Faraday, pies podróżujący w czasie: Upadek faraona - Jeffrey Archer - E-Book

Faraday, pies podróżujący w czasie: Upadek faraona E-Book

Jeffrey Archer

0,0

Beschreibung

Zanurz się w tej elektryzującej opowieści pełnej magii, tajemnic i ponadczasowej więzi między najlepszym przyjacielem człowieka... a ludzkością! Pewnego dnia zwykły pies o imieniu Faraday znika z laboratorium naukowego i nagle pojawia się w najbardziej nieprawdopodobnym miejscu - tuż obok Harry'ego i jego przyjaciół: Sofii, Jacka, Alexa i Vivi. Ale to nie jest zwykły pies. Z iskrami lecącymi z jego futra i mocą unoszenia się w powietrzu, Faraday zabiera dzieci w podróż przekraczającą ich najśmielsze wyobrażenia. Nagle zostają przeniesieni do starożytnej pustynnej doliny, gdzie trwa budowa wspaniałych piramid! Czy gdy przyjdzie im stanąć oko w oko z egipskimi włócznikami i wziąć udział w królewskich ucztach z faraonami, uda im się bezpiecznie wrócić do domu bez naruszania historycznej linii czasu?

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 58

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Faraday, pies podróżujący w czasie: Upadek faraona

Tłumaczenie SAGA Egmont

Tytuł oryginału Faraday The Time-Travelling Dog: The Fall of the Pharoah

Język oryginału angielski

Copyright ©2023, 2024 Jeffrey Archer i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727126678

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Jeffrey Archer

Faraday,pies podróżujący w czasie:Upadek faraona

Saga

Prolog

– Panie i panowie! Przygotujcie się na nadejście nowej ery!

Starszy mężczyzna na końcu zaawansowanego technologicznie laboratorium wypełnionego buczącymi komputerami i trzeszczącymi eksperymentami naukowymi wskazał na dużą, wzmocnioną szybę za swoimi plecami. Miał długie siwe włosy, czarny płaszcz i ciężko opierał się na srebrnej lasce zwieńczonej błyskawicą.

– Dziś badamy granice naszego wszechświata, wkraczając po raz pierwszy do wymiaru kwantowego!

Przez grupę mężczyzn i kobiet w białych fartuchach, którzy otaczali zgarbioną postać, przetoczył się grzeczny aplauz, choć nie wszyscy mu wierzyli.

– Rozpocząć eksperyment! – rozkazał starszy mężczyzna, odwracając się do szyby, a naukowcy zebrali się wokół niego, by spojrzeć w dół komory.

– Proszę przyprowadzić p… – zaczął technik.

– Obiekt testowy! – warknął starzec.

– Tak, oczywiście, sir – odpowiedział technik z nerwowym westchnieniem. – Mam na myśli przyprowadzenie obiektu testowego.

Starzec odwrócił się z powrotem do szyby i spojrzał w dół przepastnej komory. Coś, co wyglądało jak gigantyczny metalowy pączek, otaczało zewnętrzną część komory i było wyposażone w osiem ogromnych, zakończonych kulami słupków umieszczonych w regularnych odstępach i skierowanych w stronę platformy pośrodku. Po drugiej stronie pomieszczenia otworzył się właz, po czym druciana klatka zamontowana na gąsienicach zaczęła powoli toczyć się w kierunku platformy. Wewnątrz klatki znajdował się dość zdezorientowany pies o długiej, szarobiałej sierści.

– Obiekt testowy na pozycji! – zameldował technik, gdy klatka dotarła na środek dużej komory.

– Uruchomić hipercyklotron kwantowy! – rozkazał starzec.

Pomieszczenie wypełnił ostry, wyjący dźwięk i maszyna w komorze zaczęła szumieć. Rosnącemu hałasowi towarzyszyły błyskawice jasnoniebieskiej energii wydobywające się ze słupków. Starzec i otaczający go naukowcy podnieśli ręce, aby osłonić oczy przed coraz mocniejszym światłem wydostającym się z komory.

BZZZZ!

Dziwny hałas zdawał się dochodzić ze wszystkich stron naraz. Komorę rozświetlił ostry rozbłysk, po czym nagle wszystko pogrążyło się w ciemności.

– Teleportacja kwantowa zakończona! Cykl odnowienia w toku.

Kilka sekund później światła zaczęły ponownie migotać, a naukowcy stłoczyli się wokół szyby, aby zajrzeć do komory testowej. Chmury oparów w centrum pomieszczenia powoli się rozrzedziły, odsłaniając pustą klatkę.

– Gdzie się podział pies? – zapytał ostro starzec.

– Yyy… ma pan na myśli obiekt testowy?

Starzec podszedł do technika i warknął gniewnie:

– Nie! Mam na myśli psa, którego stworzenie pochłonęło rok przygotowań i dwieście pięćdziesiąt milionów dolarów, idioto!

– Próbujemy zlokalizować sygnaturę kwantową obiektu, ale…

– Nie chcę słyszeć żadnych wymówek! – warknął starzec. – Masz go znaleźć, NATYCHMIAST!

Rozdział 1

– Daj spokój, Sofia. Bezpiecznie znaczy nudno! – Chłopiec spojrzał na kierownicę roweru przymocowaną do skrzypiącego kółka nad swoją głową, a następnie powiódł wzrokiem wzdłuż zawieszonej stromo liny, schodzącej do zalesionej doliny.

– Nie, Harry – westchnęła Sofia. – Bezpieczeństwo jest dla ludzi, którzy chcą pewnego dnia osiągnąć dorosłość. – Wcisnęła na głowę Harry’ego stary, zniszczony kask do krykieta i wyprostowała pognieciony szkolny krawat, który wciąż luźno wisiał na jego szyi.

– Jakieś ostatnie słowa?

– Myślę, że podchodzisz do tego bardzo pesymistycznie – powiedział chłopak siedzący nieopodal przy zaśmieconym papierami biurku. – Według moich obliczeń zjeżdżalnia linowa jest całkowicie bezpieczna. Zbudowałem ją tak, aby zapewniała maksymalną prędkość, a jednocześnie pozwalała na akceptowalne parametry opóźnienia…

– Jack ma na myśli to, że jest szansa, że nie uderzysz w drzewo na drugim końcu kabla – wyjaśnił chłopak siedzący na pufie w rogu pomieszczenia, nie podnosząc wzroku znad przenośnej konsoli do gier.

– Nadal uważam, że to ja powinnam zjechać jako pierwsza – powiedziała dziewczyna stojąca po drugiej stronie Harry’ego.

– Przykro mi, Vivi – odparł Harry z zawadiackim uśmiechem. – Wybrałaś reszkę, a wypadł orzeł. Znasz zasady.

– Tak, przynajmniej Sofia w końcu postawiła na swoim – odpowiedziała Vivi, spoglądając w przepaść.

– Co masz na myśli? – Sofia uniosła brwi.

– Cóż, mówiłaś, że chcesz najpierw wysłać w dół atrapę, żeby przetestować bezpieczeństwo, także…

– Ej! – zaprotestował Harry po chwili namysłu.

– Robimy to czy nie? – zapytał drugi chłopak, odkładając z westchnieniem konsolę i powoli wstając. – Nie mamy dużo czasu, zanim się ściemni.

– Alex ma rację, musimy ruszać – powiedział Jack, wsuwając na nos swoje zniszczone okulary i podnosząc z biurka dwa smartfony.

– Po co ci dwa telefony? – zapytał Harry.

– Aby właściwie zarejestrować przebieg akcji – odpowiedział Jack, podchodząc do Harry’ego i przypinając jeden z telefonów do jego koszuli. – Pomyśl o tym jak o czarnej skrzynce w samolocie. Gotowy?

– To bardzo pocieszające…

– Poczekaj – powiedziała Sofia, wyciągając swój telefon z kieszeni. Wprawnie wystukała na klawiaturze trzy dziewiątki, a jej kciuk zawisł nad przyciskiem wybierania numeru. – Dobra, gotowe – rzuciła ze zrezygnowanym westchnieniem.

– To jeden mały krok dla mnie… – powiedział Harry, sięgając w górę i mocno chwytając zwisającą kierownicę, po czym podszedł do krawędzi platformy. – I jeden wielki skok dla Zer i Jedynek. Witaj, przygodo!

Zszedł z krawędzi platformy. Lina zaskrzypiała pod jego ciężarem i wkrótce jechał coraz szybciej wśród huczących odgłosów kółka nad swoją głową.

– Hmm, to nieco większa prędkość, niż zakładałem – powiedział Jack, filmując Harry’ego zjeżdżającego w kierunku lasu w dolinie.

Reszta zebranych Jedynek i Zer patrzyła, jak Harry znika między drzewami z niepokojącym okrzykiem, pędząc znacznie szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał.

– Być może przesadziłem z ilością smaru…

Harry zniknął, a między drzewami nagle pojawił się jasny, biały błysk.

– Co to było? – wykrzyknęła Sofia.

– Mnie nie pytaj. – Jack wzruszył ramionami.

– Lepiej zejdźmy tam i sprawdźmy, czy z Harrym wszystko w porządku – powiedziała Vivi. – Natychmiast!

Harry wystrzelił w kierunku wierzchołków drzew, trzymając się kurczowo kierownicy. Jechał znacznie szybciej, niż się spodziewał, a liściasty baldachim z każdą sekundą był coraz bliżej. Chłopak przeleciał przez gałęzie drzew, dostrzegając przed sobą rosnący na polanie duży dąb, który stanowił drugi koniec zjeżdżalni linowej. Gdy dotarło do niego, że nie ma szans na to, by zatrzymał się na czas, wydał z siebie okrzyk przerażenia.

Nagle tuż przed nim rozbłysło jasne światło i Harry instynktownie zamknął oczy. Spodziewał się, że zaraz zderzy się z dębem, ale zamiast tego poczuł, jak lina się luzuje, a on spadł z hukiem na gęstą trawę porastającą polanę. Powoli otworzył oczy, dostrzegając nad głową tysiące poczerniałych liści dębu, które z wolna opadały na ziemię niczym śnieg. Chwilę później widok przesłonił mu duży, owłosiony pysk patrzący na niego z góry.

– Cześć – sapnął Harry, ściągając kask i próbując złapać oddech.

Wpatrujący się w niego pies wydał z siebie podekscytowane szczeknięcie, po czym polizał Harry’ego po twarzy, od brody aż po czoło, pozostawiając na skórze chłopca dziwne elektryczne mrowienie. Harry powoli usiadł, kładąc hełm obok siebie i przyglądając się dziwnej scenie, która go otaczała. Solidny dąb, do którego przymocowana była zjeżdżalnia, zniknął, zastąpiony przez poskręcany, poczerniały pień z gołymi gałęziami. Liście, które pokrywały go chwilę wcześniej, nadal wolno opadały na ziemię, tworząc ciemne, popielate stosy. Na kudłatej sierści psa, który nadal na niego patrzył, merdając ogonem,