Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Ona nie lubi Świąt Bożego Narodzenia. Ich przytłaczająca atmosfera to dla niej wyzwanie okraszone złymi wspomnieniami z dzieciństwa, zakupy to istna katorga, a jej nastrój jest daleki od radosnego... Dla niego z kolei Święta zawsze miały "magiczną moc". Tych dwoje poznaje się przypadkiem w kolejce w sklepie i choć z pozoru są zupełnie różni, to coś ich do siebie ciągnie... Mężczyzna nie przejmuje się pesymizmem pięknej nieznajomej i podejmuje ryzyko: chce przywrócić do jej życia magię świąt. Ma na to tylko trzy dni, w trakcie których może się wszystko zdarzyć... Czy w tak krótkim czasie uda mu się przekonać współczesnego Grincha, że okres Bożego Narodzenia to tak naprawdę wspaniałe chwile, które wcale nie kończą się na dobrach materialnych? Czy trzy dni wystarczą, by poczuć nie tylko wigilijną magię, ale i... coś więcej? W tej pełnej ciepła świątecznej opowieści nie zabraknie zarówno zabawnych i romantycznych, jak i naprawdę gorących momentów!
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 101
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Joanna Maziarek
Saga
Świąteczne wyzwanie
Cover image: Shutterstock
Copyright ©2023 Joanna Maziarek i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727135113
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Last Christmas, I gave you my heart,
but the very next day you gave it away.
This year, to save me from tears
I’ll give it to someone special…
Z niechęcią spojrzałam na głośniki, z których płynęła świąteczna piosenka mająca na celu umilić ludziom czas spędzony w sklepie na przedświątecznych zakupach. Kto ośmielił się puścić ją wtedy, kiedy akurat przyszłam, żeby uzupełnić lodówkę na okres błogosławionego wolnego od pracy? Nie, nie świąt, jak pomyślałby przeciętny człowiek, tylko przerwy od natłoku zajęć w agencji reklamowej, w której zostałam zatrudniona ponad rok temu.
W pierwszym odruchu zamierzałam cofnąć się, porzucić koszyk i dopiero później zrobić zakupy, ale w porę doszłam do wniosku, że powrót za godzinę czy dwie niczego nie zmieni – a wręcz wzmocni zły nastrój. Tłumy nagle się nie przerzedzą. Mocno zacisnęłam zęby i dziarskim krokiem ruszyłam do przodu. Przynajmniej starałam się iść w ten sposób.
Skręciłam w alejkę, która mnie interesowała, i ciężko przełknęłam ślinę na widok kilkunastu osób próbujących się przez nią przedrzeć.
– Elizka, dasz radę, dasz radę – powtarzałam pod nosem niczym mantrę, torując sobie drogę.
Starszy facet spojrzał na mnie jak na wariatkę i niemal wcisnął się w półkę sklepową, jakbym miała zarazić go kiłą albo inną chorobą weneryczną. Oczami wyobraźni widziałam, jak błaga mnie o litość, żebym go nie dotknęła, bo w mieszkaniu czekała na niego młoda małżonka. Zdusiłam w sobie narastający chichot i posłałam mu krzywy uśmiech. Moja kreatywność działała na pełnych obrotach nawet podczas tak prozaicznej czynności, jak zakupy w markecie.
Zdobyłam już prawie połowę rzeczy z listy, która zawierała aż dziesięć pozycji, gdy pewna korpulentna pani wbiła mi łokieć w żebra, próbując przebić się do przodu. Syknęłam cicho, jednocześnie mrożąc ją wzrokiem, ale w odpowiedzi kobieta posłała mi czysto złośliwy uśmiech.
Reszta zakupów przebiegła we względnym spokoju, o ile mogłam tak określić to, co działo się w supermarkecie tuż przed świętami, niedzielą niehandlową lub innym wolnym dniem. Ludzie zachowywali się jak dzicz i tak było za każdym razem. Gdybym tylko była w stanie, przeniosłabym się na bezludną wyspę. Oczywiście z dostępem do Internetu (aż takim odludkiem nie byłam) i masą książek.
W końcu zbliżyłam się do kas i bezwiednie zacisnęłam dłonie na uszach od koszyka.
Wytrzymam to, wytrzymam – powtarzałam w myślach, po czym posłusznie stanęłam za jakimś mężczyzną. W głowie snułam plany na wolne dni, gdy tuż za plecami usłyszałam pogwizdywanie. Mało tego – w gwizdaniu rozpoznałam piosenkę, która aktualnie leciała z głośników: All I Want for Christmas Is You. Przymknęłam oczy, licząc, że kiedy je otworzę, melodia ucichnie, a ja zapłacę za zakupy i czym prędzej stąd zniknę. Niestety mój scenariusz się nie spełnił.
Co gorsza, gwizdanie nie tylko nie ustało, a wręcz się nasiliło. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam się w stronę denerwującego mnie odgłosu. Gdy podniosłam wzrok na twarz sprawcy, aż rozchyliłam usta. Patrzyłam w najciemniejsze męskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Gęste rzęsy, które je okalały, tylko dodawały im uroku. Brwi mężczyzny zmarszczyły się, na jego ustach wykwitł zabójczy uśmiech. W gardle mi zaschło, wszelkie myśli wyparowały z głowy i na chwilę zapomniałam, czego chciałam.
– Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy nie odezwałam się ani słowem.
– Tak – odpowiedziałam powoli. – To znaczy nie! – zaprotestowałam pełną mocą, aż nieznajomy spojrzał na mnie ze źle skrywaną ciekawością. – Czy mógłby pan przestać gwizdać? – poprosiłam, siląc się na spokój.
– Przeszkadza to pani? – W jego głosie usłyszałam niedowierzanie. – Nie sądziłem, że robię coś złego – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku, od którego omal nie ugięły mi się kolana. – Myślałem, że wszyscy kochają tę piosenkę tak jak ja. Przepraszam.
Na końcu języka miałam odpowiedź, ale postanowiłam zostawić sprawę na tym etapie. Znów stanęłam przodem do kasy i od wyjścia z marketu dzieliło mnie coraz mniej czasu. Wtem w głośnikach wybrzmiała kolejna „cudowna” piosenka i nie minęło kilka sekund, gdy usłyszałam dobrze mi znany odgłos.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Wzięłam głęboki oddech, niestety nic nie pomagało. Zaraz mnie szlag trafi w tych warunkach! – pomyślałam. Wtedy zadzwonił mój telefon.
– Cześć, Lizka! – przywitała się wesołym głosem Magda, koleżanka z biura. Ciekawe, co ją tak bawiło?
– Cześć. Czy coś się stało? – zapytałam ostrożnie.
Kiedy wychodziłam z agencji, wszystko wydawało się w najlepszym porządku. Skończyliśmy pracę nad ważną reklamą, która po Nowym Roku zostanie wyemitowana w telewizji. Dobrze, że nie dotyczyła świąt, bo tych miałam powyżej uszu.
– Tak szybko wybiegłaś, że nie zdążyłaś się dowiedzieć, o której zaczynamy naszą wigilię. Szef wynajął dla nas całą restaurację Szara na Rynku!
– Ale ja… – zaczęłam, lecz nie było mi dane dokończyć.
– Przyjadę po ciebie o szesnastej i razem się wybierzemy – trajkotała w najlepsze. – Ostatnio jechałyśmy twoim autem, więc…
– Nie jadę się na żadną wigilię – wycedziłam. – Przykro mi, że cię rozczarowałam, jednak mnie tam nie będzie. Nie uczestniczę w takich spotkaniach.
– Myślałam, że… – Magda brzmiała, jakby zaraz zamierzała się rozpłakać. Zrobiło mi się głupio, musiałam ją przeprosić. Ona nie była niczemu winna.
– Nic się nie stało. Przepraszam. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić – odezwałam się przymilnym tonem.
– Jasne. W takim razie już ci nie przeszkadzam. Do zobaczenia jutro w biurze.
– Cześć.
Schowałam komórkę i wzięłam głęboki oddech. Należało odciąć się od wszystkiego, bo ten dzień zmierzał ku totalnej katastrofie.
– Proszę pani, proszę podejść – wyrwał mnie z zamyślenia donośny głos ekspedientki. – Kolejkę pani blokuje – upomniała mnie, przy okazji gromiąc spojrzeniem.
Miałam ochotę rzucić zakupami i wyjść. Pocieszyłam się jednak myślą, że za chwilę zostawię ten zgiełk za sobą, zaszyję w mieszkaniu i wreszcie ze spokojem odetchnę.
– Już, już – wymamrotałam i zaczęłam wykładać produkty na taśmę.
Za plecami usłyszałam zduszony chichot i z trudem powstrzymałam się przed zapytaniem, co w tym wszystkim było śmiesznego. Dwie minuty później przyłożyłam kartę płatniczą do czytnika i schowałam swoje rzeczy do płóciennej torby.
Ledwie wyszłam z przegrzanego budynku, a moje policzki smagnął zimny wiatr, który jedynie wzmagał panujący chłód. Nawet pogoda była do bani – zamiast śniegu na ulicach miasta stały kałuże, a w miejsce szczypiącego mrozu – plus dwa stopnie Celsjusza, które przy tym cholernym halnym (niestety dolatywał też do Krakowa) odczuwało się, jakby panowała przynajmniej z dziesięć stopni niższa temperatura. Dreptałam między samochodami, żeby dotrzeć do swojego pojazdu, włączyć ogrzewanie (którego nagle zaczęło mi brakować) i zniknąć stąd w trymiga. Zdrętwiałymi od zimna palcami wyjęłam kluczyki z kieszeni kurtki, odblokowałam mini coopera, władowałam torbę do bagażnika i go zatrzasnęłam. Ledwo się odwróciłam, a krzyknęłam wniebogłosy. Przede mną stał właściciel ciemnych oczu i uśmiechał się z lekkim zakłopotaniem.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – odezwał się, gdy próbowałam uspokoić galopujące serce. – Nic ci się nie stało?
Z widoczną na twarzy troską skanował mnie wzrokiem, czekając na odpowiedź. No to się doczekał.
– Naprawdę? – Wcale nie siliłam się na uprzejmy ton. Nie dość, że w sklepie wkurzał mnie gwizdaniem, to jeszcze napastował na parkingu. I co z tego, że najchętniej nie odrywałabym od niego wzroku?
– Naprawdę co? – Jego brwi wystrzeliły do góry.
Pochylił się nade mną, a do mojego nosa dotarł aromat mocnych perfum, który sprawił, że zapragnęłam wciągnąć w siebie ten cały zapach.
– Naprawdę nie masz co robić na trzy dni przed Wigilią, tylko stalkować dopiero co poznaną kobietę? – Chociaż na dworze było cholernie zimno, to podparłam się dłońmi pod boki i przybrałam groźną minę.
– Stalkować? – powtórzył, a ja przewróciłam oczami. – Ale ja nic takiego nie robię.
Westchnęłam cicho, kiedy uśmiechnął się w ten sposób, że na policzkach utworzyły mu się urocze dołeczki.
– Po prostu doszedłem do wniosku, że po tym, co przeszłaś przeze mnie w sklepie, zasłużyłaś na nagrodę.
– Hę? – Musiałam zrobić naprawdę głupią minę, bo nieznajomy aż zaśmiał się w głos. Oczywiście uroczo, jakże by inaczej.
– Zapraszam cię na kubek gorącej czekolady – wypalił. – Cholera – rzucił nagle ze strapioną miną. – Zapomniałem się przedstawić. Jestem Nikodem. Nikodem Studziński. – Wyciągnął dłoń w moją stronę.
– Ty tak na serio? – Zbagatelizowałam wyraźną oznakę do zapoznania się z przystojniakiem. Jeszcze nigdy nikt nie postawił mnie w podobnej sytuacji.
– Oczywiście. – Nikodem nie przestawał się uśmiechać, aż naszła mnie myśl, czy twarz go nie boli. – Jeśli oczywiście znajdziesz czas.
– To może od razu zabierzesz mnie do siebie? – sarknęłam.
W zasadzie nie miałam żadnego dobrego powodu, żeby tak na niego naskakiwać, ale to był naprawdę długi dzień, a te nieszczęsne zakupy do cna mnie wyczerpały.
– Nie chciałem być aż tak bezpośredni. – Nikodem nie wyglądał na urażonego, w przeciwieństwie do mnie. – Nic nie stoi na przeszkodzie. Kupiłem mleko – wskazał na trzymaną w ręku siatkę – mam czekoladę, oczywiście w domu, no i mieszkam niedaleko.
– Ty mówisz poważnie – wyszeptałam bardziej do siebie niż do niego. – Jesteś jakimś seryjnym mordercą, który wabi swoje ofiary gorącą czekoladą w zimowy wieczór?
– Czy chociaż skutecznie? – Przystojniak mrugnął okiem, a ja niespodziewanie poczułam, że moje ciało zaczęło się rozluźniać. Wizja pysznego napoju coraz bardziej nęciła. Z jednej strony w ogóle nie powinnam rozpatrywać podobnej propozycji, a z drugiej… co mi szkodziło? Najwyżej skończę gdzieś w bramie, porzucona i martwa. I znów oczami wyobraźni zobaczyłam, jak przystojny policjant pochyla się nad moimi zwłokami, żałując tak młodej kobiety, która padła ofiarą jakiegoś zwyrodnialca. Ku mojemu zaskoczeniu stróż prawa miał ciemne oczy, zupełnie jak… – Wszystko w porządku?
– Taak – bąknęłam, czując, że policzki zapłonęły żywym ogniem. – Przepraszam. Jestem Eliza. Eliza Tarnawska. To jak z tą czekoladą? – zapytałam o wiele milszym tonem.
– Zamknij samochód i chodźmy. Później odprowadzę cię z powrotem na parking. Mieszkam dosłownie za rogiem.
– Nad Wisłą?
– Tak. Idziemy, Elizo?
Ciepły uśmiech najwyraźniej miał mnie zachęcić do zaufania mu i – o dziwo – właśnie w ten sposób go odebrałam. Gdy Nikodem podstawił ramię, żebym wsunęła rękę, tylko pokręciłam delikatnie głową. Zabrał je, ale nie wyglądał na zawstydzonego. W jego oczach dostrzegłam zrozumienie.
– Okej.
Szliśmy powoli w milczeniu, które zaczęło między nami narastać. Zerkałam na dobrze zbudowanego mężczyznę, przy którym – ku własnemu zaskoczeniu – poczułam się bezpiecznie. Naprawdę nic z tego nie rozumiałam. Na co dzień raczej byłam ostrożną osobą; nie odwiedzałam nowo poznanych ludzi w ich domach.
– Dlaczego nie lubisz gwizdania? – zapytał Nikodem w pewnym momencie, ledwie skręciliśmy za róg ulicy.
– Nie powiedziałam, że nie lubię gwizdania. – Lekko wzruszyłam ramionami. – To ty tak założyłeś.
– Poprosiłaś, żebym przestał to robić – przypomniał, chociaż w jego tonie nie dało się słyszeć pretensji. Raczej rozbawienie. – Zinterpretowałem to w jedyny sposób, który przyszedł mi do głowy.
– Po prostu to był dla mnie ciężki dzień. Chyba nie masz mi tego za złe, co? – Znów rzuciłam na niego okiem i wtedy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
– Ciężkiego dnia? – Przybrał minę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ależ skąd. Przecież w nim nie uczestniczyłem – zażartował, a ja poczułam jeszcze większą sympatię do tego człowieka o jakże wesołym usposobieniu. – A tak na poważnie to nie musisz się przede mną tłumaczyć. Każdy miewa gorsze chwile.
– Ty na takiego nie wyglądasz – wyrwało mi się, gdy skręciliśmy w alejkę prowadzącą do bramy, za którą krył się podjazd. Tyle byłam w stanie dostrzec w blasku lamp oświetlających drogę.
– A na jakiego wyglądam?
– Jakbyś codziennie wstawał z uśmiechem – jęknęłam cicho, gryząc się w język.
– To coś złego? – drążył temat.
Kątem oka dostrzegłam, jak z kieszeni płaszcza wyjął pilot od bramy, która po chwili zaczęła się cicho rozsuwać.
– Dlaczego rozsunąłeś bramę? – zapytałam, zmieniając temat. – Przecież mogliśmy wejść przez tę furtkę.
– Chciałem zrobić na tobie wrażenie – odparł bez cienia wesołości w głosie, a kiedy znów na niego spojrzałam, wybuchnął śmiechem. – Przepraszam, ale nie potrafiłem sobie darować. Zrobiłaś kapitalną minę. – Nikodem najwyraźniej dobrze się bawił. – Bramka się zacina. Miał do niej dzisiaj przyjechać fachowiec, jednak wydaje mi się, że nie tylko ja obecnie borykam się z tym problemem, bo do tej pory się nie pokazał.
– Może właśnie taki z niego specjalista – wymamrotałam pod nosem, przekraczając granicę między terenem należącym do miasta a tym, którego właścicielem był Nikodem.
A posiadał spory kawałek ziemi, przynajmniej tak mi się wydawało na pierwszy rzut oka. Całość została oświetlona (że też było nie mu szkoda prądu), że nawet mysz by się nie prześlizgnęła. Dom robił wrażenie okazałego i nagle zaczęłam się zastanawiać, czy jeden człowiek mógłby mieszkać sam w takim kolosie. A może Nikodem miał rodzinę? Żonę? Dzieci? Serce zakołatało mi w piersi, bo nie chciałam uczestniczyć w żadnej grze; nie zamierzałam mieszać w czyimś życiu.
– Elizo? – Usłyszałam tuż przy uchu i nie powstrzymałam drgnięcia. – Wyglądasz tak, jakbyś chciała stąd uciec. – Ciepłe powietrze ogrzało zmarzniętą skórę, bo jak zwykle zapomniałam wziąć czapkę z samochodu.
– Mieszkasz tu sam? – wyplułam z siebie.
– Chyba się mnie nie boisz?
Gdy Nikodem położył dłoń na moim ramieniu, spojrzałam na niego.
– Posłuchaj. Będzie mi bardzo miło, jeśli wejdziesz do środka i pozwolisz mi przygotować obiecaną czekoladę. Jeśli jednak z jakiegokolwiek powodu zamierzasz zrezygnować, to odprowadzę cię do samochodu i się pożegnamy, chociaż nie ukrywam, że byłoby mi bardzo przykro. Liczyłem, że spędzimy miło czas na rozmowie przy kominku, w którym wesoło buzuje ogień, ale jestem dżentelmenem i nie będę naciskał za wszelką cenę. I owszem… mieszkam sam – dodał na koniec.
Znów spojrzałam w ciemne oczy, które lśniły w blasku sztucznego oświetlenia, lecz nie zauważyłam w nich fałszu. Postanowiłam zaufać intuicji, która podpowiadała, że ze strony Nikodema nie spotka mnie nic złego.
– Prowadź – poprosiłam. – Chętnie ogrzeję się przy tym zachwalanym kominku.
Nikodem skinął głową i wskazał, bym szła pierwsza. Nie chciałam bezczelnie rozglądać się na boki, więc po prostu skupiłam się na drzwiach wejściowych. Gdy do nich dotarłam, gospodarz wysunął się naprzód, otworzył je i wkrótce znalazłam się w ciepłym oraz przestronnym wnętrzu. Przystanęłam niepewnie z boku, nie wiedząc, czy powinnam iść dalej, czy zaczekać na mężczyznę.
– Proszę, wchodź śmiało.
Kiedy odwróciłam się w stronę Studzińskiego, ze zdumieniem zauważyłam, że zdążył ściągnąć płaszcz i odwiesić go na wieszak. Miał na sobie czarny golf, pod którym ujrzałam wyraźnie zarysowane mięśnie ramion i klatki piersiowej. Nikodem był wysokim facetem o szczupłej, wysportowanej sylwetce, oczach, nad którymi mogłabym rozpływać się cały dzień i wciąż byłoby mi mało, delikatnym, kilkudniowym zaroście dodającym mu niebywałego uroku. Wydatne usta z pewnością niejedną kobietę doprowadziły już do szału.
W pewnym momencie przeczesał równie ciemne jak oczy włosy, ale zdążyłam zauważyć, że dłonie miał duże, o szczupłych palcach.
– Wszystko okej? – i znów wyrwał mnie z zamyślenia męski głos, a ja spłonęłam rumieńcem. Bezapelacyjnie robiłam z siebie kretynkę w jego towarzystwie. Pewnie żałował, że mnie tu zaprosił.
– Przepraszam. Jestem dzisiaj odrobinę rozkojarzona – skłamałam, chociaż nie znosiłam kłamstwa, lecz zwyczajnie było mi wstyd, że tak się zawiesiłam w obecności nieznajomego faceta, kontemplując jego wygląd. A było co kontemplować…
– Moja czekolada zaraz postawi cię na nogi. Zapraszam do salonu. – Dłonią wskazał drogę, więc podążyłam w tamtym kierunku.
Kiedy znalazłam się w przestronnym pomieszczeniu, aż otworzyłam usta. Pokój był ogromny – ściany zostały pomalowane na biało, a na suficie w pewnych odległościach umieszczono drewniane belki w kolorze ciemnego brązu. Na środku ściany, na wprost której stałam, znajdował się kamienny kominek, a nad nim wisiały… świąteczne ozdoby.