
Przejrzał stertę listów.
– Proszę, to jest dla ciebie. To znowu odręcznie zaadresowany list. Nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście, że...
– Dawaj!
Wyrwałam mu korespondencję z ręki.
Szybko rozerwałam kopertę i wyjęłam zawartość. Myślałam, że zemdleję, gdy czytałam koślawo skreślone litery:
Ratuj się, bo chodzi o życie twoje, nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj się w całym tym okręgu; uchodź w góry, abyś nie zginął 2 .
– Co się stało? Bardzo zbladłaś.
– Wszystko w porządku! – wrzasnęłam i schowałam kartkę do kieszeni.
– Chyba jednak coś się stało. Chodzi o list?
Obróciłam się na pięcie, żeby wrócić do ciepłego domu. Drzwi samochodu otwarły się, a Baptiste ruszył za mną przez zaspy śniegu.
– Holly!
Dogonił mnie i chwycił za ramiona.
– Puść mnie – wysyczałam.
– Dobrze, ale powiedz, co ci jest. Mogę wejść? Może chwilę porozmawiamy?
Odwróciłam się i wbiłam w niego wzrok.
– Czy nie masz jeszcze przesyłek do doręczenia?
– Tak, mam, ale listonoszom przysługują krótkie przerwy.
– Chcesz wejść na herbatę? A może zostać dłużej? To chcesz powiedzieć?
– Nie, nie, ale jeśli potrzebujesz przyjaciela, żeby się wygadać, to mogę zostać na kilka minut.
– Nie potrzebuję żadnych przyjaciół, dziękuję bardzo.
Szybko weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Włączyłam czajnik i przygotowałam zestaw do parzenia kawy, którego zawsze używała babcia. Za oknem zobaczyłam, jak Baptiste w końcu wsiada do samochodu i odjeżdża.
Zalałam kawę wrzątkiem i patrzyłam, jak woda powoli sączy się przez zmielone i aromatyczne ziarna. Zastanawiałam się, co babcia by powiedziała, gdyby wiedziała, że jej najmłodsza wnuczka stoi tutaj, krzątając się po jej kuchni. Spojrzałam w kierunku pieca, na którym babcia gotowała kiedyś wodę. Pamiętałam czarny żeliwny imbryk, którego używała. Pewnie gdzieś jeszcze był tu schowany. Cały czas sobie obiecywałam, że kiedyś go poszukam.
Poszłam z filiżanką do pokoju obok. Na środku stała zniszczona sofa, z której wystawały sprężyny. Pokój był zatęchły i wilgotny, znajdowały się w nim pudła z rzeczami przywiezionymi z Liverpoolu. Może nadeszła pora żeby je rozpakować? Kartony były pełne najróżniejszych sprzętów domowych, w tym drogiego ekspresu do kawy, na którym mi teraz najbardziej zależało.
Wzięłam duży łyk aromatycznego ciemnego płynu, który był moim dzisiejszym śniadaniem. Najwyższy czas, żeby posprzątać chatę! Zrobiłam listę wszystkich czynności do wykonania. Zapewne doprowadzenie tego miejsca do porządku zajmie mi dużo czasu. Dopiłam kawę i spojrzałam na listę.
– W porządku, Holly. Trzeba coś zrobić, by chatka znów stała się przytulna.
Do świąt zostało jeszcze kilka tygodni, a nic nie byłoby dla mnie lepszym prezentem pod choinkę niż zrobienie generalnych porządków. Być może właśnie to pozwoliłoby mi zapomnieć o byłym szefie, Wielebnym Bladzie.
Zebrałam włosy i upięłam je w mały kucyk, który połyskiwał ciepłymi odcieniami czerwieni. Założyłam wyblakły fartuch, który wisiał w spiżarce, i przypomniałam sobie zapach świeżo upieczonego ciasta, który zawsze towarzyszył babci.
– Ile razy muszę to powtarzać? – zapytała zirytowana Chloe.
Czy on nie potrafi zrozumieć, co ja do niego mówię? Obgryzała z wściekłością swój palec wskazujący, co było idiotycznym pomysłem, ponieważ jeden z horrendalnie drogich tipsów, które miała przyklejane kilka dni temu, teraz się odczepił. Chloe ze złością rzuciła go na ziemię.
Rozmowa telefoniczna z jej agentem ciągnęła się niemiłosiernie, a ona nie miała na to czasu. Musiała jak najszybciej uciec z Londynu, a człowiek, z którym rozmawiała, najwyraźniej nie zamierzał zakończyć połączenia.
– Jednak czegoś tutaj nie rozumiem? Czy nie uzgodniliśmy, że weźmiesz jutro udział w porannym programie Suzanne? – spytał Simon.
Simon Carpenter był jednym z najlepszych agentów od pozyskiwania świetnych ról w całym Londynie. Miał w zwyczaju przypominać Chloe, że ma niezmierne szczęście, iż została przez niego zauważona, na co ona odpowiadała miło, lecz stanowczo, że bez niej jego kariera szybko by się skończyła. To dzięki jej filmowym rolom miał pieniądze na ekskluzywnych fryzjerów, takich jak znany w całym mieście Ricardo Ricardoos. Choć niespecjalnie lubiła swojego agenta, dopóki ten pozyskiwał dobre oferty, nie miała podstaw, by go zwolnić. Nie żeby to cokolwiek znaczyło, ale to ona otrzymywała wysokie gaże, więc to ona była tu szefem. Ponadto Simon był jedyną osobą spoza rodziny, która znała Angelikę.
– Suzanne nie może decydować o tym, czy się u niej pojawię czy nie! Może jedynie oczekiwać, że stawię się w budynku telewizji, a wtedy zada te swoje pytania i wszyscy będą szczęśliwi.
– Pamiętaj Chloe, że to ty skontaktowałaś się z redakcją i prosiłaś, żeby Suzanne zrobiła z tobą wywiad.
– Może masz rację – odpowiedziała Chloe znudzona.
– Zrobiłaś to z własnej inicjatywy, chociaż wiedziałaś, że ja zajmuję się takimi sprawami. Podobnie było z ustaleniami dotyczącymi umowy na powieść, których dokonałaś w tajemnicy przede mną. Nigdy w życiu nie pisałaś beletrystyki. Mam rację? – zapytał poirytowany Simon.
Zawsze czepiał się szczegółów. Jak trudne może być napisanie powieści, do cholery? Chloe widywała na Instagramie całe rzesze celebrytów, którzy wydawali książki. Pisanie powieści było teraz na fali. Wszyscy chcieli się tym zajmować. Znajdzie sobie jakiegoś autora widmo, jeśli sama sobie nie poradzi. Właściwie to nie miała ochoty się teraz za to zabierać. Tak naprawdę na nic nie miała ochoty. Chloe kopnęła w stołek w przedpokoju, a zielona palma, która na nim stała, zaczęła się niepokojąco chwiać, po czym przewróciła się na podłogę z hukiem.
– Co to było? – zapytał Simon.
Chloe popatrzyła ze złością na palmę, która nic ją nie obchodziła. Sprzątaczka przyjdzie popołudniu, kiedy dom będzie pusty. Simon nie wiedział o jej wyjeździe, ponieważ nie chciała nikogo informować o swojej ucieczce. Uniknie w ten sposób spotkania z Suzanne, prasy i każdego upierdliwego dziennikarza, który chciałby żerować na jej nieszczęściu.
– Muszę już kończyć.
– Poczekaj, Chloe. Przyjdziesz dzisiaj popołudniu do biura? Powinniśmy przećwiczyć kilka pytań przed jutrzejszym wywiadem.
– Jakich na przykład?
– A co, jeśli wyjdzie ta historia z Angeliką? Trzeba będzie być przygotowanym, może pojawić się lawina pytań.
Chloe łapała ciężko oddech i nerwowo stukała obcasem w podłogę.
– Postradałeś rozum? Wiesz, że nie mogę...
– Jednak mimo wszystko...
– Rozumiesz chyba, że ja nie dam rady.
– Ale to przecież nie była twoja wina.
– Nie płacę ci za takie rady. Zarabiasz chyba wystarczająco dużo, by dochować tajemnicy.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Porozmawiamy o tym po południu.
Chloe ze złością rzuciła słuchawką.
Jeśli Simon uważa, że jest tak głupia, żeby zostać tu choć o jeden dzień dłużej... Poszła do salonu i zobaczyła Nelsona, który spał na kanapie. Biorąc go na ręce, wtuliła twarz w jego ciepłe białe futro, brudząc je przy okazji czerwoną szminką. Szybka próba usunięcia zabrudzenia z kociej sierści skończyła się niepowodzeniem.
– Opuszczamy to miejsce, dopóki wszystko się nie uspokoi.
Znów spróbowała nerwowo zeskrobać szminkę z białego futra. I tym razem jej działania okazały się nieskuteczne. Chloe westchnęła i pomyślała: „Będziesz musiał się z tym pogodzić, bąbelku”.
Włożyła następnie Nelsona do klatki z jego ulubioną zabawką. Założyła skórzaną kurtkę z nadzieją, że ta będzie dostatecznie ciepła, by uchronić ją przed chłodem. Piękna była z nich para, ona i wspaniały kot birmański. Jej torebka i kocia klatka były w tym samym pięknym odcieniu różu, który tak bardzo obojgu pasował. Rękawiczki Chloe miały chabrowy kolor, który wprost idealnie korespondował z błękitem oczu Nelsona. Na ulicy rozległo się głośne trąbienie. Taksówka już czekała. Chloe zabrała bagaże i szybko wyszła na ulicę.
Kierowca, uśmiechając się, otworzył drzwi taksówki. Chloe, nie odwzajemniwszy jego uśmiechu, wzięła klatkę z kotem na kolana i usadowiwszy się na tylnym siedzeniu, głośno westchnęła. Kilka tygodni przed świętami będzie pewnie najgorszym okresem w jej życiu.
Taksówkarz włożył do bagażnika walizkę i pospiesznie zajął miejsce za kierownicą.
– Dokąd jedziemy?
Wręczyła kierowcy karteczkę, na której widniał cel podróży.
– Dostanie pan dodatkowy napiwek, jeśli nie będziemy rozmawiać w trakcie jazdy.
Taksówkarz wziął kartkę do ręki.
– Chyba pani żartuje? – skrzywił się. – Tego się nie da nawet przeczytać. Baaach, bach… Kpi sobie pani ze mnie?
– Bach Tref Môr. Jestem śmiertelnie poważna – stwierdziła zimno Chloe.
– OK, OK. I tak wątpię, że w ogóle znajdziemy to miejsce – mruknął zirytowany kierowca, po czym zrezygnowany zaczął szukać wskazanej miejscowości w Mapach Google’a.
Po dłuższej chwili zmarszczył czoło i powiedział:
– Ta podróż potrwa co najmniej pięć godzin. Nie mogę pojechać aż tak daleko, centrala się na to nie zgodzi.
Chloe pochyliła się do szoferki i ściszonym głosem powiedziała:
– Zapłacę panu tysiąc funtów, jeśli mnie pan tam zawiezie. Nikt nie musi się o tym dowiedzieć.
Taksówkarz spojrzał na nią podejrzliwie. Chloe dostrzegła wahanie w jego oczach.
– Niech pan popatrzy, mam gotówkę.
Odliczyła tysiąc funtów i dała je kierowcy. Ten szybko wrzucił pieniądze do schowka.
– Chwileczkę.
Chloe usłyszała, jak taksówkarz dzwoni i informuje centralę, że klient się nie pojawił. Następnie oświadczył, że boli go brzuch, dlatego chce zrezygnować z pozostałych kursów tego dnia i jechać do domu, żeby odpocząć.
– Musimy zmienić samochód. Ten mogą łatwo namierzyć.
Chloe spojrzała ostatni raz na drzwi wejściowe swojego ukochanego mieszkania. „Może pewnego dnia będę mogła tu wrócić – pomyślała – ale to wydawało się mało prawdopodobne”. Wcisnęła się głęboko w tylne siedzenie samochodu, tak aby nikt jej nie zobaczył podczas przejazdu przez londyńskie Chelsea. Kiedy mijali piękny biały dom w Belgravii, taksówkarz dodał gazu i szybko znaleźli się na przedmieściach. Tam kierowca wjechał do ciemnego obskurnego garażu i zatrzymał samochód.
– Zaraz wracam – powiedział.
Otworzył bagażnik, przepakował walizkę do zdezelowanego zielonego auta, które stało zaparkowane po prawej stronie.
– Przepraszam za stan tego samochodu – powiedział taksówkarz i otworzył drzwi Chloe.
Nic nie odpowiedziała i usadowiła się wygodnie z tyłu. Zanim wyjechali, wyciągnęła z torebki pięćset funtów i dała je kierowcy, mówiąc:
– To jest ekstra, jeśli przyrzeknie pan, że nikomu nie powie o tej podróży. Nawet policji.
Bankomat na londyńskim King’s Cross przyjął kartę, a Ethan pospiesznie wystukał kod. Musiał szybko wyjąć pieniądze, zanim zablokują mu środki na koncie. Minęły prawie dwie godziny, odkąd zwiał ze szpitala. Policja z pewnością już go szukała. Ethan rozglądał się nerwowo wokół siebie. Był zmuszony uciekać jak najszybciej i jak najdalej się dało.
Kiedy bankomat wypluł pieniądze, włożył je energicznie do wewnętrznej kieszeni. Nie miało znaczenia, że kurtka była brudna, a jeden z rękawów całkiem zniszczony, wszystko było lepsze niż te szpitalne ciuchy. Nerwowo wytarł czoło z potu i wyrzucił kartę bankomatową do najbliższego kosza. Ethan uruchomił telefon komórkowy, który przezornie wyłączył podczas podróży pociągiem z Cambridge. Było kilka nieodebranych połączeń z tego samego numeru. Gdy tak stał i myślał, co ma ze sobą począć, telefon w jego ręku nagle zaczął wibrować. Dzwonił jego profesor z Cambridge, ale Ethan odrzucił połączenie. Profesor Roger France był nie tylko najmądrzejszym z ludzi, jakich kiedykolwiek dane mu było spotkać, był również dobrym i miłym człowiekiem, który zgodził się wziąć młodego studenta pod swoje skrzydła. Niespełna dwa lata Ethan otrzymywał stypendium, które umożliwiało mu studia architektoniczne pod kierunkiem profesora, ale teraz nie mógł już więcej o tym myśleć. Nie było żadnej możliwości, aby kiedykolwiek mógł wrócić do życia, które zostawił za sobą w Cambridge. Miasta, w którym byli wszyscy jego przyjaciele i które znał na wylot.
Telefon znów zaczął wibrować. Będzie musiał odbyć jeszcze ostatnią rozmowę, zanim ostatecznie pozbędzie się komórki.
– Cześć, Tom – powiedział niskim głosem i rozejrzał się nerwowo.