Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Nie przeklinaj losu! Może jesteś dopiero w pół drogi do czegoś, za co będziesz mu dziękować. Dominika to dziewczyna, jakich wiele. Pisze właśnie pracę magisterską, mieszka po studencku z koleżanką, wdaje się w pierwszy poważny związek. Rodzice wspierają ją finansowo, ale poza tym raczej nie są wzorami dobrego życia i relacji. A Dominika ewidentnie poszukuje takich kierunkowskazów, zwłaszcza, gdy jej ukochany postanawia wyjechać z Polski. Sam. Pogubiona dziewczyna kompulsywnie szuka pociechy - w innych ludziach, w pracy, w duchowości. Czy coś zdoła zapełnić tę pustkę? Życiowa opowieść o sprawach ziemskich i duchowych - lektura obowiązkowa dla miłośniczek powieści Sylwii Kubik.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 417
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Renata L. Górska
Saga
Przyciąganie niebieskie
Zdjęcie na okładce : Shutterstock
Copyright ©2012, 2024 Renata L. Górska i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727165882
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
„Nie budźcie i nie płoszcie miłości, dopóki sama nie zechce!”
Pieśń nad Pieśniami 2:7
Kroczył przed siebie, pogwizdując, skupiony bardziej na trasie niż na towarzyszącej mu dziewczynie. Nie, żeby ją ignorował. Obwarował się grzecznością, unikając temperatur, mogących roztopić dzielącą ich szybę. Podobnie zachowywał się od wielu tygodni. Prowadził jakąś osobliwą grę, nie zdradzając Dominice jej reguł. Odgrodził się nie tylko psychicznie, nie spotykali się już prawie wcale. Aż wreszcie zameldował się, proponując ten wyjazd:
– Ruszmy się na weekend z miasta! Co powiesz na góry?
– Hej, powoli… – przystopowała go, zaskoczona. – Pomysł nie jest zły, ale…
Jej opory zniknęły, kiedy Kuba podzielił się szczegółami planu. Mieli jechać tylko we dwoje, a noc spędzić w hotelu! Dziewczyna z trudem skrywała radość, mniejsza nawet o wędrówkę, którą trzeba będzie zaliczyć! Telefon Kuby przywrócił jej nadzieję, że wszystko wróci na dawne tory. Prawdę mówiąc, była już bliska desperacji i niewiele brakowało, by zrobiła jakieś głupstwo. Powstrzymała ją przed tym nie tyle duma, co strach przed ryzykiem. Dopóki i ona milczała, nic nie było jeszcze przesądzone.
Tego wieczora gdy zadzwonił, Dominika długo nie mogła zasnąć. Jej fantazja stwarzała najpierw proste, potem już szalenie złożone wizje, które odświeżały zwiędłe pragnienia, rozpulchniając glebę pod zasiew nowych. Rankiem zbeształa siebie, widząc w lustrze rezultat nieprzespanej nocy. Pomimo tego czuła się szczęśliwa. Nawet typowy dla Poli sceptycyzm nie zdołał ostudzić jej podniecenia.
– Wyluzuj! – ganiła ją przyjaciółka. – Ledwo się zgłosił, ty znów cała w euforii! Jawnie wodzi cię za nos! Czemu się na to godzisz?
– Przesadzasz. Chyba nie powiesz, że ciągle tak było. Przypomnij sobie, jak narzekałaś, że nie mam czasu dla ciebie, że tylko Kuba i Kuba?
– Legendy...
– Fakt, ostatnio oddalił się ode mnie, ale na pewno były ku temu jakieś powody!
– Powody? Oby nie stała za tym jakaś powódka! – docięła Pola z szelmowskim wyrazem twarzy.
– Chcesz mnie podłamać?!
– Raczej wzmocnić twój kręgosłup – przyjaciółka westchnęła z rezygnacją, jakby z góry wiedząc, że to na nic. – Nika, nie spodziewaj się za wiele...
– A właśnie że w górach będzie cudownie! Nie zepsujesz mi radości!
– Czy ja ci zabraniam cieszyć się naturą? – zrobiła minę niewiniątka.
– Za to jednym jej przedstawicielem, z gatunku homo sapiens.
– Bo niestety poznałam się na Kubie… On niczego nie robi tak sobie.
– Nie kracz! A może akurat zaskoczy mnie czymś miłym?
– Nika, na co ty właściwie liczysz? – Pola popatrzyła na nią z naganą. – Na wielkie słowa, za którymi pójdą czyny? Zrozum wreszcie, że Kuba należy do facetów, którzy niczego nie przyrzekają. Ale też nie zapomną zostawić sobie furtki do powrotu.
– Czemu tak sądzisz?
– Widzę, jak z tobą pogrywa. Zapomniałaś już?
– Daj spokój, to przeszłość! – przerwała jej i szybko zmieniła temat. – Pracowałaś wczoraj? Chciałam pogadać, ale byłaś nieosiągalna.
– Wybraliśmy się na tę nową komedię Woody Allena. W kinie wyłączyłam komórkę… – rozgadała się o filmowych wrażeniach.
– Powiedz raczej, kiedy wreszcie poznam tego twojego Justyna? – Dominika nie po raz pierwszy o to dopytywała.
– Nie wiem, czy zdążysz, ciągle się sprzeczamy!
– Słaba wymówka…
– Niestety, nie! Sama się dziwię, że jeszcze z nim wytrzymuję, straszny z niego uparciuch! – Pola roześmiała się, potrząsając lokami, których zazdrościła jej niejedna dziewczyna.
– Widać, ma też jakieś zalety.
– A, owszem. Słodkie usta, delikatne dłonie… – wymieniała z przesadną namiętnością w głosie. Po chwili dodała już poważniej: – Justyn to dobry chłopak, intuicja rzadko mnie zawodzi. Męczy mnie tylko jego krańcowość, dla niego wszystko jest czarne lub białe. Możliwe jednak, że to jakaś poza.
– Myślisz, że nie jest z tobą szczery?
– Nie wiem, ale to nie jest fałsz, raczej zagubienie. On jest taki zmienny… chciałabym wiedzieć, co się za tym kryje! Jednego dnia pragnie żyć pełną parą, a drugiego z przesadą stawia siebie do pionu. Kiedy mam tego dosyć, przeprasza i mówi, jak bardzo mu jestem potrzebna.
– Pola – siostra miłosierdzia! – zakpiła Dominika.
– I co z tego? Ja lubię takie wyzwania! – rzuciła przekornie. – A Justyn to naprawdę trudny przypadek!
– Widzisz?! A ode mnie żądasz konsekwencji! Kuba też nie jest łatwy…
– I to podobno my, kobiety, jesteśmy skomplikowane!
– My?! My po prostu lubimy jasne sytuacje!
– Nie nasza wina, że faceci tak wszystko gmatwają!
– Właśnie! Co zrobiliby bez nas?
– Ach, jakie jesteśmy wspaniałe…
– Niezastąpione.
– Podpora ludzkości!
– I jej ozdoba!
– Królestwo za takie jak my!
Umiały tak bez końca, to była sprawdzona metoda pozbycia się złych emocji, wygaszenia ich w zarodku. Podziałała i teraz. Wzrok roześmianych dziewczyn wyrażał ten niepowtarzalny rodzaj akceptacji, możliwy jedynie między prawdziwymi przyjaciółkami.
Różniły się bardzo, zarówno zewnętrznie, jak i cechami charakteru. Pola, niska czarnulka z imponującym biustem odznaczała się żywym temperamentem i lubiła dominować. Nie zyskiwało jej to sympatii, lecz osoby, które miały z nią częsty kontakt, przekonywały się o szlachetności serca dziewczyny i jej niezłomnej lojalności. Potrafiła złajać bez owijania w bawełnę, gdyż nie umiała ścierpieć głupoty i dobrowolnego pchania się w nieszczęście. Jednak, gdy pomimo jej przestróg coś kończyło się małym dramatem, pierwsza przychodziła z pomocą.
Spokojna Dominika mogła się wydawać osobą nieśmiałą. W rzeczywistości nie przepadała tylko za większym gronem ludzi, z pojedynczymi osobami dogadywała się bez trudu. Zbyt szybko rosnąc, popadła w kompleksy, których nie wyzbyła się nawet, gdy nie było już ku temu podstaw. Smukła i długonoga, o dużych, lekko rozmarzonych oczach, wyglądała młodziej niż jej rówieśniczki. Najbliższa była jej Pola, z którą znała się od liceum.
– To nie tak, że nie życzę ci udanego weekendu! – przyjaciółka usprawiedliwiała się, gdy przy winie powróciły znów do tematu. – Jedź, wykorzystaj końcówkę lata, naciesz się Beskidami! Ale nie może być tak, że Kuba tygodniami cię unika, a ty zachowujesz się teraz, jakby nic się nie stało! Zapytaj go, o co mu szło?
– Tak po prostu?
– A dlaczego by nie? Należą ci się jakieś wyjaśnienia!
Dominika nie znalazła kontrargumentu, jednak miała obawy, że się na to nie odważy.
– Nie lubisz go, prawda? – spytała po chwili.
– Nie znoszę jego manipulacji! – Pola wytrzymała jej spojrzenie i już bardziej miękko dodała: – Nie pozwalaj mu na to.
* * *
Powietrze przesycała przedwieczorna wilgoć, tak znamienna dla późnego lata. Kręta dróżka prowadziła z lasu na skraj górskiej przełęczy. Zatrzymali się, zastygając w podziwie. Widok przed nimi, choć piękny, mimowolnie wzbudzał też respekt. Przeciwległe szczyty, zarośnięte gęstym lasem, odcinały się nierówną linią od pastelowo zabarwionego nieba. Panował tu bezczasowy spokój.
Usiedli na kamiennej półce, naturalnie wyżłobionej deszczem i wiatrem. Wyryte w skałkach znaki wskazywały, że od dawien dawna zachodzili tu wędrowcy. Po współczesnych pozostały też inne ślady – niedopałki papierosów, jakieś stare śmieci. Dominika zdjęła plecak i kurtkę, Kuba poszedł w jej ślady. Odpoczywali w milczeniu, ogrzewani promieniami zniżającego się słońca.
– Jak wiele tracimy, żyjąc w mieście – chłopak jako pierwszy przerwał ciszę.
– Tak. I jeszcze nam się zdaje, że to jakiś przywilej. Sprzedaliśmy się wygodzie...
– Ale to nie przymus! – zaoponował. – Wybór należy do nas. Pytanie tylko, czy chcemy wybierać?
– Może za mało w nas odwagi, żeby pójść za głosem serca?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Dominika odgadła, że uznał jej pytanie za czysto retoryczne. Zanim odwrócił się od niej, zauważyła zmieszanie w jego wzroku. „Coraz mniej cię rozumiem!”, stwierdziła niemo.
Ostry krzyk w górze oderwał ją od niewesołej refleksji. Pod niebem dostrzegła dwa ptaki. Mniejszy krążył wokół roślejszego od siebie, ignorującego jego obecność w majestatycznym locie naprzód. Nagle pierwszy gwałtownie skręcił i minął się z tamtym, zdawało się, o centymetry.
Przeraźliwie skrzecząc, odfrunął do lasu, podczas gdy większe ptaszysko, nie przejmując się zajściem, nieprzerwanie wznosiło się dalej, płynnie poruszając skrzydłami. Zaobserwowana scenka poruszyła Dominikę, pozazdrościła ptakowi jego zdecydowania. „Wiedział, dokąd zmierza!”, pomyślała, uświadamiając sobie mglistość własnych celów. I swoją skłonność do ustępstw.
– Chodźmy już! – poprosiła. – Daleka droga przed nami!
– Bez paniki, mam wszystko pod kontrolą! – uspokajał Kuba, jednak podniósł się z miejsca.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak ci zaufać… – celowo obniżyła tonację, nadając słowom posmaczku wieloznaczności.
Zignorował prowokację, a zarazem szansę na większą poufałość. Tego dnia była to norma. Dominika tęskniła za dawnym Kubą i za zbladłym już uczuciem pewności, które kiedyś brała za coś oczywistego. „Powinnam wiedzieć, że szczodrość losu nigdy nie trwa wiecznie”, westchnęła.
Las na powrót przeniknął ich chłodem. Dominika poślizgnęła się na ściółce z choinowych igieł i cicho zaklęła. Wystające spod ziemi korzenie nie ułatwiały szybkiego schodzenia w dolinę. Kuba szedł pierwszy, zwinnie pokonując wszystkie zasadzki, przywykły do górskich wędrówek. Prawie wcale się nie odzywał, zagadywany odpowiadał neutralnie i krótko, tyle, by nie wyjść na milczka. „Czy on już zawsze będzie taki... czujny?”, Dominikę irytowała poprawność, którą swoim zachowaniem narzucał im obojgu.
A przecież kiedyś było inaczej, spontanicznie i bez zahamowań. Umieli ze sobą rozmawiać otwarcie, nie bojąc się konsekwencji. Wszystko było jasne i proste. Zdawało się, że przeznaczenie samo popycha ich w dobre jutro, nie wymagając od nich najmniejszego wysiłku. Miało być coraz lepiej, coraz bliżej i intensywniej, aż do dnia, w którym stwierdziliby, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Do tego jednak nie doszło. Co gorsza, z czasem ich stosunki zamiast ocieplać, zaczęły się ochładzać. Wcześniejsza zażyłość przekształciła się w osobliwy układ bez wzajemnych zobowiązań, zasad i obietnic.
Dominika wróciła myślami do czasu, który z obecnej perspektywy wydawał się nieskazitelny. Wchodziła w dojrzałość naiwnie, z oczekiwaniem wyłącznie pozytywnych życiowych niespodzianek. Zewnętrznie nadal wiotka jak świeży pęd roślinki, z pierwszymi zaledwie pączkami kobiecości, nie była świadoma ich powabu. Nie wiedziała, że to, co brała za ułomność, niecierpliwie wyglądając bardziej krągłych kształtów, zaprocentuje przedłużoną młodością, i to nie tylko ciała. Jedynie mama uzmysławiała jej czasem, jak cennym darem została obdarzona:
– Ciesz się, że jesteś podobna do taty, do dziś można mu pozazdrościć figury! Nigdy nie będziesz musiała myśleć o dietach! – westchnęła na wspomnienie własnych zmagań z wagą.
– Za to na razie biorą mnie za smarkulę... – marudziła Dominika.
Inauguracja roku akademickiego pozbawiła ją złudzeń, że status studentki zmieni coś w tym względzie. W dziekanacie zwrócono się do niej „moje dziecko”, gdy do innych per „pan” czy „pani”, a dla kolegów z grupy, forujących seksowniejsze dziewczyny, była wręcz niewidzialna. Zdecydowanie nie był to jeszcze jej czas.
Uniwersytet w jej mieście był kompleksem chaotycznie rozrzuconych budynków i rozeznanie się w nich wymagało dobrej orientacji. Dominika, początkowo gubiąc się między nimi, najczęściej trzymała się stałej trasy. Wkrótce wtopiła się w swoisty rytm uczelni, poznała nowych ludzi, nabrała większej pewności siebie. W klubach studenckich bywała jednak rzadko, gdyż preferowała stare towarzystwo koleżanek z liceum. Nie umawiała się z żadnym chłopakiem, choć rozkwitała coraz efektowniej i zaczynała się podobać. Nadal nie była gotowa, by pójść z kimś do łóżka, a przynajmniej nie z jednym z tych, którzy proponowali jej randki. Seksualnie aktywna Pola miała ją za niedzisiejszą.
Dominika była już na trzecim roku, kiedy wpadł jej w oko jeden ze starszych studentów. Nie zdawała sobie sprawy, że to on pierwszy zwrócił na nią uwagę i nieprzypadkowo wciąż natykali się na siebie. Z pozoru nie było w tym nic dziwnego, mijali się na korytarzach, oboje korzystali z biblioteki uniwersyteckiej, posilali się w tych samych barach szybkiej obsługi. Dziewczyna smutniała, kiedy nie zauważała go przez kilka dni z rzędu. Tym większa była potem jej radość, gdy znowu go wypatrzyła. Wciąż zachowywała w sobie pamięć tamtego podniecenia.
Wyrazista, trochę egzotyczna uroda chłopaka podobała się dziewczynom, Dominika nie była wyjątkiem. W odróżnieniu od innych nie miała jednak śmiałości, by zainicjować znajomość. Zwłaszcza że wzbudzał w niej pragnienia, których wstydziła się nawet przed samą sobą. Omal więc nie doznała szoku, kiedy pewnego dnia podszedł do niej, jak gdyby nigdy nic, zagadując:
– Cześć! Dołączyłabyś do naszej akcji? Jestem Kuba.
– Cześć… Dominika – podała mu dłoń, a tając speszenie, spytała: – Co to za akcja?
– Protestacyjna. Dziekanat planuje wprowadzenie opłat za korzystanie z siłowni. Nie pozwolimy na to.
– Bo ja wiem …– zawahała się. – Na kulturystkę chyba raczej nie wyglądam.
– Tym bardziej powinno ci zależeć na darmowym dostępie do sprzętu! – przekonywał.
– Nie zabrzmiało to jak komplement – zaśmiała się. – Aż tak źle ze mną?
– Przepraszam, werbuję od rana i gadam już od rzeczy! Po prostu im będzie nas więcej, tym lepiej. Jesteś na germanistyce, prawda? – nie czekając na reakcję, zaproponował ze zniewalającym uśmiechem: – Może usiądziemy gdzieś i pogadamy? Zapraszam cię na colę, co ty na to?
– No, dobrze – zaskoczył ją inwencją. – Mam trochę czasu do wykładu.
Znaleźli stolik w klubie na terenie uczelni. Dominika starała się wrócić do równowagi, co w tak nieoczekiwanej bliskości Kuby wcale nie było łatwe. On tymczasem opowiadał o akcji, o swoim kierunku – geologii, a potem zaciekawił się, jak ona odbiera studenckie życie. Próbowała się rozluźnić, lecz sytuacja przerastała ją trochę. Kuba chyba musiał coś wyczuć, ponieważ zaprzestał pytań. W zamian za to rozładował atmosferę kawałem, na który ona błyskawicznie zareagowała śmiechem.
– Załapałaś! – wyraził uznanie. – Nie ma nic bardziej żenującego niż cisza po niezrozumianym dowcipie!
– Testujesz w ten sposób wszystkie dziewczyny?
– Tak, ale ty pierwsza na to wpadłaś – przyznał się z rozbrajającym uśmiechem, po czym równie otwarcie dodał: – Miałem nadzieję, że będziesz właśnie taka.
- Jaka?
- Bystra i sympatyczna.
To była chwila, w której zrozumiała, że nie przypadkiem ją zaczepił. Rozluźniła się wreszcie, w czym pomógł fakt, że nadawali na tych samych falach. Odkryli, że mają nie tylko podobne poczucie humoru, ale i łatwość wzajemnej komunikacji – jak zawsze, gdy życzliwość płynie z obu stron. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że nie skończy się na tej jednej rozmowie. Przy wyjściu z klubu Kuba jednak wolał się upewnić:
– Zobaczymy się jeszcze?
– Przekonałeś mnie… przyjdę na tę akcję. A kto wie, może i na siłownię?
– Prawdę mówiąc, wolałbym spotkać się z tobą z dala od konkurencji! – zażartował, po czym zniżając głos, dodał: – Poważnie, Dominiko, umówmy się!
– Czekam więc na poważną propozycję!
– Czy mogę prosić cię o rękę?
Pokryła zażenowanie karcącą miną. Umówili się na wieczór, po nim znowu i tak dzień po dniu, aż nie było już potrzeby ustalania terminów. Dominika przedziwnie łatwo przywiązała się do niego, nie zastanawiając się nad tym głębiej i biorąc taki stan rzeczy za całkiem normalny.
Mijały tygodnie, stali się więcej niż przyjaciółmi, ale nadal nie byli parą. Szczerze powiedziawszy, Dominika marzyła już o tym, by posunął się dalej; zakochała się w nim i coraz gorzej potrafiła to ukryć. Rozważała nawet, czy nie przejąć inicjatywy, lecz Kuba, jakby odgadując jej zamiary, rzucił, że szanuje tylko te dziewczyny, które szanują siebie. Niekiedy flirtowali ze sobą, raz on ją podpuszczał, to znów ona kokietowała jego. Jednakże nawet wtedy nie tracili wyczucia, co jest jeszcze zabawą, a co już krokiem serio. Raz i drugi pocałowali się nawet, jednak potem Kuba konsekwentnie naprowadzał ich z powrotem na przyjaźń. Z reguły sprowadzało to się do dłuższych przerw w kontaktach.
Kiedy tygodnie wydłużyły się do miesięcy, Dominika zaczęła się niepokoić. Spekulowała, że wszystkie żarty Kuby mogą być kamuflażem, mistrzowskim skrywaniem braku pociągu do niej. Pola, która od początku miała uprzedzenia do jej niby-chłopaka, mówiła wprost:
– Tacy przystojniacy zawsze są dla mnie trochę podejrzani. Jak nie narcyz, to gej!
Dominika głośno obalała jej słowa, lecz zasiane ziarno wątpliwości powoli w niej dojrzewało. Nie mając pewności, kim jest dla Kuby, stała się przewrażliwiona i humorzasta. Nie wierzyła, aby wolał chłopców, reagował na ładne kobiety i dobrze całował. Dlaczego jednak nie dążył do zbliżenia fizycznego? Coraz częściej wysyłała jednoznaczne znaki, których Kuba zdawał się nie zauważać, a to na nowo rozbudzało jej wahania.
– Daj sobie z nim spokój! – niezmiennie słyszała rady przyjaciółki. – Coś jest z nim nie tak. Każdy zdrowy facet w jego wieku myśli tylko o seksie! Kuba ani o to nie zabiega, ani nawet nie jest o ciebie zazdrosny. Na moje wyczucie, on coś kręci. Najlepiej zrobisz, jak zapomnisz o nim!
Aż wreszcie nadeszła wyjątkowa noc, po wieczorze spędzonym w bliźniaczych nastrojach, gdy jedno spotkanie oczu umiało wyrazić więcej niż słowa. Byli na imprezie w akademiku, która z wesołej przeobraziła się w niemal intymną, z tańcami, przytulaniem i pocałunkami. Wypiła więcej, niż powinna i gdy Kuba odprowadził ją potem do domu, nie pozwoliła mu odejść. Pragnęła go, a co więcej, wyczuwała, że on również jej pragnie. Kiedy wtulając się w niego, szepnęła: „teraz albo nigdy”, zrozumiał w lot i pozwolił ponieść się żądzy.
Samo przeżycie zawiodło Dominikę, odbiegało nie tylko od jej marzeń, ale i mniej romantycznych oczekiwań. W następnych dniach chodziła przygnębiona, lecz nawet z Polą nie chciała o tym rozmawiać. Musiało minąć trochę czasu, by mogła racjonalnie zastanowić się nad tym, co zaszło. Ostatecznie uznała, że nie powinna niczego żałować, ale też przestała prowokować chłopaka. Uzyskawszy pewność, że wszystko z nim w porządku, zatrzymała się na tamtym przedsmaku jedności. Nie rozumiała tylko, dlaczego Kuba nigdy nie wrócił do tego zdarzenia. Było jej przykro, że potraktował je jak niebyłe. Któregoś dnia w przypływie animuszu spróbowała nawiązać do nocy, która wprowadziła ich w nowy wymiar bliskości. Lodowate spojrzenie chłopaka przerwało potok jej wspomnień, stawiając tamę śmiałości, wręcz zawstydzając do bólu.
Temperatura ich relacji opadła znów do przyjacielskiej. Widywali się rzadziej i to z powodu rezerwy okazywanej przez Kubę. Dominika godziła się na to, ponieważ miała wyrzuty sumienia, że doprowadziła do tego dystansu. Czuła, że w jakiś niepojęty dla niej sposób zawiodła Kubę, lecz nie ośmieliła się poprosić o wyjaśnienia. Równie męcząca była jego nieprzewidywalność. Potrafił pojawić się w wyśmienitym nastroju i zaskakiwał ją kolejnym nowym hobby. Ten wspaniały czas, przepojony jego radosną żywotnością, przywracał Dominice nadzieję. Potem jednak Kuba znowu znikał na dłużej.
„Gdybym tylko umiała przestać go kochać!”, wzdychała, zdając sobie sprawę, że uzależniła się od niego również emocjonalnie. Dzień, w którym nie spotkała się z Kubą, uważała za stracony.
On najczęściej tłumaczył się pisaniem pracy dyplomowej, był na ostatnim roku. Dominika wzięła się w garść i powstrzymała od stawiania żądań, wierząc, że czas przyniesie rozwiązania. Koncentrowała się na swoich zajęciach, zaliczając świetnie wszystkie przedmioty, a wolne wieczory spędzała z koleżankami. Kuba uzyskał dyplom, jednak w ich wzajemnej relacji nawet wtedy nie nastąpiła żadna istotna przemiana. Spotykali się lub nie, i nigdy nie było wiadomo, jaki będzie miał nastrój.
Nadeszły upragnione wakacje. Dominika zaliczyła czterotygodniowy pobyt w Dreźnie, a przez nastepne dwa tygodnie wypoczywała z Polą nad morzem. Kuba, który tymczasem podłapał jakieś sezonowe zlecenie na Pomorzu, obiecywał, że któregoś dnia zajedzie do dziewczyn. Nie doczekały się jego odwiedzin, co dla Poli stało się kolejnym dowodem na jego krętactwa, a w najlepszym razie – na brak dobrej woli.
Od początku nie ufała mu i jako jedyna w otoczeniu Dominiki w najmniejszym stopniu nie uległa czarowi Kuby. Nie okazywała mu niechęci, lecz dawała jawnie do zrozumienia, że nie ma co liczyć na jej pobłażanie. Jakby to wyczuwając, w jej obecności zawsze nadskakiwał Dominice. Ta broniła go przed przyjaciółką, wskazując, że chłopak jest niezwykły, lecz Pola wiedziała swoje.
– Jak długo się znacie? – przypominała wciąż tym samym pytaniem.
Dominika wolała nie liczyć.
Dziewczyny wróciły do miasta, niebawem też na powrót znalazł się w nim Kuba. Zameldował się, niby stęskniony, lecz potem znowu jej unikał. Ona miała w sobie zbyt wiele godności, a za mało wyrafinowania, by narzucać mu swoją obecność. Skutkiem tego najczęściej znów się mijali. W czasie, w miejscach i jakby też w odczuciach...
W końcu jednak zadzwonił.
Dominika przybyła w góry z podskórnym oczekiwaniem wyjątkowego przeżycia, lecz teraz, w miarę upływu godzin, traciła na to nadzieję. Nie czuła z nim tej rzadkiej, szczególnej więzi i, jak na razie, nic nie zdołało jej wskrzesić. Znów oddzielała ich niewidoczna szyba.
* * *
Zmęczona kilkugodzinną marszrutą dziewczyna poddała się wreszcie. Subtelne wysiłki, by przebić się do Kuby, okazały się marnotrawstwem energii i tylko ją zdołowały. Nie rozumiała, jaki był cel wspólnego wyjazdu, skoro nie zależało mu na odnowieniu bliskości.
Dróżka rozszerzyła się, znów mogli iść obok siebie. Dominika zerknęła na profil twarzy, tylekroć wspominanej, odtwarzanej w każdym szczególe. Kuba wyczuł jej wzrok i uśmiechnął się.
– Wymęczyłem cię tą wędrówką...
– Nie, nie – zaoponowała.
„I po co się tak przymilam?”, zganiła się już w myślach. W rzeczywistości bolały ją nogi, ale na szczęście lasek iglasty wyraźnie się przerzedzał. „Potem tylko to gliniaste zejście i zaczną się łąki. Stamtąd już naprawdę blisko”, dodawała sobie otuchy przypominaniem szczegółów trasy. Przy skarpie Kuba zatrzymał się i podał jej rękę:
– Ostrożnie, tutaj jest trochę ślisko!
Ich dłonie połączyły się i na krótką chwilę spotkały się też ich spojrzenia. Kuba momentalnie uciekł wzrokiem, nie przedłużając sytuacji, która mogła przerodzić się w coś więcej. Po zejściu na równiejszą powierzchnię natychmiast też puścił dłoń dziewczyny, pod pretekstem wskazania czerwonej łuny na niebie. Dominika, w obecnym stanie ducha, nie potrafiła dzielić jego zachwytu.
Droga przez pole była ubita i prosta; mogli znów przyspieszyć. Usatysfakcjonowany wędrówką Kuba prawdziwie się teraz rozgadał i wspominał podobne wycieczki. Zmęczona Dominika słuchała jego wywodu, tylko przytakując, niezdolna do większego zaangażowania.
Niedługo potem zbliżyli się do pierwszych zabudowań. Niebo odbijało się w oknach purpurą, stwarzając iluzję ognia. Przydomowe wiejskie ogrody, pełne kwitnących kwiatów, wydawały intensywną, przedwieczorną woń. Jeden z upojnych zapachów podziałał na zmysły Dominiki i zbudził odległe skojarzenia. Zatęskniła za nocą i za inną sobą, odważną uwodzicielką, jaką była wyłącznie w swoich marzeniach.
Kuba nie chciał jej takiej. Pojęła to już wtedy, kiedy kochał się z nią pospiesznie, za nic mając jej pragnienia, nie słuchając próśb. Czuła się potem podle, niczym zdemaskowana grzeszna kusicielka. Później wielokrotnie, rozdwojona między tym, czego natrętnie domagały się instynkty, a co zagłuszał rozsądek – i Kuba, pytała siebie, czy miłość do niego ma w ogóle sens. Pragnęła jej odwzajemnienia i dopełnienia, bez osądzania, jakie nierzadko widziała w jego wzroku. Chociaż Kuba powtarzał, że zależy mu na niej, nigdy nie zdobył się na wyznanie uczuć. Przypuszczała, że należy do facetów, którzy nie potrafią wyrazić ich słowami. Gdyby tylko zechciał potwierdzić je inaczej! Cóż, kiedy nawet tego nie czynił, albo też słane przez niego znaki były dla niej nieczytelne. Westchnęła lekko.
– A może wcale tego nie chcesz?
Pytanie Kuby zaskoczyło ją do tego stopnia, że posądziła go o zdolności telepatyczne. Na szczęście zaraz dodał:
– Gość z recepcji zapewniał, że będzie świetna muza, podobno mają dobrego didżeja! To jak?
Dominika uspokoiła się; mówił o dyskotece w hotelu. Odpowiedziała szybko, siląc się na nawet uśmiech:
– Chcę, chcę. Byle nie od razu… jestem padnięta.
– Sorry, ta trasa była raczej dla zaprawionych! Ja ostatnio więcej trenuję, to i kondycja lepsza…
– Nie przesadzaj, jeszcze żyję! A, właśnie! Remigiusz wspominał, że wzięliście się ostro za siebie... – podjęła temat.
– Z nim w siłowni, ale też sam… rower, biegi.
– To dobrze, bo chyba za dużo siedziałeś ostatnio przy kompie! – trzymała się tego, co o nim wiedziała.
– Lepiej nie wnikaj, ile! – przyznał ze śmiechem. – Wirtualny światek cholernie wciąga, jeszcze trochę, a przestałbym wierzyć, że istnieje jakiś inny!
– Jesteś pewien, że istnieje? – zapytała z filuternym spojrzeniem. – A może uczestniczymy teraz w jednej z gier, a wszystko wokół jest jedynie cybernetyczną iluzją?
– O, nie. Nasz świat na pewno jest realny. Żyjemy tutaj i teraz. Dlatego trzeba umieć wykorzystać szansę, gdy się pojawi. Jutro może jej nie być.
Zamyślił się na moment i pobiegł wzrokiem gdzieś daleko. Serce Dominiki ścisnęło się z żalu – jak zawsze, gdy zamykał się przed nią. Zapragnęła objąć Kubę i wtulić się w jego ramiona, przekonać się, że i oni dwoje są realni, a to, co ich łączyło – prawdziwe. Nie zdążyła. Kuba, jakby odgadując jej pragnienie, położył mu kres żartobliwym banałem:
– Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło! Internet wprawdzie pomniejszył nam świat, ale też otworzył masę nowych możliwości! Wiesz, że wczoraj czatowałem jednocześnie z farmerem australijskim i maklerem z Nowego Jorku!
– Po co? – spytała, w duchu zazdrosna o czas, który poświęcał innym.
– Nie chodzi o to, po co, ale że w ogóle można! – wykręcił się od podania szczegółów. – Szybkość komunikowania się, dostęp do informacji… jeszcze nie tak dawno była to czysta fantastyka!
– Nie musisz przybliżać mi zalet Internetu! – zaśmiała się. – Gdyby nie strona niemieckiej uczelni, nie spędziłabym lipca w Dreźnie! I to niemal za friko!
Chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamilkł. Dominika wyczuła, że coś go dręczy, lecz zanim zdołała do tego nawiązać, zmienił już temat. Nie zmylił jej tym. W czasie ostatniego roku nauczyła się odróżniać jego pozy i pozory od prawdziwych reakcji. Podobnie analizowała wypowiedzi Kuby pod kątem ukrytych znaczeń. Tylko taka droga dawała szansę poznania, jaki był naprawdę i zrozumienia jego intencji. Cel był jeszcze daleko przed nią, ale niektóre znaki stały się już czytelne. W sekundzie pojęła, że Kuba ukrywał coś przed nią. Nie czuła się teraz na siłach, by podjąć próby wydobycia z niego konkretów. Zresztą dochodzili już do hotelu.
Nieciekawy zewnętrznie przeżytek epoki, po której zostało wiele takich klocowatych budowli, zdobiło otoczenie sosen. W holu było spokojnie, kroki pojedynczych gości tłumiły dywany. Kuba odebrał klucze z recepcji i każde z nich udało się do swego pokoju; znajdowały się na innych piętrach. Dominika przypuszczała, że to nie był przypadek.
Rozstali się na schodach, gdy skręcała w swój korytarz, a Kuba poszedł wyżej. Po dotarciu do siebie ściągnęła tylko buty i rzuciła się na łóżko. Dopiero teraz ujawniło się całe jej zmęczenie; nie wiedzieć kiedy, zasnęła. Z drzemki wyrwała ją melodia telefonu. To był Kuba.
– Mam przyjść po ciebie czy spotkamy się w restauracji?
– Już teraz?! – przeraziła się. – Muszę jeszcze ekspresem pod prysznic... Jak chcesz, to zejdź na dół pierwszy. Może w tym czasie zamówiłbyś dla nas kolację? – wypowiadając machinalnie „dla nas”, poczuła przyjemną wagę tych słów.
– Dobrze. A na co masz ochotę?
– Szczerze? – wymownie zamilkła na parę sekund, po czym wolno dodała: – Zdaję się całkowicie na ciebie.
Dominika wiedziała, że balansuje na krawędzi niemego paktu między nimi, lecz delikatna pikanteria obudziła ją, mobilizując umysł do działania. Z drugiej strony słuchawki usłyszała chrząknięcie, a zaraz potem oświadczenie Kuby:
– Wybiorę coś. Tylko nie każ mi długo czekać!
Obiecała, że dotrze najdalej za pół godziny. Nie ociągając się, ruszyła do łazienki. Kąpiel wskrzesiła w niej chęć do życia, pobudzając także nowe nadzieje. „Może jeszcze nie wszystko stracone?”, dodała sobie otuchy, myśląc o czekającym ją wieczorze z Kubą.
Zamierzała zaskoczyć go swoim wyglądem, ani myślała nadal odgrywać turystkę. Umyte włosy naturalnie podkręciły się, miękkimi, brązowymi falami spadając na ramiona. Lekki makijaż sprawił, że i twarz nabrała świeżości. Założyła spodnium, którego czarny, lejący materiał podkreślał szczupły wdzięk sylwetki. Jeszcze tylko maleńka, srebrna torebka na długim pasku, który skośnie przełożyła przez tułów i była gotowa do wyjścia.
Nie wiedziała, że czekał na nią tor wydarzeń dawno już wytyczony przez Kubę.
* * *
W holu zastała rozweseloną grupkę zmierzającą do baru w piwnicach. Zaczynała się tam cosobotnia dyskoteka, przytłumione rytmy muzyki docierały aż tutaj. Jedna z dziewczyn, mijając Dominikę, rzuciła jej miłą uwagę. Podziękowała i przelotnym spojrzeniem upewniła się w lustrze na ścianie, że zasłużyła sobie na ten komplement.
W sali restauracji odszukała wzrokiem Kubę. Zajmował miejsce przy jednym ze stolików przy oknie poważny, pogrążony w myślach; Dominika wiele by dała, aby móc je odgadnąć. Zauważywszy ją, w oka mgnieniu przybrał inny wyraz twarzy, zapraszający, rozjaśniony uśmiechem.
– Pięknie wyglądasz…
– Dziękuję. Zamówiłeś już coś? – spytała, siadając naprzeciw. – Mdleję z głodu!
– Kwadrans temu. Ale poprosiłem, by podano, gdy ty się pojawisz – na dowód tego dał znak kelnerowi. –Może na razie wodę?
Dominika przytaknęła. Jej towarzysz musiał również wypocząć, gdyż mimo wieczornej pory zdawał się być w dobrej formie. Włosy skręcone w ciemne, gęste pukle lśniły, jakby użył oliwki. Założył czystą, jasną koszulę, podkreślającą opaleniznę. Nawet z tej odległości szedł od niego przyjemny zapach. Dominice schlebiało, że zadbał o zrobienie na niej dobrego wrażenia. Tuż potem w jej głowie zakwitła myśl, która na moment skradła jej oddech. „Czyżby...?!”. Upomniała się, aby trzymać fantazję w ryzach.
Kuba relacjonował jej koncert, na którym był parę dni wcześniej. Zabolało ją trochę, że nie zaproponował pójścia ze sobą, lecz ukryła zawód. Pola strofowała ją, że powinna żyć własnym życiem, że to głupota czekać wciąż w gotowości na jego telefon. Przyznawała jej rację, lecz nie potrafiła inaczej. Kiedy dała namówić się Poli na wspólny wyjazd nad morze, to chociaż było cudownie – za dnia wylegiwały się na plaży, a wieczorem szalały na tańcach – myślami i tak biegła wciąż ku Kubie. Bezustannie czekała na jego wiadomość, gryząc się wizjami, dlaczego nie melduje się, ani nie przybywa. „A dzisiaj nareszcie jestem z nim sam na sam!”, czym prędzej wróciła do teraźniejszości.
Zamówione danie okazało się gęstą zupą gulaszową, podaną w kokilkach podgrzewanych płomieniem. Do tego pajdy świeżego chleba wyłożone w koszyku i sałatka wiejska z kiszonymi ogórkami. Kuba uzasadniał swój wybór:
– W mieście mamy wybór potraw z każdej kuchni, od włoskiej po chińską, ale w górach jakoś bardziej pasują mi proste dania!
Wszystko było pyszne. Zjedli z wielkim apetytem, może tylko trochę za szybko, gdyż oboje zgrzali się przy tym. Syta kolacja pozbawiła ich także sił.
– Napijmy się czegoś wzmacniającego! W przeciwnym razie zaraz tu przyśniemy! – zauważył Kuba.
– Chętnie, ja może jakiegoś drinka. Ty pewnie piwko? Zostaniemy jeszcze tutaj?
– Jeśli nie masz nic przeciwko... W barze będzie za głośno, nie pogadamy – rozejrzał się za kelnerem.
Później, kiedy siedzieli już przy zamówionych trunkach, Dominika zorientowała się, że w Kubie zaszła pewna zmiana. Nie był już wyluzowany, jego ruchy stały się ostrzejsze, barwa głosu podwyższyła nieco, a wzrok coraz częściej kierował się za okno. Mówił to o tym, to o owym, nie zważając specjalnie na jej odpowiedzi, jakby dopiero rozgrzewając się przed przejściem do sedna rozmowy. W umyśle Dominiki zapaliła się ostrzegawcza lampka.
Podobnie zachowywał się w innych sytuacjach, tyle że wówczas dochodziło do starć z osobami, których poglądów nie znosił. Kilkakrotnie była świadkiem, z jaką precyzją odnosił słowne zwycięstwo nad nimi, choć początkowo zdawało się, że akceptuje ich zdanie, prowokując najpierw przerysowanymi hasłami. Patrząc teraz na niego, pojęła, że powtarza się znany jej schemat. Kuba przed walką, Kuba, którego nie wolno nie docenić, gdyż w tym jego siła. Kuba, który jeżeli chce, rozbija w puch, by potem, jeśli ma taki kaprys, okazać miłosierdzie, przeistaczając się w sprzymierzeńca pokonanego.
To oblicze Kuby Dominika odkrywała stopniowo, przebywając w jego środowisku. Ujawniał wtedy cechy, o których nie miała pojęcia, umiał być stanowczy, a nawet zacięty. Sama, z natury łagodna, wolała komuś przytaknąć, niż walczyć o swoje, natomiast Kuba był zdania, że głupotę trzeba tępić; przede wszystkim drażniła go czynna ignorancja. Niejeden raz dał popis niszczenia kogoś jego własną bronią.
Nie było wątpliwości, Kuba nastrajał się do starcia. „Ale przecież… jesteśmy tu tylko we dwoje!”, dotarło do Dominiki. Oblała ją zimna fala przeczucia, zaraz za nią przyszedł strach. Patrzyła na Kubę jak ogłuszona, nie rozróżniając wymawianych przez niego słów; pojedyncze sylaby łączyły się w jakiś spowolniony bełkot. Miała dziwne wrażenie, że coraz mocniej oddala się od niego, że rysy jego twarzy rozpływają się, stają się złowrogie. Trwało to może kilka sekund, lecz wywołało u niej zawrót głowy.
Przeprosiła Kubę i udała się do toalety. Lęk nie chciał odejść. Dominika oparła się o ścianę, by nie stracić równowagi; mokre od potu dłonie ślizgały się po zimnych kaflach. Jakaś kobieta poprawiała makijaż przed lustrem, zerkając na nią z bezdusznym zaciekawieniem. „Pewnie myśli, że jestem ćpunką”, żachnęła się w myślach. Kiedy została sama, nachyliła się nad umywalką, by prosto z kranu napić się lodowatej wody. Opluskała nią jeszcze policzki i przedramiona, aż powolutku ostudziła emocje.
– Blada jesteś – zauważył Kuba, gdy wróciła na salę. – Źle się czujesz?
– Nic mi nie jest – zmusiła się do potwierdzajacego uśmiechu.
Z twarzy Kuby zniknął wyraz czujności. „Udało się!”, ucieszyła się, że kupił odegraną lekkość ducha. Dzwon niedobrych przeczuć nie chciał zamilknąć. Całą siłą woli skupiała się teraz, aby tego nie ujawnić. Może tylko nazbyt śpiesznie wypity drink mógł zdumieć Kubę, lecz spostrzegłszy to, skinął na kelnera i nie komentując, zamówił dla niej następny. Dla siebie poprosił o drugie piwo.
Rozgadał się, pijąc je. Łowiła jego słowa tylko jednym uchem, nie były na tyle ważne, by angażować w nie intelekt. Pozwalało jej to przemyśleć taktykę obronną, przygotować się na atak, jaki niechybnie nastąpi. Nie umiała przewidzieć, z jakiej strony spadnie cios, lecz gdy go poczuje, nie chciała być zaskoczona. Oczekiwanie na ból miało w sobie coś z chorej, masochistycznej przyjemności.
Na razie zdobyła przewagę nad Kubą. Wyglądała dalszych zdradzających go sygnałów, a gdy pojawiały się, czyniła kolejny krok, wkraczając na niewidzialne pole bitwy. Duma, będąca często ostatnią tarczą traconej pozycji, ujawniła nową siłę dziewczyny. Panowała nad sobą, wręcz prowokowała, gdy ubierając oczy w niewinność dziecka, dopytywała o jego codzienność. Kuba jak zwykle kluczył, więc nie miała pewności, czy nie przeczuł jej podchodów. Rozmawiali spokojnie, wymieniając się uśmiechami, lecz w powietrzu między nimi już wyraźnie coś zawisło.
Dominika, uważnie śledząc Kubę, dostrzegła, że nadszedł decydujący moment rozgrywki. Przybrał inną pozycję, a jego czoło zmarszczyło się od namysłu. Uprzedziła chłopaka, z opanowaniem stawiając mu rzeczowe pytanie:
– Powiedz mi, proszę, dlaczego jesteśmy tu tylko we dwoje?
Spojrzał na nią, jakby nie dowierzając, że odważyła się zmusić go do klarowności. Zaraz potem roześmiał się, kręcąc głową. Dziewczyna zachowała powagę, pokazując tym samym, że nie kokietuje, lecz chce poznać prawdę. Wtedy zrozumiał. Następna chwila wydawała się wymykać z reguł czasu, niemniej Dominika nie miała złudzeń, że wkrótce się skończy. „A potem świat nie będzie już ten sam”, proroczo powtórzyła zasłyszaną gdzieś frazę.
Nie pomyliła się. Już pierwsze słowa Kuby potwierdziły, że teraz wszystko poleci na oślep.
– Właściwie dopiero później chciałem ci to wyjaśnić – zaczął nadzwyczaj łagodnie. – Skoro jednak nalegasz… Tak, jesteśmy tu celowo we dwoje. Chciałem, żeby ten dzień na zawsze pozostał w naszej pamięci.
Chwilę czekał na jej reakcję, lecz nie usłyszawszy żadnych pytań, kontynuował już jakby nieco mniej pewnie:
– Wiem, że ostatnio zaniedbywałem cię. Poświęcałem ci mało czasu, nie szukałem kontaktu. Przepraszam za to. Widziałem, że jest ci trudno! – przerwał na moment, patrząc na nią ze skruchą, a gdy i to nie poskutkowało, dodał już chłodniej: – Mnie też nie było lekko, ale nie mogłem inaczej! Wcześniej nie dałbym rady powiedzieć ci o wszystkim!
– O czym?
Kuba pociągnął łyk piwa. Każde ze słów przenikało ją do szpiku kości, docierało nitkami nerwów do wszystkich części ciała, sadowiąc się w nich niczym tkanka rakowa, już teraz niszcząc. Nie znała tylko rodzaju nowotworu i stopnia jego złośliwości. Jeszcze sekundy i usłyszy diagnozę, dającą nadzieję albo wyrok.
– Wyjeżdżam. Daleko i na długo.
Wyrzucił to z siebie, powalając ją mieczem nieuchronności. Dominika pojęła: wyrok śmierci. Czuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg, jak spada w otchłań bez końca; te wszystkie metafory literackie, dotychczas abstrakcyjne, objawiły jej całą brutalność bezpośredniego doznania. Przymknęła powieki, pojawiło się wirowanie, więc czym prędzej otwarła je na powrót. „To niemożliwe!”, wmawiała sobie, na przekór temu, co usłyszała. „To nie mnie się zdarza! Kubo, dlaczego mi to robisz?!”.
– Nika, powiedz coś! – poprosił z westchnieniem niecierpliwości.
Zjeżyła się w sobie, zakładając zbroję cynizmu. Jeśli umierać, to śmiercią bohaterską.
– Podjąłeś już ostateczną decyzję? – spytała beznamiętnie.
– Tak.
– To o co ci chodzi? O błogosławieństwo na drogę?
– Na to nie liczę! – żachnął się. – Czujesz się urażona, że zataiłem to przed tobą. Pozwól mi jednak wyjaśnić...
– Ależ proszę! – wymówiła z przesadną grzecznością.
– To wielka sprawa, dla mnie życiowa! – skarcił ją wzrokiem, zaraz jednak się opanował. – A zresztą długo nie miałem pewności, czy mi się powiedzie.
– Mógłbyś jaśniej? Dokąd ty się w ogóle wybierasz?
– Jadę na Bliski Wschód, do pracy. To nareszcie coś, czego szukałem! Były oczywiście pewne warunki do spełnienia, dość istotne, ale dyplom dawał mi duże szanse. Wymagano nie tylko fachowej wiedzy, ale masy innych rzeczy, od superformy fizycznej i zdrowotnej po zdanie testu z angielskiego, do tego spełnienia dziesiątek formalności. Było bardzo wielu chętnych.
– Co będziesz tam robić? – dopytywała.
– Hm, to coś jak połączenie ekspedycji naukowej i misji specjalnej. Ciężka harówka, ale i przygoda! Wybierając się na geologię, marzyłem właśnie o czymś takim! – nie ukrywał euforii.
– Świetnie, ale na razie jesteś jeszcze tutaj – Dominika nadal siliła się na spokój, próbując wmówić sobie, że może jest lepiej, niż myśli. – Nie powiedziałeś, na jak długo jedziesz...
Kuba nachylił się ku niej i objął jej dłonie swoimi. Nie chciała tego, obawiała się, że zaczną drżeć, ale nie miała wyjścia. On zaś, spoglądając na nią z uwagą, wyznał:
– Na początek podpisałem umowę na trzy lata.
– Na początek? Trzy lata?! – nie dowierzała własnym uszom.
– Tak – potwierdził. – To był warunek, z którym miałem najwięcej problemów. Nawet jak na przygodę, trzy lata to szmat czasu. Alternatywy nie było, albo – albo. I tak miałem wiele szczęścia, że się dostałem! Na moją korzyść działało i to, że jestem sam, niczym nie związany.
Dominika uwolniła dłonie. Nie chciała ciepła rąk Kuby i jednocześnie lodowatych sztyletów jego słów. Nie jest niczym związany. Ani nikim, ponieważ ona się nie liczy. To bolało, lecz drążyła dalej:
– Od kiedy wiesz, że cię wybrano?
– Nie tylko mnie – wyjaśniał. – Będziemy grupą. A powiadomiono mnie o tym kilka tygodni temu. Wtedy dopiero naprawdę się zaczęło! To całe załatwianie związane z wyjazdem, wizy, szczepienia, papierki! Wziąłem się też poważnie za trening, tamten klimat daje ludziom popalić...
– Ale dlaczego nic nie powiedziałeś? Byłoby mi łatwiej.
Kuba nic na to nie odrzekł. Spuścił wzrok i milczał, krzyżując palce w nieświadomym ruchu rąk. Kiedy na powrót zwrócił się ku niej, Dominika wiedziała, że teraz nastąpi najgorsze.
– Nika, wyjeżdżam w najbliższy poniedziałek! – wyrzucił z siebie. – Jutro z rana odwiozę cię do domu, a popołudniu będę już w drodze do Warszawy. Muszę.
– Jak to?!
– Samolot startuje bardzo wcześnie, lepiej przespać się bliżej lotniska.
– To znaczy, że...
– Tak, dzisiaj był mój ostatni wolny dzień. Przeznaczyłem go dla ciebie, moja przyjaciółko. Przyznasz, że minął pięknie, ale niestety dobiega już końca – ciepłą teraz tonacją głosu zmuszał do sączenia słodkiej trucizny.
Dominika sięgnęła po alkohol, niczym po deskę ratunku. Nie miała pewności, jak długo jeszcze będzie w stanie odgrywać swoją rolę. „Opuszcza mnie!”. Jej oddech przyspieszył, jakby nagląc do szukania rozwiązań, ale myśli były już zbyt narowiste, nie dały się spleść w sensowny wątek. Popadała w coraz większą rozpacz. Odruchowo wykrztusiła słowa, których pożałowała w tym samym momencie:
– Przed nami jeszcze cała noc...
– Ejże, chyba nie masz zamiaru mnie uwieść?!
Kuba wziął jej słowa za żart lub udał, że tak sądzi. Jako że nie odpowiedziała, dodał już poważniej:
– Nika, wierz mi, znienawidziłabyś mnie! Nie mogę ci przecież niczego obiecać!
Dominika nadal milczała, jednak dotychczasowe opanowanie ustępowało miejsca gniewowi. Odrzucona sugestia o nocy ostatecznie pogrzebała jej nadzieje. Pozostała wściekłość na niego, na siebie samą, na sytuację, w której znalazła się mimo woli. Kuba nie wyczuł jej wzburzenia i ciągnął swój monolog:
– Posłuchaj, w życiu trzeba stawiać sobie cele i umieć się dla nich poświęcić! Wybory są trudne, ale niestety konieczne. Nie byłem wobec ciebie nieuczciwy, wiedziałaś, że pasja geologiczna jest dla mnie priorytetem! Skoro dostałem tę szansę, zrobię wszystko, aby jej nie zmarnować!
– Przekreślając całą przeszłość?
– Powiedziałbym inaczej: nie obciążając się nią – przerwał na moment, dodając już cieplej: – A między nami, Nika, niech lepiej pozostanie, jak jest. Przyjaźń to jedyna opcja gwarantująca nasz dalszy kontakt! Przemyślałem wszystko. Może być, że wrócę po trzech latach, a może być, że szybciej lub… wcale. Sama więc widzisz, nie mogę składać żadnych przyrzeczeń! Gdziekolwiek jednak będę, na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci...
– Aha, zasklepiona jak owad w bursztynie. Taki mały, nieważny trupek! – przerwała mu energicznie.
– Nie złość się, to nie tak! – poprosił. – Znaczysz dla mnie bardzo wiele i nic tego nie zmieni! To ani moja, ani twoja wina, że rwie mnie do przygód! Może z czasem lepiej mnie zrozumiesz, prawdę mówiąc, mocno na to liczę. Przed tobą także pracowity rok, końcówka studiów, dyplom… i dla ciebie otworzą się nowe możliwości! Żyjemy w innych czasach niż nasi starzy, nie musimy powtarzać tamtych schematów! Realizujmy się najpierw zawodowo, inne sprawy mogą poczekać!
To wszystko brzmiało sensownie, tym niemniej sztucznie. Dominika nie mogła się pozbyć wrażenia, że została okpiona, wystrychnięta na dudka. Brakowało jej argumentów. Nie mogła powołać się na jakieś wiążące słowa Kuby, ponieważ nigdy ich wymówił. Gra dwuznaczności przyniosła mu profity. Korzystał teraz z jej bezsilności; nie zdołałaby udowodnić chłopakowi zdrady. A jednak czuła się oszukana, zawiedziona Kubą aż do granic tolerancji.
– Dlaczego aż do tej chwili zwlekałeś, żeby o wszystkim mi opowiedzieć?! – w jej tonie słychać było skrywaną nutę urazy.
– No cóż, z tobą było mi najtrudniej. Może jeszcze i z moją mamą, ale ona podchodzi do życia bardzo praktycznie, więc po pierwszym szoku zaczęła mnie nawet zachęcać. Wobec ciebie miałem trochę innych obaw.
– Czyżby? Ciekawe jakich?
– Wydawało mi się, że ta wiadomość zwali cię z nóg, ale może to był tylko głupi wykręt z mojej strony. Chyba tak, bo gdy celowo zdystansowałem się do ciebie, okazało się, że świetnie sobie radzisz...
– Celowo zdystansowałeś się do mnie?! – Dominika podkreśliła te słowa, wymawiając je bardzo powoli. – To znaczy, że tych ostatnich kilka tygodni było swego rodzaju testem? Sprawdzianem na moją samodzielność, tak?! Naturalnie, że doskonale sobie radzę! Masz mnie za dzieciaka?!
– Nie przesadzaj! – zaśmiał się trochę nerwowo. – Nie testowałem cię, tylko dyskretnie obserwowałem, a to różnica. Zapomnij o słowie „dystans”, wyraziłem się niewłaściwie. W sumie samo wyszło, jak wyszło.
Dominika nie była tego pewna. Sądziła raczej, że wymknęło mu się coś ważnego, co teraz próbował zbagatelizować. „On mnie przyzwyczajał do swego odejścia!”, pojęła. Zrozumiała, że działał z premedytacją, o którą przed tą rozmową nie umiałaby go posądzić. Glazura uczciwości Kuby pękała na jej oczach niczym powierzchnia starego obrazu.
– Mniejsza zresztą o to! – kontynuował. – Jesteś dla mnie kimś szczególnym i dlatego chciałem pożegnać się z tobą w szczególny sposób. Zobacz, udało nam się spędzić cudowny dzień, zapamiętam każdy jego moment! I to jest dla mnie najpiękniejsze pożegnanie z Polską! I z tobą!
– Jasne. A ja oczywiście powinnam stanąć teraz na wysokości zadania i z przyjacielskim uśmiechem na ustach życzyć ci powodzenia! Tego po mnie oczekujesz, nieprawdaż? – zapytała z sarkazmem. – Nie, Kubo, przykro mi, ale nie potrafię! Może kiedyś, jak to powiedziałeś, zrozumiem, ale w tej chwili daleko mi do radości…
– Nika...
– Nic już nie mów, proszę! – przerwała mu. – Nie mam innego wyjścia, jak pogodzić się z twoim wyborem. Nie dałeś mi na to zbyt wiele czasu, trudno, niech będzie i tak. Ale teraz ty mnie wysłuchaj!
Jego brwi podniosły się w zdumionym wyczekiwaniu. Dominika wciągnęła powietrze, przygotowując się do ostatniego ruchu. Mając już pewność, że klamka zapadła i bezpowrotnie utraciła Kubę, musiała zdobyć się chociaż na odejście z klasą. Zmobilizowała resztkę sił i kontynuowała:
– Nie cierpię pożegnań, dlatego nie będziemy tego przedłużać. Za chwilę stąd wyjdę, jednak ty, proszę, nie idź za mną. To warunek zachowania naszej przyjaźni! Jutro wyjedziesz stąd sam, a ja wrócę pociągiem. Nie chcę cię więcej widzieć. Może kiedyś, w przyszłości, ale teraz już nie! Mówię to całkiem poważnie i będę bardzo wdzięczna, jeśli się do tego dostosujesz. Tak chcę.
Dominika podniosła się z miejsca, Kuba również, ale zatrzymała go gestem.
– Zostań, proszę! I ani słowa więcej. Bywaj zdrów, przyjacielu! – ostatnie zdanie rzuciła, uśmiechając się smutno.
Odchodząc, usłyszała jeszcze, że Kuba przywołuje ją imieniem, lecz nie odwróciła się więcej. Próbowała wyłączyć pewność, że odprowadza ją spojrzeniem, opanowała drżenie kolan, byleby tylko krok za krokiem dotrzeć do wyjścia z restauracji. Kiedy znalazła się wreszcie w holu, zezwoliła sobie na słabość i momentalnie zwilgotniały jej oczy. „Muszę się napić!”, czuła, że w przeciwnym razie rozklei się do reszty. Skierowała się ku schodom wiodącym do baru.
* * *
Królowały tu rytmy latynoskie. Dziewczyny rozgrzewały mężczyzn, kusząco kręcąc biodrami. Nie tylko na parkiecie było tłoczno, Dominika z trudem znalazła wolny stołek barowy przy samym końcu owalnej lady. Młodszy z barmanów dojrzał ją i przywitał uśmiechem nieskażonym jeszcze profesjonalizmem. Zamówiła koniak.
Sącząc go ukradkiem, zerkała na innych gości, bawiących się niefrasobliwie, widziała oczy lśniące po alkoholu. Wyczuwała przy tym, że i jej się przyglądano; zwłaszcza siedzący obok młody, szykownie ubrany mężczyzna czynił to nader jawnie. Dominika ignorowała go, póki nie zaczepił jej mało oryginalnym stwierdzeniem:
– Pani chyba także jest tutaj sama!
Musiał być od niej trochę starszy, lecz łagodne rysy niemal chłopięcej urody ujmowały mu lat. Pod lekko zadartym nosem rozchylały się w uśmiechu trochę za szerokie usta. Bardzo krótko, lecz po mistrzowsku ścięte włosy wydawały się jakby przyfarbowane na blond. Natomiast nieco powagi dodawały mu modne oprawki okularów, zza których lustrował ją przychylnym wzrokiem.
– Co za spostrzegawczość – odparła z ironią.
– Przepraszam, że jestem nachalny! – ciągnął niezrażony, trochę bliżej przysuwając się swoim stołkiem. – Nikogo tu nie znam, a chciałoby się z kimś pogadać… czy pozwoli pani, że się przedstawię? Tomasz Chojka.
Jednak to nie jego słowa, lecz szczere spojrzenie sprawiło, że Dominika zdecydowała podać mu dłoń i ujawnić imię. Niezobowiązująca rozmowa o niczym mogła też pomóc w ucieczce od własnych, niewesołych myśli. Wkrótce potwierdziło się, że jej nowy znajomy nie był podrywaczem.
– Miałem tutaj spędzić z kimś weekend… z przyjacielem… wystawił mnie do wiatru! – żalił się ciut za głośno. – Tym razem naprawdę mam dosyć, ciągle tylko wielkie obietnice, a potem znów to samo! Jestem chyba zbyt łatwowierny...
Dominika upewniała się w przypuszczeniu, że Tomasz był gejem. Nie przeszkadzało jej to, wręcz odwrotnie, taki neutralny układ był jej na rękę. Samotne przesiadywanie w barze wiązało się z ryzykiem narażenia na zaczepki podpitych facetów, a jeszcze nie chciała wracać do pokoju. Tomaszowi, z którym niebawem przeszła na „ty”, jej towarzystwo zdawało się również wystarczać. Nadzwyczaj szybko go polubiła, co samo w sobie było ewenementem. Miał ten rodzaj humoru, który ceniła najmocniej, z odrobiną sarkazmu, ale bez złośliwości. Znał też masę gejowskich anegdot i potrafił śmiać się z siebie.
Niestety, był dobrym antidotum na jej przygnębienie tylko do pewnego czasu. W miarę kolejnych drinków jego dowcip przeobrażał się bowiem powoli w wisielczy humor. Ostatecznie zaczął rozczulać się nad sobą, irytując Dominikę. Sercowe kłopoty Tomasza zbyt mocno przypominały jej własną porażkę.
– Daj spokój! – zganiła jego i własną słabość. – Wszystko kiedyś się kończy. Trzeba żyć chwilą!
Jej napomnienia na niewiele się zdały, upijał się wyraźnie na smutno. Dominika przekonała go w końcu, aby udał się na spoczynek. Przedtem wymógł na niej obietnicę, że spotkają się przy śniadaniu. Ustąpiła, nie wiedząc, czy będzie w stanie dotrzymać słowa.
Została znów sama. Większość gości dyskoteki bawiła się teraz i w barze przerzedziło się trochę. Dominika przyglądała się ludziom, lubiła to robić. Uczyła się czytać z nich jak z książki – jeszcze pisanej życiem, często już przewidywalnej, niekiedy zaskakującej jak dobre zakończenie kryminału. Młode osoby nie były tak łatwe do rozszyfrowania; za nieskazitelną buzią mogło kryć się chamstwo bądź bezdenna pustka. Niektóre twarze zdradzały trudne przeżycia, od jakich rysy zaostrzają się w przedziwnie podobnym wzorcu. Inne stanowiły już tylko reklamę kuchni polskiej, takiej z przewagą wieprzowiny.
„Wolę nie wiedzieć, co myślą o mnie!”, Dominika była świadoma, że widok młodej, samotnej kobiety w tym miejscu mógł intrygować. Może była dla nich potencjalną bohaterką opery mydlanej albo modliszką umiejętnie wyławiającą tu swą zdobycz? Miała nadzieję, że nie uznano jej za dziwkę. Jej spekulacje przerwało odczucie, że ktoś wpatruje się w nią, kryjąc za plecami innych.
Dyskretnie rzuciła tam okiem i rozpoznała Kubę. W porywie pierwszego wzburzenia chciała podejść, żeby mu nagadać. Odruchowo sięgnęła po koniak. Po uciszeniu emocji łykiem alkoholu, postanowiła udać, że niczego nie dostrzegła. „Po co tu przylazł? Znowu mnie testuje?”, nadal była na niego zła. Jednocześnie miała obawy, że nie zmyliła go swoją grą w oziębłość. Być może martwił się o nią? Wtem przyszła jej do głowy zupełnie inna myśl. „A może… zmienił zdanie co do dzisiejszej nocy?”. Zadrżała, czując, że nie umiałaby mu się oprzeć.
Problem sam się rozwiązał, bowiem Kuba zniknął. Mógł wmieszać się w tłum i nadal śledzić ją wzrokiem, przy barze była dobrze widoczna. Dominika ani myślała podejmować jego zabawę w kotka i myszkę, więc poprosiła o rachunek, a zapłaciwszy, podniosła się z miejsca. Chociaż wypiła – jak na siebie – dość sporo, była bardziej ożywiona niż śpiąca, toteż na nowo wkurzyła się na Kubę, że z jego powodu musi przedwcześnie wracać do pokoju.
Wtem muzyka przeszła z niewyszukanych, miarowych rytmów w takie, przy których większości plątały się nogi. To było coś dla Dominiki. W przyciągających ją dźwiękach space usłyszała szansę na pozbycie się resztek energii i na zapomnienie. „Dobrze, skoro Kuba mnie nie chciał, oddam się bożkowi tańca!”, orzekła i zamiast ku wyjściu, skierowała się w stronę opustoszałego parkietu.
Początkowo jej ruchy były delikatne, prawie niezauważalne. Dopiero zaznajamiała się z dźwiękami, które – powiązane wspólnym wątkiem – pozornie odbiegały od siebie, by za moment wrócić znów w jedno tempo. Muzyka zdawała się narastać pogłosem, wzbogacać w tony, a ona zespalała się z nią każdym swoim nerwem, aż po końcówki włosów. Jej nogi wybijały rytmy budzące pierwotną dzikość, a brzuch stał się zwinną uległością arabskich niewolnic. Przyjmowała muzykę nie tylko zmysłami, ale i całą swoją tęsknotą minionych dni, trwającą w niej oczekiwaniem na coś niepowtarzalnego. Niebawem straciła poczucie miejsca, przenosząc się w wibracje galaktyk i pulsujących słońc, nie wiedziała już nawet, czy to ona czy może ktoś, komu tylko użyczyła swego ciała.
Inni, którzy próbowali zmierzyć się z tym utworem, szybko dali za wygraną. Dołączyli do pozostałych, osobliwie przymuszonych do wodzenia wzrokiem za tancerką. Zdawało się, że lada chwila uniesie się lub nawet rozpłynie. Jej twarz wyrażała naprzemiennie radość i upojenie, sylwetka zdawała się jeszcze smuklejsza niż zwykle, a ramiona wzbudzały podziw harmonią ruchów. Rozrzucone swobodnie włosy poddawały się drganiom głowy, przelotnie tworząc poświatę, o którą zaczepiały się błyski kolorów. Było w tym coś enigmatycznego, ale już spowalniały rytmy muzyki, przycichały ostatnie, subtelne akordy. Dziewczyna pożegnała je łagodnym kołysaniem, póki całkiem nie zamilkły.
Na krótki moment bar stężał w bezruchu i ciszy.
Dominika nie zarejestrowała poruszenia, jakie uczyniła swoim tańcem. Wraz ze jednoczeniem z muzyką objęło ją uczucie elementarnego, oczywistego szczęścia, niezależnego od wszystkiego, co dotykało ją w realny sposób, a co teraz oddalone było o miliony lat świetlnych. Uspokajając oddech, wyciszała się bardzo powoli, połową siebie nadal znajdowała się w transie.
Opuszczała dyskotekę odprowadzana spojrzeniami; niektórzy z gości wymieniali między sobą uwagi. Dominika mijała ich z nieobecnym wyrazem twarzy, stwarzając wrażenie istoty nie z tego świata. Przyciągana jak lunatyczka smugą jasnego światła z holu, chciała już tylko stąd wyjść i zostać sama. Nie dostrzegła stojącego w cieniu Kuby, choć przeszła niespełna metr od niego. Nie zatrzymał jej.
Świt zadziwił powrotem świeżej bieli, w nocy nasypało śniegu. Pod puszystą warstwą zniknęła topniejąca maź, dając ułudę nowej czystości miasta. Wszystko wokół zdawało się dzisiaj bardziej wolne i cichsze. Dominika szła przed siebie, nie zwracając na nic uwagi, ani nie patrząc w oczy mijanych przechodniów. Kierowała się do parku.
Zachodziła tam każdego poranka i to bez względu na pogodę. Spacer był jednym z nowych rytuałów, wymyślonych przez Polę, które miały jej pomóc trzymać się w pionie. W praktyce oznaczało to codzienne pokonywanie siebie, swojej apatii, niewiary w sensowność tego wysiłku. Wychodziła z domu, wiedząc, że przyjaciółka o to zapyta, dla świętego spokoju. Na opór miała równie mało siły, co na organizację życia. W gruncie rzeczy, co za różnica, gdzie spędzi pierwszą ranną godzinę? Zakładała więc kozaki, kurtkę i ruszała niezmiennie tą samą trasą, bezmyślnie, na pamięć.
Każdy z jej kroków pozostawiał niegłęboki ślad na białej powierzchni alejki. O tak wczesnej porze nikt tędy nie spacerował, tylko gdzieniegdzie przecinały ją delikatne wzorki dróg ptasich. Słońce przebijało się spoza chmur bladym, rozmazanym kręgiem, pozostając z dala od Ziemi, niczym chłodny obserwator. Nawet najmniejszy podmuch wiatru nie zakołysał gałęziami; panowała tu idealna cisza. Zastygły w mroźnym bezruchu, bajkowo ośnieżony park nie czynił na Dominice żadnego wrażenia. Do tego świata należała tylko ciałem.
„Dzisiaj będzie dobry dzień!”, wmawiała sobie, jak uczyła ją tego Pola. Nie miała dużej nadziei, że to poskutkuje, a jednak powtarzanie tej na pozór próżnej formułki zdawało się po części funkcjonować. Przeżyła jakoś jesień, nadeszła zima. Dni nie cieszyły jej, lecz była wdzięczna, że następują po nocy. Przez dni płynęła, kiedy noce zatapiały ją koszmarami. Rankiem jej wzrok naznaczony był bezsennością i bólem.
– Dziewczyno, weź się w garść, bo jesteś już cieniem dawnej Niki! – ganiła ją przyjaciółka. – Świat nie kończy się na tym jednym facecie, to jakaś obsesja! Znowu nie spałaś, prawda?
– Spałam, spałam, tylko krótko – usprawiedliwiała się. – Nie przejmuj się mną...
– A kto, jeśli nie ja?! Spójrz do lustra! Wyglądasz jak jakaś eteryczna, pozaziemska istota! Wprost słaniasz się na nogach! I wszystko leży u ciebie odłogiem! Nika, nie można tak… – mówiła już cieplejszym tonem. – Niczego tym nie zmienisz, a tylko zrujnujesz zdrowie!
– Wiem, ale nic mi się nie chce...
– Ja ci pomogę, ale ze swojej strony też musisz coś zrobić. Tylko pogarszasz sprawę tym zamykaniem się w sobie! Rozmawiaj ze mną, a przynajmniej słuchaj, co mówię do ciebie!
Początkowo opornie, ale w końcu zaczęła ulegać upartym namowom Poli. Przyjaciółka okazała się pomocna nie tylko jako doradca; zaglądała do niej w każdej wolnej chwili, zaopatrując jej lodówkę, wyciągając na przechadzki i na różne inne sposoby ułatwiając przebrnięcie przez pierwszy, najgorszy okres. Nie chcąc, by Dominika pogrążała się w smutku, mobilizowała ją pomysłami. Z czasem wyłonił się z tego swoisty harmonogram. Jego stałe punkty były jak kręgosłup podtrzymujący wolę życia dziewczyny. Oprócz porannych spacerów brała kąpiele relaksujące, czytała dobrze nastrajające lektury, wykonywała zwykłe domowe czynności. Jedynie do przyrządzania ciepłych posiłków nadal nie umiała się przymusić. Tłumaczyła się z tego przed Polą:
– Cóż z tego, że nawet coś tam upitraszę, kiedy potem nie jem. Nie mam apetytu, zrozum…
– Zmuszaj się! Każdego dnia odrobinkę więcej. Jeszcze kiedyś zemdlejesz na ulicy i wylądujesz w szpitalu!
Niebawem o mało do tego nie doszło. Zasłabła na uczelni, jak zwykle spiesząc na wykład bez śniadania. Kiedy ocucono ją, zobaczyła wokół siebie kilkuosobowy tłumek; debatowano właśnie, czy nie wezwać pogotowia. Zdążyła stanowczo zaprotestować. Jedna z dziewczyn spytała potem dyskretnie, czy nie jest w ciąży. To akurat nie wchodziło w rachubę, ale ostrzeżenie organizmu mówiło samo za siebie. Nie było z nią dobrze. Dawniej kpiła z romantycznych bohaterek mdlejących przy każdej okazji, zapadających z niespełnionej miłości na nieuleczalne suchoty. Teraz sama stała się nieszczęśliwą heroiną. Uzmysłowiła sobie trywialność swego położenia i odtąd do rad przyjaciółki podchodziła z większą powagą.
Przede wszystkim zaczęła walczyć z demonem samozniszczenia. Uczyła się przeżywać dzień godzina za godziną, bez oczekiwań i snucia dalekosiężnych planów. Posłusznie koncentrowała się na tym, co jest, a jej ewentualne życzenia były małe i proste. „Byleby tylko przetrwać do wieczora”, mówiła sobie rankiem, a kładąc się spać, marzyła, by noc przyniosła jej choć kilka godzin wytchnienia. Stagnacja stała się schronem, w którym skryła się przed atrakcjami życia, nie pragnąc ich, ani nie szukając.
Wspierała ją zawsze niezawodna Pola.
* * *
Dziewczyny poznały się w liceum. Obydwie należały do prymusek, lecz ani nie konkurowały ze sobą, ani też nie nawiązały bliższej koleżeńskiej więzi. Później nieoczekiwanie Dominika opuściła się w nauce i stała się zamkniętą w sobie samotniczką. Wiedziano, że zmarła jej ukochana babcia, lecz nie była to jedyna przyczyna zmiany, a o tej drugiej Nika już milczała. W tym okresie wyrobiła sobie w klasie opinię dumnej dziwaczki.
Ich niemal siostrzaną przyjaźń zapoczątkował, jak to zwykle bywa, przypadek. Pola natknęła się na szlochającą dziewczynę w toalecie szkolnej. Nie pozwoliła się zbyć i pozostała przy niej, a potem pomogła doprowadzić się do porządku. Dominika przełamała się wreszcie i wyjawiła powód swego rozbicia. Opowiedziała o porannej awanturze rodziców, od dłuższego czasu zaciekle walczących ze sobą, o własnej bezradności i brutalnym pożegnaniu z bezpiecznym dzieciństwem. Buntowała się, zamykając się w swojej skorupie. W rzeczywistości coraz częściej popadała w stany depresyjne, do których miała chyba skłonności.
W końcu rodzice rozwiedli się i dopiero wtedy przypomnieli sobie o córce. Każde z nich próbowało teraz pozyskać w niej sprzymierzeńca. Usprawiedliwiali się przed nią, przekonywali do swoich racji, co tylko pogarszało sprawę. Dominika nie umiała, a nawet nie chciała wybierać między nimi czy opowiadać się po czyjejś stronie. Ich nowe działania rozdrażniały ją tylko; była zdezorientowana i nie ufała już ani ojcu, ani mamie.
I znowu Pola przyszła jej z pomocą. Słysząc, że rodzice Dominiki zamierzają sprzedać wspólne mieszkanie, jakimś cudem namówiła ich do pozostawienia go córce. Załatwiło to sporną kwestię podziału majątku, ale też uwolniło rodziców od wyrzutów sumienia. Omawiając to z Dominiką, po raz pierwszy od dawna żadne z nich nie podniosło głosu.
– Jesteś już prawie dorosła – argumentował ojciec. – Matura za pasem, potem studia, własne lokum będzie jak znalazł!
– Dasz sobie radę! Jesteś rozsądna i ambitna! – motywowała ją mama.
– Oczywiście dopóki będziesz się uczyć, możesz na nas liczyć – obiecywali oboje.
Przyjęła prezent ze stoickim spokojem, nie ujawniając bólu, jaki sprawili jej przymuszeniem do samodzielności. W wieku osiemnastu lat nie była jeszcze na nią gotowa, a wsparcie finansowe z ich strony nie rozwiązywało przecież jej wszystkich problemów. Czuła się odstawiona na boczny, nieważny tor, tym bardziej że rodzice niemal od razu związali się z nowymi partnerami. Jej brak reakcji mylili z dojrzałością i nie domyślali się, że kiedy oni budowali nowe szczęścia, ona, pozostawiona sama sobie, cierpiała. Dominika na powrót popadła w apatię, a wpajane wcześniej wartości miała teraz za nic.
Pola była wtedy kimś więcej niż tylko życzliwą doradczynią. Przepychała przyjaciółkę przez kolejne dni, mobilizując do skupienia się na własnym życiu. Pocieszała ją:
– Twoi rodzice nie są już małżeństwem, ale nadal masz mamę i tatę. Nie porzucili przecież małego dziecka, wkrótce sama odeszłabyś od nich! Powinnaś docenić ich gest z mieszkaniem i być dla nich bardziej wyrozumiała!
– Łatwo ci mówić… Pozbawili mnie rodziny, nie potrafię im wybaczyć!
– Spójrz na to inaczej: jesteście na powrót w komplecie i znowu te kłótnie w domu! Nie idealizuj rodziny, przypomnij sobie, jak było naprawdę! Ludzie przestają się kochać, rozchodzą się, nic na to nie poradzisz. Wiele osób z naszej klasy mieszka tylko z mamą czy ojcem. Ja niby mam oboje starych, ale bez przerwy czepiają się, docinają mi, ile ich kosztuję! Wciąż tylko słyszę: matura i do roboty!
Dominika była wdzięczna Poli za ukazywanie zalet nowej sytuacji. Z upływem tygodni pogodziła się ze zmianami w swym życiu, nauczyła się decydować o sobie. Przypuszczała jednak, że nigdy nie stanie się tak zaradna jak Pola, która docinała jej półżartem:
– Ty powinnaś była urodzić się w dawnych czasach! I to jeszcze w zamożnej rodzinie, z pokojówkami i kucharką!
– Bo nie umiem gotować? Kiedyś jeszcze cię zadziwię!
– Akurat! – zachichotała. – Ale ja nie tylko o tym. Nie potrafię tego sprecyzować… jesteś ogólnie trochę inna. Nie korzystasz z życia, a mogłabyś przecież poszaleć. Wolna chata i te sprawy… Jesteś niedzisiejsza i już!
– Dobrze wiesz, co obiecałam rodzicom… nie chcę tu imprezować.
Jednym z warunków przekazania kluczy było przyrzeczenie, że do ukończenia liceum nikomu nie zdradzi, iż mieszka tu sama. Wtajemniczona została tylko Pola. Najpewniej rodzice i tak nie mieliby już wpływu na to, jak wykorzysta swoją wolność, lecz Dominika trzymała się danego słowa. Nie kosztowało jej to wiele, gdyż nie była w nastroju do zabaw. Zamiast szukać zapomnienia w rozrywkach, na powrót przyłożyła się do nauki. Chyba naprawdę była niedzisiejsza.
– Tak, pamiętam! Ale przemycić tu kogoś na noc to jeszcze nie impreza… – podpuszczała ją przyjaciółka.
– Zapomnij! – domyśliła się, ku czemu Pola zmierza. – Nie udostępnię wam mieszkania!
– Nie musisz! I bez twojej pomocy stracę z nim dziewictwo!
– O czym on jeszcze nie wie! – ze śmiechem dokończyła Dominika. – Poczekaj z tym chociaż do matury!
– Nie dam rady, mój zegar biologiczny się spieszy, mama mówi, że to rodzinne! Wiesz, że ona urodziła mnie, mając tyle lat, ile my teraz! Dlatego tak mnie pilnuje!
– I słusznie!
– Masz anachroniczne podejście do życia! – westchnęła Pola.
– Widać, mój zegar się spóźnia…
– Przecież muszę zebrać doświadczenia seksualne, zanim zdecyduję się być z kimś na poważnie! Im szybciej kogoś znajdę, tym lepiej, bo niestety, kobiety o moim typie urody szybko przekwitają! – perorowała z udawaną powagą.
W gruncie rzeczy Pola tylko prowokowała. Kiedy indziej twierdziła, że pragnie mieć jednego jedynego i z nim gromadkę dzieci, zaś w rzeczywistości jej ambicje biegły w zupełnie w innym kierunku. Pomimo braku wsparcia ze strony rodziców zamierzała osiągnąć pozycję gwarantującą niezależność. Myślała o studiach wieczorowych.
Tuż po zdaniu matury Dominika zaoferowała przyjaciółce wspólne mieszkanie, lecz ta nie skorzystała. Po latach dorastania w wielodzietnej rodzinie chciała wreszcie pobyć trochę sama, więc znalazła sobie pracę i kwaterę. Jak było do przewidzenia, Pola zdecydowała się na pragmatyczny kierunek studiów, otwierający przed nią dobre możliwości zawodowe, natomiast u Dominiki, choć mówiła inaczej, przeważyły sentymenty. Wybrała germanistykę z uwagi na język, który poznała dzięki swojej babci oraz na wspomnienia wspólnych wyjazdów do Niemiec. Nie bez znaczenia był również aspekt połączonej Europy.
Studia zmieniły jej życie, a kiedy pojawił się Kuba, zaczęła postrzegać samodzielność w bardziej pozytywnym świetle. Odwiedzał ją w domu, lecz nigdy nie nocował u niej, choć nie miałaby nic przeciwko temu. Tylko jeden jedyny raz złamał tę zasadę, owego pamiętnego wieczoru po imprezie w akademiku. Cóż, kiedy potem zaglądał do niej tylko sporadycznie, a ostatnio jego wizyty właściwie już całkiem ustały. „Testował, jak radzę sobie z rozłąką!”, Dominika przypominała sobie jego wyznanie. Prawda była taka, że mimo wszystko tęskniła za Kubą. Być może Pola miała rację, jej miłość do niego przeobraziła się w obsesję.
* * *
Niespodziewanie zameldował się Tomasz.
– Halo, Dominika, przypominasz mnie sobie? – zaczął, przedstawiając się też z nazwiska, a w niej odżyła pamięć o weekendzie w górach.
Nie zdążyła sposępnieć, nie pozwoliły jej radosne słowa znajomego, którymi wrócił do wspólnie spędzonej niedzieli. Przekonał ją wtedy, by nie zwijała się po śniadaniu, a zresztą Kuba dostosował się do jej życzenia i wyjechał przed nią. Pozostała tam do wieczora, a Tomek na trzeźwo okazał się wspaniałym kompanem, umiejącym wprowadzić ją w dobry humor. Tamtego dnia w swej ignorancji sądziła, że jej opanowanie dobrze rokuje na przyszłość. Zapomniała, że w szoku nie czuje się niczego. Ból dogonił ją później, po powrocie do domu.
Polubiła Tomka za jego prostolinijność i tak rzadko spotykaną u mężczyzn umiejętność mówienia o swoich odczuciach. Te cechy oraz dopiero co przeżyte rozczarowania byłymi partnerami zbliżyły ich wtedy do siebie. Wybrali się do pobliskiego skansenu, dużo rozmawiali, nie zabrakło też okazji do żartów. Żegnając się, obiecali sobie dalszy kontakt, ale potem nic z tego nie wyszło. Tomek nie dzwonił, zaś Dominika, w późniejszym stanie ducha, nie była zdolna do żadnej inwencji. Prawie zapomniała już o nowym znajomym, tym milej zaskoczył ją teraz jego telefon.
Tomasz wybierał się do jej miasta w sprawie nowej posady; wiązał z nią duże nadzieje. Umówili się na spotkanie w kawiarni przy rynku. Dominika wybrała taką, w której nigdy nie bywała z Kubą. Celowo unikała wszystkiego, co mogłoby wywołać niepotrzebne skojarzenia.
Przywitali się, jakby rozstali się dopiero wczoraj i żadne nie tłumaczyło się ze swego milczenia. Wkrótce stało się jasne, że bez względu na upływ czasu ich wzajemna sympatia nie straciła na sile. Natomiast uwagi Tomasza nie uszło, że dziewczyna zeszczuplała i stała się poważniejsza.
– Ale faceci i tak ślinią się na twój widok! – od razu podniósł ją na duchu i dodał: – Nie przesadzaj jednak z tym odchudzaniem, siostrzyczko!
– Siostrzyczko? – zaśmiała się niepewnie.
– Wybacz, kochana, nie mam rodzonej siostry, ale gdybym miał ją sobie wyobrazić, byłaby taka jak ty!
– Miło mi... – nie przywykła do takiej bezpośredniości i nadal była lekko zmieszana, więc czym prędzej zagadnęła go o posadę.
– Mam ją! – pochwalił się nie bez dumy. – Tyle że w ogłoszeniu była mowa o mieszkaniu służbowym, a teraz wykręcają się sianem. Wychodzi na to, że będę musiał coś wynająć i dopiero potem negocjować z firmą warunki odpłatności.
– Kiedy zaczynasz?
– Od pierwszego, zatem czasu jest mało. Dojazdy nie wchodzą w rachubę, to za daleko, więc na razie zatrzymam się chyba w hotelu. A może ty wiesz o jakimś niedrogim lokum do wynajęcia?
– Niestety nie, ale będę mieć oczy otwarte! – obiecała Dominika.
Tomasz przybliżył jej rodzaj przyszłej pracy, jak i powody, dla których zdecydował się na przeprowadzkę. Z dotychczasowym miastem łączyło go wiele różnych niepowodzeń, zarówno natury prywatnej, jak i zawodowej. W korzystnie brzmiącej ofercie zobaczył szansę dla siebie. Dosyć miał narzekania na pecha.
– Pora na zmiany! – powiedział z entuzjazmem w oczach. – Będzie dobrze, choć jesteś na razie jedyną osobą, którą tu znam. Za to jakże ujmującą!
– Oj, ja też umiem pokazać pazurki! – ostrzegała.
– Nie sądzę, abym się mylił – upierał się Tomasz. – To, że nie jesteś mimozą, tylko przemawia na twoją korzyść. W życiu trzeba umieć walczyć o swoje prawa, potulnością tylko się przegrywa.
– I ty tak umiesz?
– Nie bardzo – wyznał z rozbrajającą szczerością. – Ale uczę się tego! Kiedyś wydawało mi się, że jeśli będę kulturalny, inni odpłacą mi tym samym. Nic podobnego!
– Ja z reguły próbuję uprzejmością, dopiero w ostateczności działam inaczej. Przyznam jednak, że z różnym skutkiem… – zaśmiała się z lekka.