Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Szukacie kryminału pisanego z dużym przymrużeniem oka? Wyobraźcie sobie mężczyznę, który dzięki sprytnemu manewrowi popełnia "zbrodnię doskonałą". Czy jesteście gotowi na degustację wina z dziwacznym zwrotem akcji i rywalizację zaczynającą się od płatków kukurydzianych? Zanurzcie się w ten dynamiczny, pełen humoru zestaw opowiadań od bestsellerowego mistrza kryminału! Idealny na popołudniowy odpoczynek po pracy!
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 193
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Jeffrey Archer
Tłumaczenie Danuta Sękalska
Saga
Na kocią łapę
Tłumaczenie Danuta Sękalska
Tytuł oryginału A Twist in the Tale
Język oryginału angielski
Cover image: Shutterstock
Copyright ©1988, 2023 Jeffrey Archer i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727110332
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Henry’emu i Suzanne
Z dwunastu zamieszczonych tu opowiadań, do których pomysły gromadziłem w czasie moich podróży od Tokio po Trumpington, dziesięć zostało opartych na prawdziwych wydarzeniach, przy czym niektóre potraktowałem ze znaczną swobodą. Tylko dwa są wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy dopuścili mnie do swoich najtajniejszych sekretów.
J.A.Wrzesień 1988
Gdybym nie zmienił decyzji tego wieczoru, nigdy nie poznałbym prawdy.
Nie mogłem uwierzyć, że Carla spała z innym mężczyzną, że kłamała, zapewniając mnie o swojej miłości – i że byłem drugi albo nawet trzeci na liście.
Zatelefonowała do mnie do pracy, chociaż prosiłem, żeby tego nie robiła, ponieważ jednak zabroniłem jej także dzwonić do domu, nie miała wielkiego wyboru. Jak się okazało, chciała mnie tylko uprzedzić, że odwołuje nasze cinq àsept, jak to subtelnie zwą Francuzi. Musi bowiem pojechać na Fulham do chorej siostry. Poczułem się rozczarowany. Dzień był przygnębiający, a teraz żądano, abym zrezygnował z jedynej atrakcji, która uczyniłaby go znośnym.
– Myślałem, że nie przepadacie za sobą – zauważyłem cierpko. Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie. Wreszcie Carla zapytała:
– Czy możemy się spotkać w przyszły wtorek o zwykłej porze?
– Nie wiem, czy mi to będzie odpowiadało – odparłem. – Zadzwonię w poniedziałek, gdy będę znał swoje plany. – Rozgoryczony odłożyłem słuchawkę.
Następnie zatelefonowałem do żony i powiadomiłem ją, że jadę do domu – zazwyczaj robiłem to z budki przed domem Carli. Często uciekałem się do tego wybiegu, aby Elizabeth miała poczucie, że wie, gdzie jestem w ciągu dnia.
Biuro świeciło pustkami i prawie wszyscy już wyszli, wziąłem więc trochę papierów do przejrzenia. Sześć miesięcy temu przejęło nas inne przedsiębiorstwo i teraz nie dość, że zwolniono mojego zastępcę w dziale księgowości, to jeszcze oczekiwano ode mnie pracy za dwóch. Nie mogłem nawet narzekać, bo mój nowy szef wyraźnie powiedział, że jeśli mi to nie odpowiada, mam sobie szukać innej posady. Może bym się na to i zdobył, ale trudno znaleźć pracę mężczyźnie, który osiągnął ów magiczny wiek, gdy już nie jest się atrakcyjnym, a jeszcze nie wypadło się z obiegu.
Kiedy wyjechałem ze służbowego parkingu i włączyłem się w gęsty strumień pojazdów wieczornego szczytu, zacząłem żałować, że potraktowałem Carlę tak ostro. W końcu rola „tej drugiej” wcale jej nie uszczęśliwiała. Poczucie winy nie dawało mi spokoju i kiedy znalazłem się przy Sloane Square, wyskoczyłem z samochodu i przebiegłem na drugą stronę ulicy.
– Tuzin róż – poprosiłem, przetrząsając portfel.
Kwiaciarz, który zapewne zarabiał na życie dzięki kochankom, wybrał dwanaście nierozwiniętych jeszcze kwiatów. Mój wybór nie świadczył o bujnej wyobraźni, ale przynajmniej Carla się przekona, że się starałem.
Ruszyłem w stronę jej domu z cichą nadzieją, że jeszcze nie wyjechała do siostry i że starczy nam czasu, aby coś razem wypić. Nagle sobie przypomniałem o telefonie do żony. Korkami na jezdniach mógłbym wytłumaczyć parominutowe spóźnienie, ale nie dłuższą nieobecność.
Pod domem Carli, jak zwykle, trudno było znaleźć miejsce do parkowania, ale w końcu naprzeciw kiosku dostrzegłem lukę między samochodami, w sam raz dla mojego rovera. Właśnie się zatrzymałem, żeby wjechać w nią tyłem, kiedy z bramy wyszedł jakiś mężczyzna. Nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby tuż za nim nie pojawiła się Carla. Stanęła w progu ubrana w luźny, błękitny szlafroczek. Przechyliła się i obdarzyła wychodzącego gościa pocałunkiem zgoła niesiostrzanym. Kiedy zamknęła drzwi, odjechałem za róg i zaparkowałem w drugim rzędzie samochodów. We wstecznym lusterku widziałem, jak mężczyzna przecina ulicę, wchodzi do kiosku z gazetami i po chwili wyłania się z niego z popołudniówką i chyba pudełkiem papierosów w ręku. Podszedł do samochodu, niebieskiego BMW, przystanął, żeby wyjąć zza wycieraczki mandat i najwyraźniej zaklął. Ciekawe, jak długo stał tu jego samochód. Może ten człowiek był u Carli, gdy telefonowała do mnie i mówiła, żebym nie przychodził? Mężczyzna wsiadł do BMW, zapiął pas, zapalił papierosa i odjechał. Zająłem jego miejsce pod licznikiem, traktując to jako częściowe zadośćuczynienie za moją kobietę, choć nie uważałem, że zrobiłem dobry interes. Jak zwykle rozejrzałem się czujnie wokół, a następnie wysiadłem i podszedłem do domu Carli. Zapadł zmrok i nikt mnie nie zauważył. Nacisnąłem guzik z napisem: „Moorland”.
Carla powitała mnie we frontowych drzwiach szerokim uśmiechem, który zamienił się w grymas niezadowolenia, a grymas znów w uśmiech. Ten pierwszy najwidoczniej był przeznaczony dla faceta z BMW. Nieraz zachodziłem w głowę, dlaczego Carla nie daje mi klucza do bramy. Wpatrywałem się teraz w niebieskie oczy, które tak bardzo mnie urzekły, gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, wiele miesięcy temu. Wprawdzie się uśmiechała, ale z tych oczu zionął chłód, jakiego nigdy przedtem w nich nie dostrzegłem.
Odwróciła się, żeby ponownie otworzyć drzwi i wpuścić mnie do swojego mieszkania na parterze. Zauważyłem, że pod szlafroczkiem ma przejrzystą bieliznę w kolorze czerwonego wina, tę samą, którą dałem jej w prezencie na Gwiazdkę. Gdy znalazłem się w środku, bezwiednie zacząłem się rozglądać po wnętrzu, które znałem tak dobrze. Na szklanym blacie stołu, pośrodku pokoju, stał kubek do kawy z psem Snoopy, pusty. Zazwyczaj to ja z niego pijałem. Obok widniał kubek Carli, także pusty, i bukiet róż w wazonie. Było ich dwanaście. Pączki właśnie zaczynały się rozchylać. Jestem wybuchowy, a widok kwiatów mnie rozsierdził.
– Co to za facet stąd przed chwilą wyszedł? – zapytałem.
– Agent ubezpieczeniowy – odpowiedziała, sprzątając kubki ze stołu.
– A cóż on takiego ubezpiecza? – zagadnąłem. – Twoje życie miłosne?
– Dlaczego z góry zakładasz, że jest moim kochankiem? – spytała, podnosząc głos.
– Czy zawsze w bieliźnie pijesz kawę z agentem ubezpieczeniowym? W dodatku w bieliźnie, którą dostałaś ode mnie?
– Będę pić kawę z kim mi się podoba, ubrana tak, jak mi się podoba, zwłaszcza wtedy, kiedy ty będziesz się spieszył do żony.
– Ale przecież ja chciałem się z tobą spotkać...
– A potem wrócić do żony. Tak czy siak, zawsze mi powtarzasz, że powinnam mieć własne życie i nie liczyć na ciebie. – Do tego argumentu Carla uciekała się, gdy chciała coś ukryć.
– Wiesz, że to nie takie proste.
– Ale wskoczyć mi do łóżka, kiedy ci przyjdzie ochota, to bardzo proste, prawda? Tylko do tego jestem dobra, no nie?
– Jesteś niesprawiedliwa.
– Niesprawiedliwa? Czyżbyś nie liczył na randkę o szóstej, żeby zdążyć do domu na siódmą, na kolacyjkę z twoją Elizabeth?
– Od lat nie sypiam z moją żoną! – wrzasnąłem.
– To tylko słowa – rzuciła urągliwie.
– Cały czas jestem ci wierny.
– Chodzi ci o to, że ja mam być wierna tobie, prawda?
– Przestań zachowywać się jak dziwka.
Oczy Carli zapłonęły. Skoczyła do przodu i trzasnęła mnie z całej siły w twarz.
Nie zdążyłem jeszcze odzyskać równowagi, kiedy zamierzyła się po raz drugi, ale schwyciłem jej rękę i przytrzymałem, a nawet zdołałem pchnąć ją tak, że oparła się o gzyms kominka. Szybko się pozbierała i rzuciła na mnie znowu.
W przypływie furii zacisnąłem pięści i zamachnąłem się w chwili, gdy miała zaatakować. Trafiłem z boku w podbródek; siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu. Zobaczyłem jeszcze, że wyciąga rękę, aby złagodzić upadek. Nie czekając na odwet, odwróciłem się i wyszedłem pospiesznie, trzaskając drzwiami. Przebiegłem przez korytarz, wypadłem na ulicę, wskoczyłem do samochodu i szybko odjechałem. Spędziłem u Carli najwyżej dziesięć minut. I chociaż przed chwilą miałem ochotę ją zamordować, już w drodze do domu żałowałem, że podniosłem na nią rękę. Dwukrotnie omal nie zawróciłem. Cokolwiek mi zarzucała, miała rację, i gdybym śmiał, zadzwoniłbym do niej z domu. Byliśmy kochankami zaledwie od kilku miesięcy, ale musiała wiedzieć, jak bardzo mi na niej zależy.
Jeśli Elizabeth zamierzała wypomnieć mi spóźnienie, widok róż zamknął jej usta. Zaczęła układać kwiaty w wazonie, a ja nalałem sobie dużą porcję whisky. Spodziewałem się jakiejś uwagi, rzadko bowiem piłem przed kolacją, jednak róże bez reszty pochłaniały uwagę Elizabeth. Już chciałem zatelefonować do Carli i ją przeprosić, ale doszedłem do wniosku, że jednak nie mogę dzwonić z domu. Zresztą, uznałem, jeśli poczekam do jutra, Carla zdąży trochę ochłonąć. Nazajutrz obudziłem się wcześnie i leżałem, rozmyślając nad formą przeprosin. Postanowiłem zabrać Carlę na lunch do francuskiej restauracyjki, znajdującej się w połowie drogi między jej i moim biurem. Carla zawsze lubiła spotykać się ze mną w ciągu dnia, bo wiedziała, że nie chodziło wówczas o seks. Ogoliłem się, ubrałem i z gazetą zasiadłem do śniadania z Elizabeth. Na pierwszej stronie nie było nic ciekawego, zacząłem więc czytać wiadomości finansowe. Wartość akcji mojego przedsiębiorstwa znów spadła – w następstwie przepowiedni ekspertów z City, że pierwsze zyski będą niskie. Przy tak fatalnej reklamie na pewno poniesiemy milionowe straty. Będzie cud, jeśli przedsiębiorstwo ich nie wykaże, gdy nadejdzie pora na roczne sprawozdanie. Dopiłem drugą filiżankę kawy, pocałowałem żonę w policzek i pospieszyłem do samochodu. To wtedy postanowiłem wrzucić do skrzynki pocztowej Carli króciutki liścik, żeby sobie oszczędzić kłopotliwej rozmowy telefonicznej. Wybacz mi – napisałem. – U Marcela o pierwszej. Zapraszam Cię na postną solę w piątek. Uściski. Casaneva. Rzadko pisałem do Carli, a jeśli już, to podpisywałem się wyłącznie wybranym przez nią przydomkiem.
Trzeba było nadłożyć trochę drogi, żeby przejechać koło jej domu, utkwiłem jednak w korku ulicznym. Już prawie u celu zorientowałem się, że przyczyną zatoru musiał być jakiś wypadek, i to poważny, bo po drugiej stronie jezdni stała karetka, która blokowała ruch pojazdów nadjeżdżających z przeciwka. Inspektorka ruchu robiła co mogła, ale w rezultacie jeszcze bardziej komplikowała sytuację. Pojąłem, że zaparkowanie w pobliżu jest niemożliwe, postanowiłem więc zatelefonować do Carli z biura, co zresztą wcale mi się nie uśmiechało. Nagle serce mi zamarło: karetka stała tuż przy frontowych drzwiach domu Carli.
Wiedziałem, że to niedorzeczne, ale zacząłem się obawiać najgorszego. Musiałem sam siebie przekonywać, że zdarzył się wypadek drogowy i że to nie ma nic wspólnego z Carlą.
Wtedy spostrzegłem za karetką samochód policyjny. Gdy zrównałem się z obydwoma pojazdami, zobaczyłem szeroko otwartą bramę. Wybiegł z niej pędem mężczyzna w długim białym kitlu i otworzył tylne drzwiczki karetki. Zahamowałem, żeby widzieć, co się dzieje; liczyłem na to, że kierowca jadący za mną nie będzie się niecierpliwił. Nadjeżdżający z naprzeciwka podnosili dłonie w geście podziękowania. Pomyślałem, że mógłbym śmiało przepuścić kilkanaście samochodów, zanim ludzie zaczną oponować. Inspektorka pomogła mi, przynaglając kierowców.
W głębi korytarza pojawiły się nosze. Dwaj sanitariusze wynieśli okryte płachtą ciało i umieścili w karetce. Nie mogłem zobaczyć twarzy, gdyż była zasłonięta, ale za noszami podążał trzeci mężczyzna, najprawdopodobniej policjant prowadzący śledztwo, z plastykową torbą w ręku. Dostrzegłem w niej coś czerwonego. Przerażony pomyślałem, że to bielizna, którą dałem Carli w prezencie.
Zwymiotowałem całe śniadanie na siedzenie obok i ciężko oparłem głowę na kierownicy. W chwilę później zamknięto drzwi karetki, włączono syrenę, a inspektorka ruchu zaczęła machać, żebym jechał dalej. Karetka szybko ruszyła z miejsca, kierowca za mną nacisnął klakson. W końcu był tylko przygodnym, Bogu ducha winnym widzem. Wyrwałem się do przodu i nie pamiętam, w jaki sposób udało mi się dotrzeć do biura.
Na parkingu oczyściłem jak umiałem zbrukany fotel i zostawiłem opuszczoną szybę, a następnie pojechałem windą na siódme piętro. Tam podarłem w toalecie na drobne kawałeczki list do Carli i spuściłem go z wodą. Parę minut po wpół do dziewiątej wkroczyłem do mojego pokoju na dwunastym piętrze. Przed moim biurkiem spacerował tam i z powrotem dyrektor, który najwyraźniej na mnie czekał. Całkiem wyleciało mi z głowy, że był piątek: w piątki dyrektor zawsze otrzymywał ode mnie najnowsze dane. W ten piątek zażądał również przewidywanych bilansów na koniec maja, czerwca oraz lipca. Obiecałem, że do południa znajdzie je na swoim biurku. Tak bardzo potrzebowałem spokojnego przedpołudnia! Niestety, nie było mi ono pisane. Ilekroć dzwonił telefon, otwierały się drzwi lub. ktoś się do mnie odezwał, zamierało mi serce – byłem przeświadczony, że to policja. Do południa skleciłem coś w rodzaju sprawozdania finansowego dla szefa, czułem jednak, iż nie uzna go ani za wystarczające, ani ścisłe. Zostawiłem papiery u sekretarki i wyszedłem na wczesny lunch. Wiedziałem, że nie będę w stanie nic przełknąć, ale przynajmniej przejrzę przedpołudniowe wydanie Standardu i poszukam wiadomości o śmierci Carli. W pobliskim pubie usiadłem w kącie, żeby nikt mnie nie dostrzegł zza baru. Postawiłem przed sobą sok pomidorowy i zacząłem przeglądać gazetę.
Wiadomości o Carli nie zamieszczono na pierwszej stronie. Nie było jej też na stronie drugiej ani trzeciej, ani czwartej. Dopiero na piątej znalazłem króciutką wzmiankę: Trzydziestoletnią pannę Carlę Moorland znaleziono martwą w jej mieszkaniu w Pimlico dzisiaj wczesnym rankiem. Pomyślałem, że nawet jej wieku nie podali prawidłowo. Inspektor Simmons prowadzący tę sprawę powiedział, że śledztwo jest w toku i że policja czeka na wyniki sekcji, ale na razie brak podstaw, aby podejrzewać zbrodnię.
Dopiero teraz udało mi się przełknąć trochę zupy i zjeść bułeczkę. Jeszcze raz odczytałem wzmiankę, po czym poszedłem na parking i usiadłem w samochodzie. Opuściłem drugą przednią szybę, aby wpadło więcej świeżego powietrza, i włączyłem wiadomości o pierwszej. O Carli nie wspomniano nawet słowem. W czasach, kiedy wciąż słyszy się o napadach z użyciem broni szybkostrzelnej, narkotykach, AIDS czy rabunkach wielkich sum w złocie, śmierć trzydziestoletniej sekretarki umknęła uwagi BBC. Po powrocie do biura znalazłem na biurku notatkę od szefa z całą serią pytań. Zapoznawszy się z nimi, nie mogłem mieć cienia wątpliwości co do jego opinii o moim sprawozdaniu. Zdołałem wprawdzie uporać się z postawionym mi zadaniem i w ostatniej chwili wręczyć sekretarce odpowiedzi na piśmie, ale tego popołudnia zajmowałem się głównie przekonywaniem samego siebie, że śmierć Carli była wynikiem jakiegoś wypadku, który zdarzył się już po moim wyjściu, i z pewnością nie spowodowało jej moje uderzenie. Ale czerwona bielizna nie dawała mi spokoju. Czy naprowadzi policję na mój ślad? Kupiłem ją u Harrodsa – oczywista rozrzutność – jednakże byłem pewny, że mieli więcej takich kompletów, a poza tym Carla nie dostała ode mnie żadnego innego poważniejszego prezentu. Lecz ta karteczka, którą dołączyłem – czy Carla ją zniszczyła? Czy aby nie dojdą, kim jest Casaneva?
Tego wieczoru pojechałem prosto do domu świadom, że już zawsze będę omijał ulicę, przy której mieszkała Carla. Wysłuchałem zakończenia wiadomości popołudniowych w odbiorniku samochodowym, a ledwie wszedłem do domu, włączyłem dziennik o szóstej. Przełączyłem na Kanał Czwarty o siódmej i z powrotem na BBC o dziewiątej. O dziesiątej znów nastawiłem ITV i dotrwałem do nocnych wiadomości. Śmierć Carli, według połączonych opinii, zasługiwała na mniejszą uwagę niż mecz futbolowy między trzecioligowymi drużynami z Reading i Walsall. Elizabeth czytała najnowszą książkę wypożyczoną z biblioteki, nie mając pojęcia o grożącym mi niebezpieczeństwie.
Tej nocy spałem spokojnie i kiedy rano usłysząłem, jak listonosz wrauca gazety do skrzynki w drzwiach, zbiegłem na dół, aby sprawdzić nagłówki.
DUKAKIS KANDYDATEM NA PREZYDENTA – wołał tytuł na pierwszej stronie dziennika The Times. Złapałem się na tym, że ni w pięć, ni w dziewięć rozważam, czy ma szansę zostać prezydentem. „Prezydent Dukakis” nie brzmiało mi dobrze. Podniosłem Daily Express mojej żony. Całą czołówkę zajmował wielki tytuł: TRAGICZNY KONIEC KłÓTNI KOCHANKÓW. Nogi ugięły się pode mną i upadłem na kolana. Musiałem osobliwie wyglądać, kiedy skurczony na podłodze próbowałem odczytać pierwsze zdania artykułu. Dalszego ciągu nie mogłem odcyfrować bez okularów. Chwiejnie powlokłem się na górę i wziąłem okulary ze stolika po mojej stronie łóżka. Elizabeth nadal mocno spała. Mimo to zamknąłem się w łazience, gdzie mogłem czytać artykuł powoli i bez obawy, że będę musiał przerwać w pół słowa.
Policja obecnie uważa, że piękna sekretarka z Pimlico, 32-letnia Carla Moorland, którą wczoraj wczesnym rankiem znaleziono martwą w jej mieszkaniu, została zamordowana. Inspektor Simmons ze Scotland Yardu, który prowadzi sprawę, na początku sądził, że śmierć Carli Moorland nastąpiła z przyczyn naturalnych, jednak ż e prześwietlenie ujawniło pęknięcie szczęki, które mogło być spowodowane uderzeniem. Wstępne posiedzenie sądu odbędzie się 19 kwietnia. Pomoc domowa panny Moorland, Maria Lucia (48 lat), powiedziała – wyłącznie naszej gazecie – że kiedy wychodziła o piątej po południu tamtego dnia, u jej pracodawczyni był mężczyzna. Inny świadek, Rita Johnson, która mieszka w sąsiednim domu, oświadczyła, że widziała, jak około szóstej wieczorem z mieszkania Carli Moorland wyszedł mężczyzna, wstąpił do kiosku z gazetami naprzeciwko, po czym odjechał samochodem. Pani Johnson dodała, że nie jest pewna marki, ale że mógł to być rover...
– O Boże! – wykrzyknąłem tak głośno, że aż się zląkłem, czy nie obudziłem Elizabeth. Szybko się ogoliłem, Wziąłem prysznic, cały czas usiłując się skoncentrować. Zanim Elizabeth otworzyła oczy, byłem ubrany i gotów do wyjścia. Pocałowałem ją w policzek, ale ona tylko odwróciła się na drugi bok, napisałem więc do niej karteczkę i położyłem koło łóżka: muszę być wcześnie rano w biurze, gdyż mam skończyć ważne sprawozdanie.
Jadąc do pracy, powtarzałem sobie dokładnie to, co miałem zamiar powiedzieć. Aż do znudzenia. Kiedy znalazłem się na dwunastym piętrze, dochodziła ósma. Zostawiłem drzwi biura szeroko otwarte, żeby móc usłyszeć najlżejszy szmer. Byłem pewny, że upłynie co najmniej piętnaście, a nawet dwadzieścia minut, zanim ktoś się zjawi.
Jeszcze raz słowo w słowo powtórzyłem to, co należało powiedzieć. W książce telefonicznej, w tomie na litery L do R, odszukałem numer i zanotowałem na kartce. Poniżej wielkimi literami, jak to zawsze robiłem przed posiedzeniem zarządu, zapisałem punkty:
Przystanek autobusowy
Płaszcz
Numer 19
BMW
Mandat.
Teraz wykręciłem numer.
Zdjąłem zegarek i położyłem go przed sobą. Gdzieś czytałem, że ustalenie, z jakiego aparatu się dzwoni, może trwać około trzech minut.
– Scotland Yard – odezwał się kobiecy głos.
– Proszę z inspektorem Simmonsem – zażądałem.
– A kto mówi?
– Wołałbym nie podawać swojego nazwiska.
– Tak, oczywiście, proszę pana – odparła, widać przyzwyczajona do takich telefonów. Zabrzmiał sygnał. W ustach mi zaschło, gdy męski głos oznajmił: „Simmons” i pierwszy raz usłyszałem inspektora. Zaskoczyło mnie, że człowiek o tak typowo angielskim nazwisku ma tak mocny akcent rodem z Glasgow.
– W czym mógłbym pomóc? – zapytał.
– Dziękuję, ale to raczej ja mógłbym panu pomóc – powiedziałem cicho, głosem znacznie niższym niż zazwyczaj.
– W jaki sposób?
– Czy to pan prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Carli... nie pamiętam jej nazwiska...
– Owszem, ale w jaki sposób mógłby mi pan pomóc? – zapytał znowu.
Duża wskazówka przesunęła się już o jedną minutę.
– Tamtego wieczoru widziałem mężczyznę wychodzącego z jej bramy.
– Gdzie pan wtedy był?
– Na przystanku autobusowym po tej samej stronie ulicy.
– Czy może pan opisać tego mężczyznę? – Simmons mówił tonem równie niedbałym jak ja.
– Wysoki. Mocno zbudowany. Miał na sobie superelegancki płaszcz... wie pan, taki czarny z aksamitnym kołnierzem.
– Ale jakim cudem tak dokładnie zapamiętał pan ten płaszcz? – spytał inspektor.
– Bardzo zmarzłem, stojąc na przystanku i czekając na dziewiętnastkę, i żałowałem, że nie mam na grzbiecie takiego płaszcza.
– Czy pamięta pan, co się wydarzyło, kiedy ten człowiek wyszedł z domu?
– Tylko to, że wstąpił do sklepiku z gazetami, a potem wsiadł do samochodu i odjechał.
– To wiemy – stwierdził inspektor. – Pewno nie przypomina pan sobie marki samochodu?
Upłynęły dwie minuty. Teraz już nie spuszczałem wzroku z dużej wskazówki zegarka.
– Chyba BMW – odparłem.
– Nie pamięta pan przypadkiem, jakiego koloru?
– Nie. Było za ciemno, żeby rozróżnić kolor. – Na chwilę zamilkłem. – Ale widziałem, jak ten człowiek zdejmował zza wycieraczki mandat, więc nie powinno być kłopotu z trafieniem na jego ślad.
– O której godzinie działo się to wszystko?
– Między szóstą piętaście a szóstą trzydzieści – odparłem.
– A czy mógłby mi pan powiedzieć...
Dwie minuty pięćdziesiąt osiem sekund. Odłożyłem słuchawkę. Cały byłem zlany potem.
– Miło pana widzieć w biurze w sobotni poranek – powiedział cierpko dyrektor, mijając moje drzwi. – Jak pan tylko skończy to, co pan robi, chciałbym z panem zamienić kilka słów.
Wstałem zza biurka i podążyłem za nim do jego gabinetu. Przez następną godzinę dyrektor analizował wskaźniki przewidywanych bilansów, które mu wcześniej dostarczyłem, ale mimo wysiłków nie byłem w stanie się skoncentrować. Wreszcie dyrektor nie wytrzymał.
– Czy coś pana trapi? – spytał, zamykając teczkę z papierami. – Odnoszę wrażenie, że ma pan co innego na głowie.
– Ależ nie – zaprzeczyłem. – Po prostu ostatnio zostawałem często po godzinach. – Wstałem, aby odejść.
Po powrocie do swojego pokoju spaliłem kartkę z notatkami i ruszyłem do domu. W pierwszym wydaniu gazety popołudniowej informacja o „kłótni kochanków” została przeniesiona na siódmą stronę. Nie mieli nic nowego. Sobota dłużyła się bez końca, tylko Sunday Express, gazeta mojej żony, sprawił mi pewną ulgę.
Według informacji, które udało nam się uzyskać w sprawie morderstwa Carli Moorland, w śledztwie policji pomaga pewien mężczyzna. Oklepany zwrot, z którym nieraz spotykałem się w przeszłości, nabrał nagle głębokiego znaczenia. Wertowałem inne niedzielne gazety, wysłuchiwałem wszystkich wiadomości radiowych i nie przepuściłem żadnego dziennika telewizyjnego. Kiedy żona zaczęła się dziwić, wyjaśniłem jej, że w biurze krąży plotka, jakoby nasze przedsiębiorstwo miało znów zmienić właściciela, co groziłoby mi utratą pracy.
W poniedziałek rano Daily Express podał, że mężczyzna podejrzany w sprawie Carli Moorland nazywa się Paul Menzies, ma 51 lat i jest agentem ubezpieczeniowym z Sutton. Jego żona znajduje się w szpitalu w Epson pod działaniem środków uspokajających, a on przebywa w areszcie w Brixton. Ciekaw byłem, czy Menzies powiedział Carli o swojej żonie i jaki mógł mieć przydomek. Nalałem sobie mocnej czarnej kawy, wypiłem i pojechałem do biura.
Tego dnia w godzinach przedpołudniowych Menzies został doprowadzony na wstępne przesłuchanie do sądu przy Herseferry Road i oskarżony o morderstwo Carli Moorland. Policja nie dopuściła, aby go zwolniono za kaucją, zapewnił mnie Standard.
***
Tak poważna sprawa kryminalna, jak miałem się przekonać, trafia na wokandę Old Bailey dopiero po pół roku. Paul Menzies spędził ten czas w więzieniu Brixton. Dla mnie natomiast te sześć miesięcy były jak koszmar. Lękałem się każdego dzwonka telefonu, każdego stukania do drzwi, każdego niespodziewanego gościa. Ludzie, którym nic nie ciąży na sumieniu, nie mają pojęcia, ile takich drobnych przypadków zdarza się co dzień. Przykładałem się do pracy jak mogłem i ciągle się zastanawiałem, czy Menzies wiedział o moim związku z Carlą, czy znał moje nazwisko i czy w ogóle miał pojęcie, że istnieję.
Jakiś czas przed rozpoczęciem procesu odbyło się doroczne walne zgromadzenie udziałowców naszej firmy. Musiałem się dobrze napocić, aby wykazać, że osiągnęliśmy w ogóle jakieś zyski. Naturalnie nie wypłaciliśmy tego roku żadnych dywidend. Wróciłem ze zgromadzenia uspokojony, a nawet uradowany. Od śmierci Carli upłynęło sześć miesięcy i w tym czasie nie zdarzyło się nic, co by wskazywało, że podejrzewano mnie o znajomość z Carlą, a co dopiero o to, że ją zabiłem. Nadal doskwierało mi poczucie winy, było mi nawet brak Carli, ale teraz, po sześciu miesiącach, mogłem przeżyć cały dzień bez lęku. To dziwne, ale w ogóle nie czułem się winny wobec Menziesa. Był on w końcu tylko narzędziem, które miało mi posłużyć do uniknięcia dożywocia. Kiedy więc spadł cios, efekt był podwójnie dotkliwy.
26 sierpnia – tej daty nigdy nie zapomnę – dostałem list, który mi uprzytomnił, że najprawdopodobniej będę musiał wysłuchać każdego słowa, jakie padnie na procesie. I chociaż usiłowałem siebie przekonać, że powinienem się wymówić, wiedziałem, że nie zdołam oprzeć się pokusie.
Tego samego dnia, w piątek – myślę, że takie rzeczy zawsze zdarzają się w piątki – zostałem wezwany do dyrektora. Sądziłem, że to zwykłe cotygodniowe spotkanie, tymczasem oświadczono mi, że nie jestem już potrzebny firmie.
– Szczerze mówiąc, w ciągu ostatnich miesięcy coraz bardziej opuszczał się pan w pracy – oznajmił dyrektor. Trudno się było z nim nie zgodzić. – Nie miałem innego wyjścia, jak znaleźć kogoś na pańskie miejsce. – Grzeczna forma powiedzenia: „Wyrzucam pana na zbity łeb”. – Proszę opróżnić swoje biurko przed piątą. Otrzyma pan w dziale księgowości czek na siedemnaście tysięcy pięćset funtów.
Uniosłem brwi w zdziwieniu.
– Sześciomiesięczna odprawa, zgodnie z umową, jaką zawarliśmy z panem po przejęciu przedsiębiorstwa – wyjaśnił.
Wciągnął rękę, ale nie po to, żeby mi życzyć szczęścia na pożegnanie, lecz po kluczyki mojego służbowego rovera.
Dobrze pamiętam, o czym pomyślałem, kiedy poinformował mnie o swej decyzji: że przynajmniej będę mógł bez przeszkód codziennie uczęszczać do sądu.
Elizabeth bardzo się przejęła moją utratą pracy, ale spytała tylko, w jaki sposób zamierzam poszukać nowej. Przez miesiąc udawałem, że staram się o posadę w innym przedsiębiorstwie, wiedziałem jednak, że nie potrafię zabrać się do niczego na serio, póki proces się nie skończy. Rano w dniu rozpoczęcia procesu wszystkie popularne dzienniki wydrukowały barwne relacje o przeszłość Carli. Daily Express zamieścił nawet na pierwszej stronie pochlebioną fotografię Carli w kostiumie kąpielowym na plaży w Marbelli; ciekaw byłem, ile dostała za to jej siostra z Fulham. Obok widniało zdjęcie ukazujące z profilu Paula Menziesa; wyglądał na nim jak przestępca.
Jako jeden z pierwszych zostałem poinformowany, gdzie w Old Bailey będzie toczyła się sprawa Korony przeciwko Menziesowi. Umundurowany policjant udzielił mi dokładnych wskazówek i wraz z innymi osobami skierowałem się do sali rozpraw nr 4. Dotarłem na miejsce, zarejestrowałem się i usiadłem na skraju ławki. Rozejrzałem się wokół z poczuciem, że wszyscy na mnie patrzą, z ulgą jednak stwierdziłem, że nikt nie okazuje mi najlżejszego zainteresowania.
Miałem stąd dobry widok na Menziesa zasiadającego na ławie oskarżonych. Był wątłym mężczyzną i wylądało na to, że ostatnio mocno schudł; gazety pisały, że ma 51 lat, ale robił raczej wrażenie siedemdziesięciolatka. Pomyślałem, że ja też musiałem się sporo postarzeć w ciągu tych miesięcy.
Menzies miał na sobie szykowny granatowy garnitur, który na nim wisiał luźno, świeżą koszulę i pułkowy zapewne krawat. Posiwiałe, przerzedzone włosy zaczesane były do tyłu, mały srebrny wąsik nadawał mu wygląd wojskowego. Z pewnością nie przypominał mordercy ani tym bardziej atrakcyjnego kochanka, ale ktoś, kto by oceniał mnie, doszedłby do takiego samego wniosku. Usiłowałem w natłoku twarzy wyłowić panią Menzies, ale nikt w tej sali nie pasował do opisów zamieszczanych w gazetach.
Wszedł sędzia Buchanan i wszyscy powstali.
– Korona kontra Menzies – ogłosił urzędnik sądowy.
Sędzia powiedział Menziesowi, że może usiąść, po czym wolno się obrócił ku ławie przysięgłych. Wyjaśnił, że wprawdzie sprawa wzbudziła duże zainteresowanie prasy, lecz liczyć się będzie wyłącznie opinia sędziów przysięgłych, ponieważ tylko im zostanie zadane pytanie, czy oskarżony jest, czy nie jest winien morderstwa. Przestrzegł, aby nie czytali artykułów prasowych na temat procesu ani nie słuchali niczyich opinii, zwłaszcza opinii tych, którzy nie byli w sądzie: ci bowiem są najskorsi do ferowania wyroków. Następnie sędzia Buchanan przypomniał przysięgłym, jak ważną rzeczą jest skoncentrowanie się na materiale dowodowym, gdyż w grę wchodzi życie człowieka. Złapałem się na tym, że potakująco kiwam głową. Rozejrzałem się po sali z nadzieją, że nie ma tu nikogo, kto by mnie rozpoznał. Menzies utkwił wzrok w sędzim, który właśnie zwracał się ku oskarżycielowi.
Kiedy sir Humphrey Mountcliff wstał ze swojego miejsca, dziękowałem Bogu, że występuje przeciwko Menziesowi, a nie przeciwko mnie. Ten potężnej postury mężczyzna o wysokim czole i srebrnosiwych włosach zawładnął salą nie tylko dzięki swej prezencji, ale i głosowi, w którym brzmiał autorytatywny ton. Przez całe przedpołudnie przed milczącym audytorium wytaczał zarzuty przeciw oskarżonemu. Z rzadka odwracał wzrok od ławy przysięgłych, i to tylko po to, żeby spojrzeć do notatek. Zrekonstruował wydarzenia tego kwietniowego wieczoru, tak jak je sobie wyobrażał.
Wystąpienie oskarżyciela trwało dwie i pół godziny; krócej niż się spodziewałem. Potem sędzia ogłosił przerwę na lunch i poprosił, zebyśmy wszyscy byli z powrotem na swoich miejscach dziesięć po drugiej.
Po lunchu sir Humphrey wezwał pierwszego świadka oskarżenia, inspektora Simmonsa. Nie mogłem się zmusić, żeby patrzeć na policjanta, kiedy przedstawiał swoje dowody. Każda jego odpowiedź na pytanie sir Humphreya była skierowana jakby do mnie osobiście. Zachodziłem w głowę, czy aby nie podejrzewał od początku, że w grę wchodził jeszcze jeden mężczyzna. Simmons wykazał się dużym profesjonalizmem, relacjonując szczegółowo, jak policja znalazła ciało i jak trafiła na ślad Menziesa dzięki dwojgu świadkom oraz mandatowi, stanowiącemu obciążający dowód. Kiedy sir Humphrey usiadł na swoim miejscu, na sali mało było takich, którzy mogli uważać, że Simmons aresztował niewłaściwego człowieka.
Trudno sobie wyobrazić większe przeciwieństwo niż między sir Humphreyem a obrońcą Menziesa, który wstał, aby zadawać pytania inspektorowi. Radca królewski Robert Scott był niski i krępy i miał gęste krzaczaste brwi. Mówił wolno, nie modulując głosu. Z radością spostrzegłem, że jeden z przysięgłych z trudem przemaga senność.
Przez dwadzieścia minut Scott skrupulatnie odpytywał inspektora Simmonsa, ale nie zdołał go skłonić do odwołania czegokolwiek istotnego. Gdy inspektor opuszczał miejsce dla świadków, czułem się na tyle pewnie, że spojrzałem mu prosto w oczy.
Kolejnym świadkiem był doktor Anthony Mallins, specjalista od medycyny sądowej, który odpowiedziawszy na kilka wstępnych pytań, ustalających jego status zawodowy, zaczął udzielać odpowiedzi sir Humphreyowi, wprawiając wszystkich w osłupienie. Poinformował mianowicie Wysoki Sąd o istnieniu bezspornych dowodów, iż panna Moorland na krótko przed śmiercią odbyła stosunek płciowy.
– Skąd ta pewność, doktorze Mallins?
– Znalazłem ślady krwi grupy B na udzie denatki, a później stwierdzono, że ona sama miała krew grupy 0. Na bieliźnie zaś, którą nosiła w chwili śmierci, znaleziono ślady nasienia.
– Czy te grupy krwi są często spotykane? – spytał sir Humphrey.
– Grupa 0 tak – odparł Mallins. – Natomiast grupa B występuje stosunkowo rzadko.
– A co, pańskim zdaniem, było przyczyną śmierci?
– Jedno lub więcej uderzeń w głowę, co spowodowało pęknięcie szczęki i uraz podstawy czaszki, który powstał w wyniku ciosu zadanego tępym narzędziem.
Miałem ochotę wstać i oznajmić: „Mogę wam powiedzieć, jakim!” – kiedy sir Humphrey rzekł:
– Dziękuję panu, doktorze. Nie mam więcej pytań. Proszę zostać na miejscu.
Obrońca traktował doktora z o wiele większym respektem niż inspektora Simmonsa, mimo że Mallins był świadkiem oskarżenia.
– Czy uraz czaszki mógł nastąpić w wyniku upadku? – zapytał.
Doktor zawahał się.
– Możliwe – przyznał. – Ale to by nie tłumaczyło pęknięcia szczęki.
Scott zignorował tę wypowiedź i naciskał dalej:
– Ile procent ludności w Wielkiej Brytanii ma krew grupy B?
– Pięć, może sześć – rzucił doktor.
– Dwa i pół miliona ludzi – stwierdził Scott i odczekał chwilę, aby to do wszystkich dotarło, po czym nagle zmienił kierunek pytań. Nie zdołał wszakże, choć bardzo się starał, zmienić opinii lekarza w kwestii czasu śmierci ani zachwiać jego przekonaniem, że do stosunku doszło, gdy jego klient przebywał u Carli.
Kiedy Scott usiadł, sędzia spytał sir Humphreya, czy chce jeszcze raz przesłuchać świadka.
– Owszem, Wysoki Sądzie. Doktorze Mallins, powiedział pan, że Carla Moorland miała pękniętą szczękę i skaleczenia z tyłu głowy. Czy skaleczenia te mogły powstać w wyniku upadku denatki i uderzenia o tępy przedmiot już po uszkodzeniu szczęki?
– Wnoszę sprzeciw, Wysoki Sądzie. – Scott podniósł się z nadzwyczajną szybkością ze swojego miejsca. – Pytanie sugeruje odpowiedź.
Sędzia Buchanan pochylił się do przodu i utkwił wzrok w lekarzu.
– Zgadzam się, panie Scott – powiedział – ale chciałbym się dowiedzieć, czy doktor Mallins znalazł ślady krwi grupy 0, jaką miała panna Moorland, na jakimś przedmiocie w pokoju?